Nadchodzi koniec świata, jaki znamy. Jak się przygotować?
Cały czas wierzę, że mimo miażdżących umysł statystyk i naukowych wizji, możemy zrobić więcej, niż nam się wydaje.
Siedzę w autobusie do centrum. "Klimat się zmienia? Ale jak to, przecież zimniej niż w zeszłym roku". "Modliliśmy się o deszcz. Teraz módlmy się, żeby przestał padać" - to usłyszałem już w innym miejscu. Oba zdania pokazują jedno, w kwestii zmian klimatycznych mamy przed sobą lekcje do odrobienia.
Przyznaję, że ostatnio targają mną wątpliwości dwojakiego rodzaju. Z jednej strony zastanawiam się, czy faktycznie coś się dzieje z planetą, czy to tylko nasze wyolbrzymione mniemanie o możliwości jej zepsucia? Z drugiej, nawet jeśli rozwalamy właśnie naszą jedyną w obserwowalnym wszechświecie bezpieczną przystań, to czy ja, człowiek bez politycznej i gospodarczej władzy mogę cokolwiek zrobić?
To pewnie nie są tylko moje wątpliwości. Trudno się dziwić, już kilka (miliardów) razy w historii okazywało się, że krążące w sieci informacje coś tam mówią, ale nie do końca, jakoś tam informują, ale nie zawsze trafnie, wzbudzają emocje, ale najczęściej negatywne. Już asteroidy miały w nas uderzać, już komputery wysiadać w roku 2000, już dziesiątkować ptasia grypa. Czy można dziwić się, że w gronie tych tysięcy apokalips zmiany klimatyczne nie wypadają szczególnie groźnie?
Być może popełniasz takie grzechy, ale o tym nie wiesz. Ten rachunek sumienia otworzy ci oczy >>
A nawet gdybyśmy w to uwierzyli, to jakie znaczenie ma pojedynczy człowiek wobec całego przemysłu, handlu światowego i decyzji kolejnych polityków o wycinaniu kilometrów kwadratowych dziewiczych lasów Amazonii? Jak ma się moja siła do siły buldożera, który rozwarstwia połacie ziemi, by dotychczasowych jej gości w postaci ginących gatunków zwierząt, zastąpić sadzonkami rośliny, z której fabryka wydobędzie później wszędobylski olej palmowy?
Jeśli brak wiary w takie informacje i nasze możliwości jest chorobą, to najlepszym na nią lekarstwem są twarde fakty. Syropek będzie gorzki, a tabletka cierpka.
ONZ opublikowało raport z którego wynika, że dewastacja naszej planety jest bardziej zaawansowana niż do tej pory sądziliśmy. Można nie wierzyć w to, co publikują naukowe periodyki, można nie lubić poszczególnych naukowców za ich ideologiczne skrzywienia, nie wierzyć jednak organizacji zrzeszającej większość państw świata, która swoje dane oparła na pracy kilkuset badaczy i ich kilkuletnich analizach, byłoby głupio. A co wyszło spod pióra mądrych głów? Fakt pierwszy - blisko milion gatunków zwierząt jest zagrożonych wyginięciem w najbliższych latach. Fakt drugi - doprowadziła do tego retoryka “wzrostu gospodarczego", który stał się najważniejszym wskaźnikiem naszej cywilizacji. Fakt trzeci - jeśli nic nie zrobimy, to po wyginięciu poszczególnych gatunków fauny i flory, przyjdzie czas na ostatni, który zgasi światło: homo sapiens sapiens. Zjadamy tę planetę, a kiedy skończy nam się jedzenie, to po prostu umrzemy z głodu.
Więcej, konsumowanie na potęgę sprawia, że prawa rządzące tym światem podlegają zaburzeniu. Przykład? Ochłodzenie w Europie. Tak, globalne ocieplenie może skutkować tym, że nasz kontynent stanie się zimniejszy niż przez ubiegłe stulecia. Ogólnoświatowy wzrost średniej temperatury prowadzi bowiem do rozregulowania funkcjonowania prądów morskich, które odpowiadają za charakterystyczny klimat naszego kontynentu. Może maj tego roku to tylko przypadek, może większość deszczowych i zimnych dni po prostu czasem się zdarza. Kiedy jednak zestawiłem te informacje ze średnimi temperaturami na Syberii, które w ostatnim miesiącu nierzadko przekraczały 30 stopni Celsjusza, to zrozumiałem, że jestem świadkiem fenomenu i anomalii. Tereny do tej pory umiarkowane, stają się zimne, zimne, ciepłymi, ciepłe, prawdopodobnie tak gorącymi, że przestaną nadawać się w ogóle do życia. Bardzo możliwe, że stale zwiększająca się temperatura na równiku doprowadzi do sytuacji w której okaże się, że poprzednia fala migracji była tylko preludium. Środek Afryki, Ameryki Południowej i Azji ruszy na północ, w miejsca, gdzie jeszcze będzie dało się żyć.
