Mój Bóg nie chce krucjat
Słowa Tomasza Terlikowskiego są szokujące. Trudno mi uwierzyć, że wypowiedział je dojrzały i świadomy chrześcijanin. Bóg, którego ja znam, jest radykalnie inny.
Kiedy pierwszy raz zobaczyłem w piątek wpis Tomasza Terlikowskiego na Twitterze, pomyślałem, że to jakiś żart albo pomyłka. Najpierw chciałem na szybko napisać komentarz, ale treść tego ćwierknięcia wydawała mi się tak absurdalna, że postanowiłem poczekać. A nuż rano się okaże, że ktoś się Panu Tomaszowi wkradł na konto i napisał to bez jego wiedzy. Wpis nie zniknął, więc moje wątpliwości zostały rozwiane. A wygląda on następująco:
Publicysta rozwija myśl w artykule zatytułowanym "To już czas powrotu krucjat i rekonkwisty. Czas wskrzesić ich ducha". Tekst jest pełnym emocji apelem o wskrzeszenie zawartych w tytule idei. Ma być to jedyna sensowna postawa, którą chrześcijanie muszą przyjąć w odpowiedzi na dżihad i działania islamskich ekstremistów. Jeśli tego nie zrobimy, nasz koniec jest bliski: "czeka nas śmierć i nadzianie naszych głów na piki wyznawców Proroka. A na koniec zielona flaga na budynkach Brukseli i Bazylice św. Piotra".
Mam nadzieję i wierzę, że do takiej sytuacji nigdy nie dojdzie. Często modlę się o wzajemny szacunek i zrozumienie między wyznawcami różnych religii. Jednak nie jestem głuchy i ślepy. Docierają przecież do nas z całego świata informacje o masowych i brutalnych prześladowaniach chrześcijan. Dlatego zakładam, że faktycznie może kiedyś dojść do sytuacji, kiedy podobne wydarzenia będą miały miejsce również u nas w Europie.
Jak zareagować, kiedy do tego dojdzie? Bóg, którego ja znam, którego spotykam w sakramentach i Jego Słowie, mówi i pokazuje coś radykalnie innego niż Tomasz Terlikowski. Kiedy przychodzą Go pojmać i święty Piotr wyciąga miecz, Jezus mówi, żeby go schował. Kiedy plują Mu w twarz, spokojnie odpowiada. Nie stawia oporu i nie reaguje gwałtownie. Kiedy jest prowadzony na śmierć i przybijany do krzyża, nie wzywa swoich uczniów do walki, ale modli się za swoich oprawców.
W Ewangelii świętego Mateusza czytamy: "Słyszeliście, że powiedziano: Będziesz miłował swego bliźniego, a nieprzyjaciela swego będziesz nienawidził. A Ja wam powiadam: Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują; tak będziecie synami Ojca waszego, który jest w niebie; ponieważ On sprawia, że słońce Jego wschodzi nad złymi i nad dobrymi, i On zsyła deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych. Jeśli bowiem miłujecie tych, którzy was miłują, cóż za nagrodę mieć będziecie? Czyż i celnicy tego nie czynią? I jeśli pozdrawiacie tylko swych braci, cóż szczególnego czynicie? Czyż i poganie tego nie czynią? Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski".
Te słowa budzą opór w każdym zdroworozsądkowym człowieku, ale to jest Ewangelia. Do takiego sposobu myślenia i działania wzywa nas nasz Bóg. Jako chrześcijanie jesteśmy powołani do naśladowania Chrystusa. To jest bardzo trudne, może się wydawać wręcz niemożliwe, ale właśnie takie jest nasze powołanie.
Z Tomaszem Terlikowskim mogę zgodzić się tylko w jednym. Liberalna demokracja faktycznie nie ma mocy. Moc ma jedynie Jezus Chrystus. Ale dam sobie uciąć obie ręce i obie nogi, że pokładanie nadziei w Nim, nie ma nic wspólnego z krucjatami. Chrześcijanin jest wezwany do tego, żeby iść za Jezusem. Nie przed Nim, ale właśnie za Nim. Nie wyprzedzać Go i wyskakiwać jak święty Piotr z mieczem. Chrystus nie zwyciężył śmierci wypowiadając jej wojnę w naszym rozumieniu. On wygrał radykalną miłością, która zaprowadziła Go na krzyż. I tylko w Jego krzyżu i zmartwychwstaniu jest moc, która może zbawić świat. Cały świat. Również naszych nieprzyjaciół. Krucjatami tego nie osiągniemy. To nie w nas jest moc. Moc jest tylko i wyłącznie w Chrystusie.
Skomentuj artykuł