Mniejsze dobro
Większe dobro - głosuję po to, by większość nie mogła niszczyć mniejszości, by dobro nie ograniczało się tylko do dobra zwycięzców
Wielu narzeka, że musi głosować na mniejsze zło. Że nie ma takiej partii, która by reprezentowała w pełni ich oczekiwania. Ale czy to w ogóle możliwe?
Interes poszczególnego człowieka jest partykularny. Partia o programie skrojonym do tylko moich potrzeb ma znikome szanse na wygranie wyborów, a przez to na możliwość realizacji swoich obietnic. Stąd, chcemy czy nie, musimy oglądać się na koalicje. I rzeczywiście obecnie w Polsce wszystkie ugrupowania mające szanse na przekroczenie progu wyborczego to są koalicje.
Ja osobiście wolę system wyborczy australijski, który jest tak skonstruowany, by zwycięska koalicja (przedwyborcza) miała zawsze większość parlamentarną. W ten sposób może rządzić bez zawierania powyborczych koalicji. I dlatego nie usprawiedliwia się potem, że nie mogła zrealizować swojego programu, bo koalicjant nie pozwalał. To oczywiście oznacza, że budowanie koalicji przed wyborami i wypracowywanie wspólnego programu jest dużo poważniejszym wyzwaniem. Kompromisy wtedy zawierane są otwarcie przedstawiane wyborcom, zanim ci na nie zagłosują (lub nie). To oznacza, że głosujący musi się zdecydować, czy poprzeć coś, co mu się trochę podoba i trochę nie podoba, gdzie są elementy, które popiera całym sercem, takie, które mu nie przeszkadzają, i takie, które tylko z trudem toleruje… A może też i takie, którym się sprzeciwia, ale jest otwarty na próbę przemyślenia swojego stanowiska.
U nas jest inny system i prawdopodobnie po wyborach dojdzie do nowych koalicji i poważnej korekty programów. Mimo tego i tak chcąc głosować, musimy wybierać mniejsze zło lub… większe dobro. Ale przecież uczestniczenie w polityce zakłada liczenie się z innymi. To jest aktywność na rzecz całego polis… zróżnicowanej społeczności. Tak patrząc, widzimy, że mniejsze dobro to pokusa.
Wybierając mniejsze dobro, mogę być zadowolony z tego, że poparłem tylko moje stanowisko, np. nie głosując lub oddając głos nieważny. Mogę mieć wtedy „czyste sumienie” czy komfort psychiczny. Ale realizowany będzie inny program. Czy nie jest moim obowiązkiem moralnym wybranie większego dobra?
Na czym miałoby polegać to „większe”? Pewnie na „powszechniejszym”, czyli nie tylko dla mnie, ale może też na „możliwym” (realizowalnym), a przede wszystkim na „ewangelicznym” (piszę jako ksiądz), tzn. na takim, gdzie daję coś z siebie na rzecz innych, głosuję po to, by większość (też moja większość) nie mogła niszczyć mniejszości, by dobro nie ograniczało się tylko do dobra zwycięzców. Bo wtedy to jest mniejsze dobro.
Przy okazji wyborów słyszymy, że katolik ma głosować na wartości chrześcijańskie. Czy chodzi o miłość nieprzyjaciół?
Skomentuj artykuł