"Gdyby cały świat chciał żyć jak Australia, potrzebowalibyśmy ponad 5 planet" >>
Czesław Miłosz prawdopodobnie nie zdawał sobie sprawy, jak adekwatnie w tym kontekście zabrzmi fragment jego wiersza, w którym opisuje klimat zachodniego wybrzeża USA: “Upalny październik, chłodny lipiec, w lutym kwitną drzewa. Godowe loty kolibrów nie zwiastują wiosny. Tylko wierny klon zrzucał co roku liście bez potrzeby, Bo tak nauczyli się jego przodkowie".
Ostatnio dużo z tych informacji dotarło do mnie w jednym momencie. Poczułem, że nie ma znaczenia to, co robię. Samonapędzająca się machina drylowania planety zdawała mi się mitycznym olbrzymem wobec którego nie mam szans. Czy faktycznie jedna osoba może pokonać Goliata klimatycznej zmiany?
Fakt, jedna nie może, ale kilka już tak. Choć bardziej prawdopodobne, że zmiana zacznie się od kilku lub kilkunastu tysięcy. Oni zarażą kolejnych, ci, jeszcze jednych. Owszem, nie mamy takiej władzy jak koncerny naftowe ani rządy supermocarstw. Ale na Boga, produkty tych pierwszych i politycy tych drugich nie są wybierani przez komputerowe algorytmy zoptymalizowane pod jak najlepszy wynik, ale przez ludzi, którzy swoim portfelem i kartą do głosowania mogą dokonać zmiany. W depresyjnym momencie mojego zaangażowania na rzecz pisania i mówienia o ekologii doszło do mnie, że pychą jest myśleć o tym, że sam dam radę. Konieczna jest współpraca, wymiana informacji, bycie razem i edukacja, która wypracuje konkretne wzorce zachowania, praktyczne rady dla każdego, kto będzie chciał choć trochę oddalić ten moment, w którym w globalnej grze o przyszłość planety dla naszych dzieci będzie już za późno.
Stało się, trudno, nasze dotychczasowe życie na ziemi doprowadziło nas do momentu w którym musimy wybrać: albo dalszy rozwój kosztem środowiska i najbiedniejszych (to oni najczęściej w postaci wyzyskiwanych społeczności i całych państw spłacają dług naszego beztroskiego życia) albo próba zmiany, która za którą podziękują nam nasze wnuki.
Wiem, że jaskółka wiosny nie czyni, ale pozytywne trendy zauważam w czasie codziennych zakupów. Jeszcze kilka lat temu produkty wege miały małą półeczkę gdzieś w rogu sklepu, dzisiaj występują w roli pełnoprawnych produktów, są reklamowane, zaczyna tworzyć się moda na roślinne zamienniki mięsa. Świadomość tego, że jedzenie roślin jest po prostu zdrowsze, ale też zwyczajnie pozwala odetchnąć planecie zaczęła przenikać do naszych portfeli, które wybrały bardziej soję niż wieprzowinę, bardziej dobrej jakości polskie marchewki i kalafior w miejsce mielonego, mniej wołowe burgery, które ustąpiły miejsca ich roślinnym odpowiednikom (które smakują identycznie a do tego są zdrowsze). Takich produktów jest coraz więcej i nie pojawiają się w sklepach dlatego, że producenci zmienili wizję swoich biznesów. Nie, oni wciąż chcą na nas zarabiać i robią to tak, jak im na to pozwalamy. Im mniej kupujemy mięsa, tym mniej oni zabiją zwierząt, tym większa szansa, że jeszcze uratujemy samych siebie przed zagładą.
A politycy? Są w parlamencie tylko dlatego, że im na to pozwalamy. Który z nich faktycznie ma coś sensownego do powiedzenia w kwestii zmian w klimacie? Który działa u podstaw, angażuje się na rzecz lokalnej społeczności, wspiera dobre zmiany na rzecz energii, odpadów, czystości wody? Może przydałaby się nam wszystkim kwerenda tego, który lub która z nich sprawnie działa w tej materii, a którzy robią to tylko z powodu spadającego poparcia? Może sprawa wspólnej ziemi, powietrza i wody to jedyna jak na razie kwestia, która byłaby w stanie Polaków połączyć, a nie dzielić? Przecież tlenem o takim samym chemicznym składzie oddychają mieszkańcy “bastionów" i “enklaw".
Cały czas wierzę, że mimo miażdżących umysł statystyk i naukowych wizji, możemy zrobić więcej, niż nam się wydaje. Że przybywa, a nie ubywa ludzi, którzy są świadomi zmian i możliwości ich powstrzymania. Bardzo lubię Miłosza, ale nie mam nic przeciwko temu, żeby luty pozostał mroźny, a lipiec wakacyjnie ciepły.
Michał Lewandowski - dziennikarz DEON.pl, publicysta, teolog, koordynuje projekt "Wspólny Dom" poświęcony ekologii chrześcijańskiej
Skomentuj artykuł