Na przemoc odpowiadajmy miłością

Na przemoc odpowiadajmy miłością
(fot. kadr z filmu "Ludzie Boga")
Karol Kleczka / DEON.pl

13 listopada zdarzyła się rzecz straszna. Liczba ofiar akcji terrorystycznej w Paryżu ciągle wzrasta. Jednak nie tak liczony jest “sukces" zamachu. Sukcesem jest powszechna reakcja całej Europy: wszystkich nas opętał strach.

W dzień po zamachu zerknąłem do dziennika brata Christophe’a Lebretona z opactwa w Tibhirine, będącego zapisem zdarzeń mających miejsce w 1996 roku w Górach Atlas. Wielu może je kojarzyć ze wspaniałego filmu “Ludzie Boga", który opowiada o życiu i męczeńskiej śmierci algierskich trapistów. Zapiski brata Christophe’a to świadectwo głębokiego nawrócenia, które odbywa się w ciągłym cieniu zbliżającej się śmierci, ale także codziennych czynności we wspólnocie. Mnisi z jednej strony prowadzili zupełnie zwykłe życie: leczyli w klinice, w której przyjmowali wszystkich potrzebujących niezależnie od wyznania, uprawiali gospodarstwo rolne, czy po prostu spędzali czas z ich muzułmańskimi sąsiadami. Z drugiej byli nieustannie zastraszani przez grupy lokalnych terrorystów, walczących o zyskanie władzy w dawnej francuskiej kolonii. Historię braci zakończyło porwanie, niewola i śmierć. W ostatnich słowach zapisanych przez Lebretona nie widać jednak beznadziei. Pod datą 19 marca (1996 roku; bracia zostali porwani pięć dni później) brat Christophe pisze: “(...) Poczułem szczęście, przewodnicząc dziś Eucharystii. Jakbym posłyszał głos św. Józefa zapraszający mnie do zaśpiewania, razem z Nim i z Dzieciątkiem, psalmu 101: <Chcę opiewać łaskę i sprawiedliwość… Kroczyć będę drogą nieskalaną: kiedyż do mnie przybędziesz… Będę POSTĘPOWAŁ ze szczerym sercem".
Trapiści z Tibhirine tworzyli zgrany kolektyw z lokalnymi mieszkańcami, którzy choć innej wiary (dziś część z nas powiedziałaby, że wrogiej) byli przez nich traktowani jak bracia. Widać to zwłaszcza w ogromnie wzruszającym testamencie przełożonego wspólnoty, brata Christiana de Cherge’a, który także pisze w świadomości nadchodzącego końca: “Nie życzę sobie takiej śmierci. Myślę, że muszę to jasno powiedzieć. Bo nie wyobrażam sobie, jak mógłbym się cieszyć z tego, że ten naród, który kocham, miałby być w czambuł oskarżony o zamordowanie mnie. To zbyt wysoka cena, za coś co prawdopodobnie zostanie określone jako "łaska męczeństwa", by płacił ją Algierczyk, ktokolwiek nim będzie, nawet jeśli powie on sobie, że czyni to w imię po swojemu rozumianego islamu. Wiem, jaką pogardą świat darzy Algierczyków, wszystkich bez różnicy. I znana mi jest karykatura islamu, forsowana przez typ ludzi dobrze myślących. Ci ludzie zbyt łatwo uspokajają własne sumienie, stawiając znak równania między religią i ideologią skrajnych fundamentalistów. Dla mnie Algieria i islam to dwie różne rzeczy, to ciało i dusza".
Czytam te słowa dokładnie “w dzień po" widząc materiały z Paryża, pokazujące ofiary islamskiego terroryzmu i myślę tylko o jednym: nie możemy dać się opętać strachowi, który widzi w każdym muzułmaninie naszego wroga. Właśnie z lęku rodzi się przemoc, nienawiść, a lęk daje nam nieracjonalne uzasadnienia. To nie przypadek, że nieobecny przez ostatni miesiąc temat uchodźców (uwagę Polaków ogniskowały w tym czasie okołowyborcze przepychanki) dziś wrócił na wokandę. Ponownie usłyszymy głosy, że Syryjczycy, którzy przybywają do Europy, to zamaskowani terroryści ISIS czego świadectwem miałby być piątek 13. listopada w Paryżu. Usłyszymy te głosy m.in. dlatego, że nie chcieliśmy słuchać o zamachu w Bejrucie kilka dni temu, kiedy jednym z wysadzonych obiektów był meczet. Usłyszymy, bo strach operuje na uproszczonej wizji Innego, które “zagraża naszej cywilizacji", nie widząc, że ci obcy, którzy napływają do Europy sami są ofiarami terroryzmu. Przecież to zaburzyłoby nam obraz jaki już sobie wypracowaliśmy.
