Magiczne słowa
Pamiętam z pierwszych klas szkoły podstawowej, jak pani wychowawczyni mówiła nam o „magicznych słowach”: dziękuję, przepraszam, proszę. Obserwując dyskusje na bieżące tematy, stwierdzam, że ten katalog dobrze byłoby rozszerzyć o kilka innych zwrotów: moim zdaniem, nie wiem, miałeś rację.
W tych dniach nasze emocje rozgrzewają głównie trzy tematy: wybory, tragiczna wojna między Izraelem a Palestyną, odpowiedź papieża na dubia kardynałów. Co łączy te trzy kwestie? Każda z nich jest ważna, każda dotyka życia konkretnych osób i każda z nich wymyka się zero-jedynkowym opisom.
Nie chcę tu wchodzić w szczegóły tych spraw, zwłaszcza, że inni zrobili to kompetentnie w różnych podcastach i reportażach. Natomiast leży mi na sercu sposób, w jaki rozmawiamy o tego typu sprawach. Jasne, że lubimy wiedzieć, „jak jest naprawdę”. Równie jasne, że lubimy mieć rację. Pierwsze pomaga nam orientować się w rzeczywistości i podejmować codzienne decyzje. Drugie poprawia nasze samopoczucie i podbija nasze (nieraz mocno poturbowane) poczucie własnej wartości. Jedno i drugie jest czymś dobrym. Problem zaczyna się wtedy, gdy te nasze tendencje stają się tym, co św. Ignacy Loyola nazywa nieuporządkowanymi przywiązaniami. Wtedy nasze pozytywne dążenie do prawdy (bo tym de facto są te skłonności) staje się czymś toksycznym dla nas samych i dla ludzi, którzy mają z nami kontakt.
Kiedy do posiadania wiedzy o tym, gdzie leży prawda w danej sytuacji, jesteśmy „przywiązani w sposób nieuporządkowany”, zaczynamy tworzyć uproszczone schematy. Dzielimy wtedy świat na dobrych i złych, na obrońców cywilizacji i tradycji oraz na tych, którzy te wartości szargają, na „bożych bojowników” i „siły ciemności”. Owszem, świat wygląda wtedy znacznie prościej. Wiemy, kogo poprzeć, a kogo można spokojnie odsądzić od czci i wiary. Zbieramy argumenty na rzecz poparcia naszych przekonań i potrafimy efektownie „zaorać” w dyskusji naszego oponenta. Wszystko staje się prostsze.
Jest tylko jeden problem. Niewiele ma to wspólnego z intelektualną uczciwością, prawdą, a zwłaszcza z chrześcijaństwem. Granica między dobrem i złem przebiega bowiem przez serce każdego człowieka, a nie po linii podziałów partyjnych, granic państw czy poglądów na dyscyplinę kościelną.
Może więc warto pójść za dobrą radą baskijskiego mistyka i spróbować nieco uporządkować nasze – skądinąd bardzo dobre – przywiązanie do szukania prawdy. W jaki sposób? Przede wszystkim, patrząc na drugiego człowieka, widzieć w nim swojego bliźniego, kochane przez Boga dziecko, a nie zbiór poglądów, wyznanie, orientację seksualną czy narodowość. Po drugie, uświadamiając sobie, że – jak pisał w jednej ze swoich książek Andrzej Sapkowski – życie to nie szachy, gdzie „wszystko podle gustu: tu czarne, tam białe, a pola wszystkie kwadratowe”, lecz rzeczywistość skomplikowana, różnobarwna i wielowymiarowa. W końcu, używając w rozmowach, a przede wszystkim w naszym stylu myślenia, poszerzonego o te trzy zwroty katalogu „magicznych słów”:
- „moim zdaniem”, czyli mówiąc raczej o swoich przekonaniach, intuicjach i przeczuciach, niż autorytatywnie obwieszczając, „jak jest naprawdę”;
- „nie wiem”, czyli dając sobie prawo do niewiedzy (nie mylić z zawinioną ignorancją), zwłaszcza jeśli w oczywisty sposób nie znamy wszystkich faktów;
- „miałeś/miałaś rację”, czyli odkrywając radosną nowinę, że mam prawo się mylić, a przyznanie się do błędu, nie tylko nie jest czymś wstydliwym, ale wręcz przeciwnie, jest chlubnym krokiem naprzód we wspólnym dążeniu do prawdy.
Skomentuj artykuł