Najczarniejszy scenariusz pandemii
Po trzech latach samotnej wędrówki spotkamy człowieka. Podobnie jak my ocalałego. Może odnajdzie się kilkunastu, kilkudziesięciu żywych i zdrowych. Mężczyzn i kobiet. Ich dzieci nie będą już znały świata sprzed wybuchu zarazy.
"Minęła stara cywilizacja - raz jeszcze przeminie nowa" - czytamy w futurystycznej noweli Jacka Londona zatytułowanej "Szkarłatna dżuma". Nowela powstała w 1912 roku i opisuje wspomnienia starca, który jako jeden z nielicznych przeżył kataklizm i opowiada dzieciom o tym, co się wydarzyło przed sześćdziesięciu laty, czyli w roku 2012.
Służby medyczne tracą kontrolę nad nieznaną dotąd chorobą. Bohaterski dziennikarz relacjonuje z wysokiej wieży przebieg epidemii nadając komunikaty do ostatniej chwili, zanim dołączy do ofiar. Ludzie w małych zorganizowanych grupach barykadują się w miejscach, które wydają im się bezpieczne. Gdy tylko ktoś zauważy u siebie pierwsze symptomy choroby odchodzi, by samotnie umrzeć i nikogo nie narażać.
Czy tak może wyglądać najczarniejszy scenariusz obecnej pandemii, gdyby system pomocy medycznej stał się zupełnie niewydolny? O katastroficznych skutkach zarazy pisali inni wielcy pisarze, a wśród nich Daniel Defoe, Albert Camus, José Saramago, Doris Lessing, Stephan King.
Mogłoby się wydawać, że wielcy ludzie pióra coś przeczuwali. Ich teksty zdają się mówić: To musiało się zdarzyć!
Zdaniem Alberta Camusa jedynym lekarstwem na niesprawiedliwość na świecie jest kataklizm, który pomaga ludziom uświadomić sobie dziejące się zło i przejść do wspólnego działania, połączyć się w solidarnej walce z niewidzialnym wrogiem. „Bakcyl dżumy nigdy nie umiera i nie znika – mówi narrator powieści „Dżuma” – może przez dziesiątki lat pozostać uśpiony”. I być może „nadejdzie dzień, kiedy, na nieszczęście ludzi i dla ich nauki, dżuma obudzi swe szczury i pośle je, by umierały w szczęśliwym mieście”. Czy coś się w nas wtedy obudzi? A może powinniśmy powiedzieć: Dosyć! Dotarło! Zrozumieliśmy!
José Saramago w powieści „Miasto ślepców” pokazuje jak w beznadziejnej sytuacji szerzącej się epidemii potrzebny jest ludziom lider, który widzi. Bo „kiedy ślepiec słyszy (…) Idź, jesteś wolny, on stoi jak wryty, tuląc się ze strachu do garstki towarzyszy, boi się, bez przewodnika, bez laski i psa nie wie, dokąd iść…”
Nie wiemy dokąd iść. Nie wiemy czy będzie jeszcze istniał świat, który znamy z naszej młodości. Gdzie i jak mamy szukać właściwej drogi? Czy Kościół nam ją podpowie?
Zwróciłem uwagę tylko na jeden scenariusz, ten najczarniejszy, a może „prawie najczarniejszy”, bo gorszy byłby wtedy, gdyby osoby, które przeżyją, niczego się dzięki pandemii nie nauczyły. A skąd u mnie ten pesymizm? Przecież ogólnie wiadomo, że ostatnie zdanie naszej historii musi kończyć się słowami „żyli długo i szczęśliwie”. Ale czy rzeczywiście żyjemy po to, aby było miło i przyjemnie?
W noweli Londona, w uciekającej przed zarazą grupie, jedna z kobiet zauważa u siebie symptomy zarazy. Zatrzymuje się i pokazuje mężowi i dzieciom, by szli dalej. Jednak mąż wraca do niej i woła do kolegi:
- Uważaj na dzieci. Ja zostanę z żoną. Wiem, że ona już właściwie umarła, ale nie mogę jej opuścić.
Skomentuj artykuł