Ostatnie miesiące nauczyły mnie realizmu i wiem, że wśród przybyszów są także potencjalni zamachowcy. Nie sposób by ich nie było w aż tak wielkiej grupie. Ale proszę, nie doszukujmy się w każdym uchodźcy potencjalnego wroga na nasze życie, bo obraz, który nas do tego kieruje jest okrutnym uproszczeniem. Liczni potencjalni zamachowcy są bowiem produktem polityki i kultury naszego kontynentu, są Europejczykami od kilku pokoleń i to dlaczego wolą mordować swoich rodaków jest winą całej Europy. Europy białych i bogatych, która choć zapraszała w swe granice, to wykorzystywała jako tanią siłę roboczą. Która lokowała ich w dzielnicach biedoty i pozostawała niewrażliwa na ich interes klasowy. I wreszcie, chyba najważniejsze, Europy, która nie stanowiła dla nich żadnej opcji tożsamościowej, bo sama zaczęła tracić własne korzenie. Wtedy trudniej się dziwić, że młody, wykluczony ekonomicznie, politycznie, rasowo i kulturowo człowiek, występuje przeciwko swoim rodakom. Choć ma francuski paszport, bliżej mu do wyobrażonej tożsamości przodków oraz radykalizowania postawy religijnej.
Słowa Angeli Merkel skierowane do ludzi bojących się islamizacji, mówiące, że receptą na lęk przed obcymi, jest chodzenie do kościoła, brzmią tutaj niezwykle trafnie. Ci, którzy lubią mówić, że przybywający z Bliskiego Wschodu imigranci są “obcy naszej cywilizacji" w pierwszej kolejności powinni się zastanowić na ile my sami nie jesteśmy względem siebie bliscy (a zwłaszcza czy w ogóle jesteśmy) i co to znaczy, że “nasza cywilizacja" jest chrześcijańska. Gdy słyszę i czytam wiele głosów, pojawiających się już kilka miesięcy temu w sprawie kryzysu uchodźczego, jak również teraz po zamachach paryskich, to zastanawiam się w czym to chrześcijaństwo się przejawia.
Piotr Żyłka w swym tekście przywołał już słowa kardynała Vingt-Trois, ale warto przywoływać je na okrągło: "W obliczu ludzkiej przemocy, prośmy o łaskę serca niezłomnego i wolnego od nienawiści. Niech umiar, powściągliwość i opanowanie, jakie wszyscy okazali do tej pory potwierdzą się w nadchodzących tygodniach i miesiącach; nikt nie poddaje się przerażeniu lub nienawiści. Prośmy o łaskę, byśmy byli twórcami pokoju. Nigdy nie możemy zwątpić w możliwość pokoju, jeśli budujemy sprawiedliwość". W tych dniach, gdy widzimy ucieleśnienie całej tej niewyobrażalnej przemocy, nie możemy poddawać się strachowi prowadzącemu do nienawiści. Oni zwyciężą, jeśli tylko podejmiemy ich język. Jeśli pójdziemy drogą, którą wyznacza lęk, będziemy tylko eskalowali konflikt, tworząc własny terroryzm w ulotnym i na dłuższą metę fałszywym poczuciu siły, które daje przemoc. Nie chodzi mi także o postawę męczeństwa, która miałaby się rodzić z naiwnego idealizmu: tak, czasem trzeba stawać w obronie własnej tożsamości, ale warunkiem obrony jest obecność tej pierwszej.
Chodzi o miłość tego, który jest ode mnie inny. Bo choć chciałbym z czystym sumieniem mówić do ludzi, z którymi się nie zgadzam: “Jeśli naprawdę uważasz, że fundamentem europejskiej kultury jest chrześcijaństwo, to pomyśl w tych dniach czego nas uczy Chrystus i zauważ, że z pewnością nie jest to zasada <oko za oko>", to te słowa przychodzą z ogromnym trudem w obliczu okrucieństwa, które widzę. Właśnie dlatego sam potrzebuję teraz przypomnienia, że jestem chrześcijaninem, a moją bronią nie są zamachy w imię zemsty, tylko modlitwa i miłość aż po kres. Także za moich wrogów, tak jak bracia z Tibhirine.

Redaktor i publicysta DEON.pl, pracuje nad doktoratem z metafizyki na UJ, współpracuje z Magazynem Kontakt, pisze również w "Tygodniku Powszechnym"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Na przemoc odpowiadajmy miłością
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.