Lekcja Dra Misia
Dr Misio rozbił bank - piosenka "Pismo" w błyskawicznym tempie atakuje szczyty list przebojów. Katoliccy dziennikarze obficie dzielą się wyrazami swojego oburzenia, czym przewrotnie dodają kawałkowi popularności. Organizatorzy koncertu Premier w Opolu odmówili na nim miejsca Doktorowi z uwagi na nieemisyjny charakter teledysku. Czy jest jednak nad czym protestować? Może Arkadiusz Jakubik z nowym albumem daje nam - katolikom - jakąś lekcję?
Zacznijmy od samego albumu, który, co nie zaskakuje, nie jest przedmiotem zainteresowania krytyków. Szkoda, być może gdyby posłuchali całej płyty, to rzuciłoby to nieco inne światło na gromiony utwór. Album "Zmartwychwstaniemy" ma jedną przewodnią cechę: jest do bólu smutny. W świecie ukazanym w przewrotnych tekstach Krzysztofa Vargi życie ludzi sprowadza się do wegetowania w korporacjach, utraty relacji z bliskimi, wylewania żalu w pełnych nienawiści internetowych komentarzach.
Jestem przedstawicielem pierwszego pokolenia, które wzrastało we względnym dobrobycie. To nam mówiono, że "możemy wszystko", że "nie ma dla nas granic". Jednocześnie przetrącono nam kręgosłupy, ponieważ nieustanne słuchanie takiego przekazu wcale nie czyni twojej sytuacji łatwiejszą do zniesienia. Im więcej możliwości, tym łatwiej o utratę punktów odniesienia, ucieczkę w miłość własną i zamknięcie swojego serca na innych. Wtedy przychodzi kryzys. Niektórych dotyka bieda materialna, ale większość cierpi na ubóstwo duchowe. O tym właśnie śpiewa Dr Misio.
Wydaje mi się, że fakt, że w tej depresyjnej panoramie uwzględniony został także Kościół, jest bardzo wymowny. Trudno powiedzieć, jaki był oryginalny zamiar Vargi i Jakubika, ale w ten sposób postawili sprawę jasno: czy tego chcieli, czy nie, Kościół jest w Polsce ważny. To, że mówi się o nim krytycznie, podkreśla tę wagę - bo ten, kto krytykuje, zakłada, że jest co poddawać krytyce. Byłoby o wiele gorzej, gdyby ten wątek się nie pojawił, bo znaczyłoby to tyle, że dla Polaków religia straciła rolę instancji odwoławczej, wyznacznika sensu.
Otwierająca album tytułowa piosenka "Zmartwychwstaniemy" daje jasny przekaz, że na tym łez padole niewiele nas czeka. Z drugiej strony droga wyjścia z powszechnego dramatu prowadzi przez cmentarz - i tak, powiewa grozą, lecz przecież wierzymy, że "na drugiej stronie" będzie lepiej. Jednak Kościół jest od tego, by nas tam doprowadzić, a pielgrzymka ludu Bożego nie powinna być męką, ale radosnym oczekiwaniem ponownego przyjścia. Właśnie dlatego mamy czynić ziemię poddaną. Tymczasem Kościół wchodzi w pejzaż beznadziei i tu wyłania się kluczowa sprawa: jako katolicy czujemy, że nie powinno go tam być. Słuchaczowi może udzielić się rozczarowanie, bo przecież katolicyzm miał być bezpieczną przystanią, która prowadzi do Jezusa Chrystusa. Chcieliśmy Kościoła bliskiego dla każdej i każdego z nas.
Kontrowersyjny teledysk do "Pisma" mnie nie razi, lecz zdaję sobie sprawę, że znajdą się słuchacze o większej wrażliwości. Faktycznie, obraz Kościoła operuje na szkodliwych stereotypach, a nawet pewnym fałszu. Kościół zostaje sprowadzony do mamony, a Jakubik śpiewa, że "najlepsze są te teksty, które nie niosą treści", "najfajniejsze te melodie, które nie tworzą pieśni". Można jedynie dodać za św. Mateuszem: "Wy jesteście solą dla ziemi. Lecz jeśli sól utraci swój smak, czymże ją posolić? Na nic się już nie przyda, chyba na wyrzucenie i podeptanie przez ludzi".
