Na czym polega katolicyzm otwarty?
Dominika Kozłowska, redaktor naczelna miesięcznika “Znak", opowiada, że w rozmowie z niewierzącym kolegą, streściła credo katolika otwartego w pięciu punktach: 1. Tylko człowiek wolny może odpowiedzieć na wezwanie Boga; 2. Nie jestem jedynym posiadaczem prawdy, dlatego warto wchodzić w dialog z innymi; 3. Wątpienie jest konstytutywną cechą człowieka, również wierzącego; 4. Zakładam autonomię państwa i Kościoła oraz autonomię sumienia; 5. Każdy z nas ponosi odpowiedzialność za rozwój społeczny i stan naszej wspólnoty.
Rozumiem, że p. Kozłowska starała się wskazać na to, co jej zdaniem określa człowieka otwartego. Mam jednak wrażenie, że w tych 5. punktach zagubiła katolicyzm. Innymi słowy, jeśli ktoś przyjąłby te zasady jako swoje, to z tego jeszcze żadną miarą nie wynika, że jest wierzącym katolikiem. Ponadto z różnymi zasadami jest najczęściej tak, że są one sformułowane na - co zrozumiałe - pewnym poziomie ogólności, co sprawia, że istota problemu tkwi w ich interpretacji, a przede wszystkim w ich aplikowaniu do konkretnych sytuacji.
Trudno się nie zgodzić ze stwierdzeniem, że tylko człowiek wolny może odpowiedzieć na Boże wezwanie. Wszak bez wolności nie ma miłości, a Bóg w Trójcy jedyny zaprasza nas do wiecznej wspólnoty miłości. Z drugiej jednak strony, "wolność" jest słowem bardzo często nadużywanym, przekręcanym, rozumianym przewrotnie. Kiedy patrzymy na historię zbawienia, to widzimy, że człowiekowi wielokrotnie wydawało się, iż potwierdza swoją wolność, gdy w rzeczywistości lgnął coraz bardziej w niewolę swej grzesznej przemądrzałości, chcąc być "jak Bóg" (Rdz 3,5). Dlatego w spotkaniu z Bogiem słowu "wolność" powinny towarzyszyć inne słowa, jak "pokora" i "posłuszeństwo". Pismo Święte i cała Tradycja mówią o "posłuszeństwie wiary" jako adekwatnej odpowiedzi na Boże wezwanie (zob. Rz 1,5; KKK, nr 143nn). Człowiek otwarty jest otwarty przede wszystkim na Słowo Boże. A posłuszeństwo Bożej woli jest najwyższym stopniem wolności.
Nikt z nas nie jest posiadaczem prawdy. Tak! Ale zdanie to można rozumieć po katolicku, albo po nie-katolicku. W perspektywie katolickiej Prawdą jest Jezus Chrystus, którego nie da się zamknąć w jakimś twierdzeniu. Nie możemy posiadać Prawdy-Jezusa, tak jak posiadamy jakąś rzecz, która jest do naszej dyspozycji. Możemy wejść z Prawdą w osobową relację, a najpewniejszym środowiskiem budowania tej relacji jest Kościół katolicki. Nie-katolickie rozumienie twierdzenia, iż nikt nie jest posiadaczem prawdy, to takie, które zakłada, że "każdy ma swoją prawdę", albo że w każdej religii, światopoglądzie jest tyle samo mniej więcej prawdy i fałszu, a zatem prawda buddysty nie jest wcale mniejszą prawda niż to, co głosi Benedykt XVI. Katolicka perspektywa dialogu opiera się na przekonaniu, że istnieje prawda obiektywna. Nie-katolicki dialog to taki, w którym z samego dialogowania czyni się w pewnym stopniu absolut. Tymczasem w chrześcijańskiej perspektywie dialog jest częścią ewangelizacji, a nie na odwrót. Katolik otwarty jest przede wszystkim otwarty na Prawdę-Jezusa i dlatego chce z innymi dialogować, aby przepowiadać zbawienie w Chrystusie. Bo nie jest mu wszystko jedno.
Wątpię, więc jestem - można by sparafrazować Kartezjusza. Ktoś, kto nigdy nie wątpi we własne racje i poglądy, może być człowiekiem niebezpiecznym. Tym niemniej nie powiedziałbym, że wątpienie jest cechą konstytutywną człowieka. Gdyby tak było, to znaczyłoby, że nie można być pełnym człowiekiem bez wątpienia. Ci, co tak myślą, niekiedy podnoszą wątpliwości do rangi dogmatu. Tymczasem cechą konstytuującą człowieczeństwo jest zaufanie, a nie wątpienie. Katolik dojrzały, to ktoś, kto w każdej sytuacji ufa Jezusowi, który daje się m.in. w swym Słowie i w sakramentach Kościoła. W tej perspektywie otwartość jest synonimem zaufania.
Wszyscy się pewno zgodzimy, co do autonomii państwa, Kościoła oraz sumienia. Problem w tym, jak tę autonomię w praktyce rozumiemy. Czy jako rozdział, czy też jako otwartą współpracę, szczególnie na płaszczyznach, które są wspólne dla państwa i Kościoła, jak na przykład kształcenie i wychowanie. Bywa, iż autonomia państwa i Kościoła rozumiana jest błędnie, a mianowicie tak, że katolicy nie powinni angażować się w kształtowanie np. prawa jako katolicy. Jednym z przejawów takiego myślenia jest opinia, że katolicy nie powinni lobbować np. za prawem ograniczającym aborcję, bo wystarczy, że prawo to ich osobiście nie zmusza do aborcji. Co do autonomii sumienia, to człowiek z jednej strony powinien postępować zgodnie z własnym sumieniem, ale z drugiej ma obowiązek kształtowania swego sumienia, tak by nie było ono sumieniem zakłamanym, błędnie ukształtowanym. Człowiek otwarty będzie szanował katolickie, 1000-letnie dziedzictwo w Polsce, a nie będzie próbował czegoś ugrać katofobiczną retoryką.
Skomentuj artykuł