List katolika, który czuje się wykluczony
Zaczęło się od pełnego emocji pytania przysłanego za pośrednictwem Internetu- jak to jest z tym naszym Kościołem?
"Z jednej strony nazywamy wielkie sklepy świątyniami pogaństwa i walczymy z konsumpcyjnym podejściem do życia, a z drugiej biegniemy z kropidłem do każdej nowo otwieranej galerii handlowej, która z pewnością będzie wyzyskiwać pracowników i zmuszać ich do pracy w niedzielę. Czy parę kropel wody święconej wystarczy, aby rozmyć ten problem? W jakiej pozycji stawia się tak naprawdę Kościół?". Pod spodem linki do informacji z kilku ostatnich tygodni, mówiących o otwieraniu kolejnych centrów handlowych. We wszystkich wiadomość o tym, że "Nowa galeria została także poświęcona przez księdza". A w jednym wypadku nawet przez biskupa.
Potem rozkręciło się na całego. A właściwie było rozwinięciem końcowego pytania o to, w jakiej pozycji stawia się tak naprawdę Kościół. Ułożyły się w sumie w coś na kształt jednego listu o następującym brzmieniu:
"Proszę mi szczerze powiedzieć, czy księża i biskupi nie widzą, że przez ostatnie dwie dekady Kościół katolicki w Polsce ma duże problemy ze znalezieniem swojego miejsca w życiu zwyczajnego człowieka i w życiu całego naszego społeczeństwa? (...)
Próbuję chwilami popatrzeć na Kościół oczami kogoś, kto stoi na zewnątrz. Widzę wtedy potężną instytucję, która postanowiła wziąć na siebie przede wszystkim rolę strażnika moralności i kustosza pewnych elementów tradycji. Z tej perspektywy Kościół bardziej przypomina policję obyczajową, niż wspólnotę wiary, skupioną na odkrywaniu obecności Boga, prowadzeniu człowieka do Niego, uczeniu go, jak odnajdować w życiu Bożą wolę i zgodnie z nią żyć. Czy naprawdę nasi duszpasterze nie mają sobie nic do zarzucenia w kontekście opublikowanych ostatnio danych o wielkiej liczbie nieślubnych dzieci w Polsce i rosnącej gwałtownie akceptacji dla tego, co kiedyś podobno nazywano życiem na kartę rowerową, a dzisiaj określa się dumnie jako wolne związki? (...)
Nic księdza nie rusza, że polscy katolicy dzisiaj przyznają się publicznie do kierowania się strachem przed karą, jako głównym motywem przestrzegania prawa, w tym również praw danych ludziom przez samego Boga? Podchodzą do przykazań, jak do przepisów drogowych, które w świadomości wielu moich znajomych gorliwych katolików są spisem tych zachowań na drodze, na których nie wolno dać się złapać policji, a nie zasadami nastawionymi na to, aby poruszający się po jezdniach byli bezpieczni. Ale czy nie do takiego formalizmu Kościół w Polsce przyucza swoich wiernych od samego początku, domagając się zbierania rozmaitych podpisów i pieczątek przy okazji przystępowania do sakramentów?".
To nie wszystko. Było też o przywiązywaniu większej wagi do obrony rozmaitych symboli, "w tym nawet choinek, które nie wiadomo kiedy urosły do symbolu chrześcijaństwa" niż do dawania świadectwa codziennym życiem zgodnym z nauczaniem Jezusa Chrystusa. Albo o braku promocji etosu pracy i pośrednim promowaniu podejścia do niej jedynie jak do uciążliwego zarabiania pieniędzy, a nie służby i realizacji odwiecznego powołania człowieka. Było jeszcze kilka bardziej szczegółowych spraw, wyniesionych najwyraźniej z obserwacji życia konkretnej parafii.
Był jeszcze jeden bardzo mocny wpis: "Nie mogę pojąć, dlaczego Kościół faktyczny wpływ na życie indywidualne i społeczne stara się uzyskać raczej nie przez intensywne, duszpasterskie kształtowanie sumień swoich wiernych, ale poprzez naciski i próby narzucania konkretnych rozwiązań prawnych dotyczących wszystkich obywateli kraju".
A na koniec pojawiła się dramatyczna deklaracja: "Jestem katolikiem, ale czuję się wykluczony z mojego Kościoła, nie identyfikuję się coraz częściej z tym, co słyszę z ambony i znajduję w podających się za katolickie mediach. Czasami myślę, że wierzę w innego Boga albo że coś się z tym głoszeniem wiary w naszym, podobno katolickim, kraju, stało niedobrego. Może to ja gdzieś pobłądziłem, lecz jeśli tak, to wcale nie palę się do wracania do stada. Już wolę zostać na tych peryferiach, na których najwidoczniej się znalazłem...".
Był jeszcze PS. "Wiem, że ksiądz się nie odważy w swoich publikacjach nawet we fragmentach wykorzystać tego, co napisałem. Ale myślałem, że jak je księdzu wyślę, to mi choć trochę ulży. Chyba jednak się myliłem".
Chyba dałem się tym PS-em sprowokować.
Skomentuj artykuł