Jan Pospieszalski w ostatnim odcinku "Warto rozmawiać" nazywa Jakubika "chałturnikiem, łachmaniarzem i tandeciarzem", a ks. Zieliński z tygodnika "Idziemy" porównuje teledysk piosenki do nazistowskiej propagandy i praktyki zohydzania Żydów. To bardzo mocne słowa, które wydają się równie przerysowane co sam występ Jakubika. O ile rozumiem oburzenie wywołane szydzeniem z sakramentu spowiedzi czy przydawanie Kościołowi nieprawdziwej rasistowskiej łatki (pamiętajmy, że polski Episkopat jest prawdopodobnie jedynym środowiskiem nacisku w tym kraju, które głośno domaga się interwencji państwa w zakresie otwarcia granic dla przybyszów z Bliskiego Wschodu), o tyle Jakubik pokazuje pewną, być może bolesną, ale prawdę.
Jeśli kogoś te słowa uwierają, to proszę niech spróbuje przywołać sobie przykłady z własnego, najbliższego otoczenia. Nie pomnę, ile razy zetknąłem się z historiami osób wyrzucanych z konfesjonałów, dla których ta ogromnie intymna i przejmująca chwila była jednocześnie ostatnim zetknięciem z Kościołem. Ile razy na rodzinnym spotkaniu, któryś z wujków rubasznie "żartował" z "nowego auta księdza proboszcza" - ludowy antyklerykalizm połączony z coniedzielnym uczęszczaniem na Mszę miał i ma się w Polsce mocno. Ile razy mogły nam się obić o uszy głosy narcystycznych duchownych podkreślających, że kolejny elektroniczny gadżet czy deskorolka jest im potrzebna do pracy duszpasterskiej? Wreszcie - ile razy słyszeliśmy ludzi utyskujących na "stawki" za intencje mszalne czy udzielenie sakramentu. Niestety, to nie są historie wyssane z palca. Taka bywa kościelna codzienność i właśnie dlatego polski Kościół będzie musiał się mierzyć z coraz większą liczbą odejść wiernych.
Powiedzmy sobie jasno: nie wolno myśleć, że taki jest cały Kościół. Dlatego bardzo spodobała mi się odpowiedź Błażeja Kmieciaka z "Gościa Niedzielnego", który nie operuje na poziomie wyzwisk kierowanych w stronę artysty, ale zaprasza go na Mszę, żeby pokazać, że Kościół pomimo wszystkich swych grzechów jest dobrym miejscem. Idźmy dalej: szereg działań pomocowych z Caritasem na czele to organizacje kościelne. Nie gaśnie popularność duszpasterzy internetowych z o. Grzegorzem Kramerem i o. Adamem Szustakiem na czele, a papież Franciszek jest obecnie najważniejszym liderem na świecie. Na każdym kroku chrześcijanie podkreślają, że Kościół jest dobry, bo jest w nim obecny sam Bóg. To naturalne, że ludzie bardziej zwracają uwagę na braki niż na zjawiska pozytywne. Tym bardziej trudne może być powtarzanie tej trywialnej prawdy o obecności żywej łaski, lecz w sytuacji, w której grzechy stają się bardziej widoczne, powinniśmy to robić i o tym przypominać. Powinniśmy głośno mówić o tym, co dobre, i aktywnie pokazywać to bez słów - w czynach względem drugich.
Przyjmowanie defensywnej postawy i kierowanie kolejnych aktów oskarżenia czy mieszanie z błotem to pseudo heroizm. Po pierwsze niepraktyczny, bo absolutnie na nikogo nie zadziała, a jeśli już, to przykuje uwagę osób, które z Kościołem są na bakier. Po drugie nieewangeliczny, bo Kościół ma tych ludzi zjednywać, by im pomóc przez ukazanie Jezusa Zmartwychwstałego. A po trzecie mówi tylko tyle: "boimy się takich oskarżeń", a mnie Dr Misio niestraszny, bo wiem, że Kościół jest dobry. I dziękuję Jakubikowi za tę lekcję, która może dać do myślenia polskim katolikom, bo najwidoczniej o dobroci Kościoła nie są do końca przekonani, skoro tak łatwo ich urazić. Dr Misio przewrotnie przypomina, że Kościół ma być szpitalem polowym - kierować się ku potrzebującemu, wychodzić do niego z Jezusem i Ewangelią, bo obecność łaski ma to do siebie, że wywołuje do odpowiedzialności, by się nią dzielić z innymi. Zwłaszcza teraz, gdy tak wiele osób tej łaski potrzebuje i o nią z głębi serca woła.
Karol Kleczka - redaktor DEON.pl, członek Klubu Jagiellońskiego, doktorant filozofii na UJ
Skomentuj artykuł