Największy problem z islamem
Brak chęci reformy, zbyt literalne podejście do Koranu, karanie osób porzucających wiarę, stosunek do kobiet - oto litania problemów, które wymieniają przeciwnicy islamu. Zapominają jednak o tym jednym, najważniejszym.
O islamie mówią ostatnio wszyscy. Mówi sąsiad z góry, sprzedawczyni w sklepie, polscy politycy i ministrowie, kapłani i zakonnice. Każdy ma na ten temat coś do powiedzenia. Nic dziwnego, islam stał się w ciągu ostatnich kilku lat jednym z głównych tematów medialnych. Każdy coś tam słyszał.
Każdy jest specjalistą
Popyt rodzi podaż, akcja - reakcję. Od czasu ogłoszenia tzw. kryzysu migracyjnego w sierpniu 2015 roku na rosnące zainteresowanie Polaków tematyką islamu odpowiedziały dziesiątki samozwańczych "specjalistów": dziennikarzy, teologów czy naukowców, którzy tak często zamiast wiedzy pozostawili nam ignorancję.
"Ignorancja prowadzi do strachu, strach prowadzi do nienawiści, a nienawiść - do przemocy. Oto jest równanie" - mówił Averroes, jeden z najważniejszych myślicieli arabskich. Na którym etapie równania znajdujemy się my, Polacy?
Choć samo zainteresowanie tematem spada, "specjaliści" pojawiają się zawsze wtedy, gdy trzeba pobudzić nasz strach i nienawiść. Zamach? To na pewno muzułmanie. Wynik wyborów we Francji? To "ich" sprawka. Spadek powołań? A jakże: to wina islamu. "Specjalistom" tak łatwo jest budować swoją popularność i wizerunek na naszej ignorancji, a przede wszystkim - lęku. Ale to dopiero początek naszego największego problemu z islamem.
Muzułmanin? Nie znam
Niestety nie natknąłem się jak dotychczas na badania wskazujące, jaki odsetek Polaków widział muzułmanina na oczy (na żywo, nie w mediach). Jaki odsetek - jeśli już zobaczył - nie obawiał się podejść i chwilę porozmawiać? A jeśli już porozmawiał, to czy stać nas było na dialog, wysłuchanie? Czy raczej był to pełny niechęci monolog, mający przekonać rozmówcę, jak to zła jest jego wiara?
Podejrzewam, że naprawdę niewielu naszych rodaków miało okazję rozmawiać z wyznawcami islamu. Nic dziwnego - skutkiem naszej ignorancji i lęku jest nieumiejętność prowadzenia dialogu. Tak bardzo boimy się muzułmanów, że jeśli już mamy szansę na rozmowę, to nie chcemy, by doszła ona do skutku. Obawiamy się, że ta dziewczyna w hidżabie lub mężczyzna z brodą coś nam zrobi. Boimy się, że tak naprawdę nic o nich nie wiemy - i ta niewiedza może wyjść na jaw. Może okazać się, że nie mieliśmy racji, a ci ludzie... są tacy jak my.
I nie chcę znać
Ten strach nie powinien nikogo dziwić. Po codziennej dawce nagonki medialnej na muzułmanów i uchodźców opanowanie lęku i nienawiści przez "szarego Kowalskiego" to wyczyn niemal heroiczny.
Jednak ogarnia mnie mnóstwo wątpliwości, ilekroć spotykam duchownych czy wykształconych świeckich katolików, twierdzących, że "z islamem się nie da prowadzić dialogu" lub że "taki dialog może prowadzić tylko do konwersji (muzułmanów na katolicyzm)". Z takim podejściem rzeczywiście niewiele osiągniemy.
Warunkiem dialogu jest znalezienie płaszczyzny lub choćby jednego punktu, który jest wspólny dla obu stron. A w przypadku muzułmanów i katolików ta płaszczyzna jest naprawdę ogromna - począwszy od wiary w Miłosiernego Stwórcę, przez wspólne doświadczenie modlitwy czy rachunku sumienia, aż po elementy kultury: historię filozofii czy nauki.
Przykład z życia wzięty: niedawno znajome muzułmanki podczas swojego pobytu na stypendium w Krakowie zaczęły wychodzić razem z lokalną wspólnotą Sant'Egidio na spotkania z ubogimi. Taki mały dialog miłosierdzia.
Dziewczyny po powrocie do swojego kraju przyłączyły się do lokalnej organizacji charytatywnej, rozpowszechniając paradygmat działania, który poznały w Krakowie: na pierwszym miejscu jest relacja z ubogimi, a nie zupa czy pomoc materialna. Taka mała rewolucja miłosierdzia.
Dialog to konieczność
Doświadczenie zwykłych rozmów czy spotkań pozwala zobaczyć, że dialog nie musi polegać na dyskusji o tym, kto ma rację lub kto jest bliżej prawdy. Nie musi też być walką, swoistymi zawodami, w których wygrywa lepszy.
Do tak rozumianego dialogu wielokrotnie wzywał papież Franciszek. Tym bardziej dziwi fakt, że nie tylko świeccy, ale również duchowni mają tak mało katolickie spojrzenie na kwestię dialogu z muzułmanami.
"Nie popadając w pojednawcze synkretyzmy, naszym zadaniem jest modlenie się za siebie nawzajem, prosząc Boga o dar pokoju, spotykanie się, prowadzenie dialogu i krzewienie zgody w duchu współpracy i przyjaźni" - apelował Ojciec Święty na uniwersytecie al-Azhar w czasie wizyty w Kairze.
Papież Franciszek dobrze zdaje sobie sprawę z tego, że pełen dobrej woli i transparencji dialog ("bez ukrytych celów") może nas wyprowadzić nie tylko z drogi konfliktu i przemocy, ale również ignorancji i lęku. Do tego potrzebna jest jednak otwartość na spotkanie, a nie uprawianie prozelityzmu. Potrzebna jest nadzieja i zgoda, a nie lęk i nienawiść.
Dlatego zamiast słuchać domorosłych "specjalistów", warto samemu zacząć prowadzić dialog na własną rękę. Choć nie każdy ma możliwość spotkania muzułmanów czy włączenia się w działania na rzecz migrantów, to warto chociaż poczytać teksty czy obejrzeć filmy, które dają wiedzę i nadzieję, a nie te, które - oparte na manipulacji - przynoszą tylko ignorancję i strach.
Wtedy też zniknie przynajmniej jeden problem z islamem - ten największy.
Karol Wilczyński - redaktor DEON.pl. Wraz z żoną prowadzi bloga islamistablog.pl.
Skomentuj artykuł