Lajk dla Kościoła
Gdy jedenaście lat temu, 4 lutego 2004 roku, na Uniwersytecie Harvarda Mark Zuckerberg z kolegami odpalał serwis, uważany dzisiaj na najpopularniejszy w kategorii społecznościowych, nie było w nim usługi "lajkowania". Przycisk, znany polskim użytkownikom serwisu jako "Lubię to", został zaprezentowany w kwietniu 2010 roku podczas konferencji deweloperskiej F8. Niewielu przypuszczało, że okaże się ogromnym sukcesem, będzie zwiększał ruch w sieci, internauci używać go będą miliardy razy dziennie i w ogóle stanie się nie tylko nierozłączną częścią serwisu, ale również zakorzeni się w świadomości milionów ludzi jako pewien sposób reagowania na rzeczywistość.
Należę do grona (trudno powiedzieć, na ile licznego) ludzi, którzy unikają "polubiania" jak jadowitego węża. Nie lubię "lajkować". Tym bardziej nie lubię rozmaitych form wyłudzania ode mnie czy wręcz wymuszania "polubień". Najbardziej irytują mnie prośby o polubienie uzasadniane argumentem "To cię przecież nic nie kosztuje i do niczego nie zobowiązuje". Niekoniecznie. Okazuje się, że korzystanie z przycisku "Lubię to" może dostarczyć sporo informacji o użytkowniku serwisu. Przy zastosowaniu odpowiednich metod analizy podobno można określić najważniejsze cechy danej osoby. Nie tylko płeć i rasę, ale również da się ustalić, czy ktoś miał problemy z narkotykami albo jego rodzice się rozeszli czy nie.
Z drugiej strony są specjaliści dowodzący, że trendy pojawiające się na największym na świecie portalu społecznościowym nie mogą odzwierciedlać rzeczywistych poglądów użytkowników. Być może jest więc tak, że "lajki" pozwalają zdobyć wiele informacji o człowieku (w tym również tzw. danych wrażliwych), nie są jednak wystarczającym narzędziem do odkrycia, co naprawdę myśli. Tu zapewne większe pole do popisu znajdują ci, którzy pochylają się nad treścią postów i komentarzy zamieszczanych przez użytkowników serwisu. Już kilka razy przekonałem się, że może to być bogata w surowiec kopalnia wiedzy o stanowisku konkretnego człowieka w najrozmaitszych sprawach.
Na sam koniec tegorocznego karnawału pojawiły się w mediach w Polsce informacje, już w tytułach zawiadamiające, że 62 proc. Polaków pozytywnie ocenia działalność Kościoła. Jeden z serwisów internetowych zakomunikował nawet swoim czytelnikom "Rośnie popularność Kościoła! Według CBOS, prawie dwie trzecie Polaków pozytywnie ocenia działalność kleru".
Z opublikowanych w "Ostatki" danych wynika, że stosunek Polaków do działalności Kościoła jest "raczej stabilny", a w ostatnich miesiącach korzystny wizerunek Kościoła jeszcze się umocnił, ponieważ w porównaniu z sondażem z października ubiegłego roku pozytywnie o aktywności Kościoła wypowiedziało się o 4 proc. ankietowanych więcej. Dezaprobatę dla tego, co Kościół robi, wyraziło tym razem 28 proc. respondentów, o jeden procent więcej niż jesienią zeszłego roku.
Problem w tym, że poza krzykliwymi tytułami, mogącymi komuś poprawiać nastrój, tego rodzaju publikacje niewiele wnoszą do wiedzy o Kościele i o tym, jak naprawdę jest postrzegany. Cytowane dane pochodzą w badania zatytułowanego "Oceny instytucji publicznych". Kościół został w tym sondażu zestawiony z parlamentem, Prezydentem RP, władzami samorządowymi i związkami zawodowymi. W porównaniu z głową państwa albo wybranymi niedawno nowymi samorządowymi wypada gorzej. Tylko co z tego wynika? Moim zdaniem - niewiele.
Dane pochodzące z tego rodzaju sondaży przypominają mi "lajki" z serwisu społecznościowego. Być może, przy zastosowaniu odpowiedni narzędzi, mówią coś o użytkownikach (na przykład, że negatywne opinie o działalności Kościoła najczęściej wyrażają respondenci mający od 25 do 44 lat, najlepiej wykształceni, mieszkańcy największych aglomeracji, osoby uzyskujące najwyższe dochody per capita, badani nieuczestniczący w praktykach religijnych lub biorący w nich udział sporadycznie - kilka razy w roku - oraz deklarujący lewicowe poglądy polityczne). Jednak co naprawdę mieszkańcy Polski myślą o Kościele, jak postrzegają go jako wspólnotę i jako instytucję, jak widzą swoją w nim obecność i aktywność, co ich, jako członków Kościoła raduje, a co boli, trudno na podstawie tego rodzaju sondaży ustalić. A takiej właśnie wiedzy o sobie Kościół naprawdę potrzebuje.
Skomentuj artykuł