Największy skarb Kościoła

James Martin SJ

W zeszłym miesiącu spędziłem tydzień w Rzymie i poznałem kogoś bardzo ważnego. Wbrew temu, co pewnie myślicie, znając zwyczaje podróżowania jezuitów, nie odwiedzam Rzymu zbyt często.

Pojechałem tam po raz pierwszy dopiero po zakończeniu studiów. Dwadzieścia lat później, (kiedy wracałem do domu) po dwóch latach spędzonych w Nairobi (w Afryce), po raz kolejny odwiedziłem Rzym i spędziłem trochę czasu z rodziną mojej matki na Sycylii. Po tej wizycie byłem jeszcze w Rzymie w sprawach zawodowych z redaktorem naczelnym America Magazine, jezuitą Mattem Malone.

W ubiegłym tygodniu Matt zabrał mnie na seans nowego filmu Martina Scorsese "Cisza", który został wyświetlony dla trzystu jezuitów w Papieskim Instytucie Orientalnym. W zeszłym tygodniu wygłosiłem wykład w Centrum Świeckich - miejscu, gdzie studiują i mieszkają świeccy studenci z katolickich uniwersytetów w Rzymie.

DEON.PL POLECA

Dzięki spotkaniom między posiłkami ze starymi i nowymi znajomymi, jezuitami, ważnymi osobistościami Watykanu i dziennikarzami oraz chwilami spędzonymi na modlitwie w kościele, bardzo wiele się nauczyłem. Przede wszystkim, nowy generał Towarzystwa Jezusowego - Arturo Sosa SJ, jest wspaniałym człowiekiem.

Mam nadzieję, że widzieliście nagranie z wywiadu, który ojciec Malone przeprowadził z ojcem Sosa.

Nasz nowy generał to bystry, a jednocześnie ciepły człowiek.W tym samym tygodniu ojciec generał odprawił mszę za Petera-Hansa Kolvenbacha SJ, generała zakonu w latach 1983-2008, który zmarł 29 listopada. (W drodze do Rzymu wprost z urlopu naukowego w Hiszpanii był także poprzednik ojca Sosy na stanowisku generała, Adolfo Nicolas SJ). W ten sposób kościół Il Gesu w Rzymie miał okazję gościć historyczne wydarzenie: obecny generał jezuitów odprawiał mszę za zmarłego byłego generała wraz z drugim byłym generałem jako koncelebransem.

Jeden z moich przyjaciół jezuitów opowiadał mi, jak mylące było niespodziewane spotkanie z ojcem Nicolasem podczas obiadu. Jezuici w Rzymie, nawet ci, którzy blisko współpracują z głównym przełożonym zakonu, zwracają się do niego niezmiennie per "ojcze generale".

Więc kiedy przybył ojciec Nicolas, który dopiero wrócił z Hiszpanii, podczas lunchu mój przyjaciel zająknął się: "Witaj ojcze gen… ojcze… ojcze Nicolas!" Zaraz obok ojca Nicolas usiadł ojciec Sosa, obecny generał i znów pojawił się ten sam problem: "Witaj Arturo… ojcze… ojcze generale!"

Rzym to dla mnie niesamowicie wciągające miejsce, w którym łatwo jest stracić swoja duchową stabilność. Bardzo ciężko jest opuścić progi Rzymskiej Kurii i przejść obojętnie obok Bazyliki Świętego Piotra w drodze na projekcję filmu sławnego reżysera i nie stracić głowy. Łatwo jest zapomnieć, co tu jest naprawdę ważne. Na szczęście, Bóg sam o sobie przypomina.

Pewnego popołudnia, biegnąc z jednego spotkania na drugie, spotkałem żebraka. "Panini, panini, panini" - powtarzał żałośnie prosząc o kanapkę. Moja zasada jest prosta: jeśli mam ze sobą trochę pieniędzy, to się nimi dzielę. Ale wtedy otwarłem mój portfel i zobaczyłem, że mam tylko banknot 20 Euro, co wydało mi się zbyt dużą kwotą. Więc powiedziałem: "przepraszam" i poszedłem dalej.

Ale on cały czas szedł za mną. "Panini, panini, panini". Rozgniewało mnie to. Dlaczego za mną idzie? Jestem zajęty!

Wtedy do mnie dotarło. Ty idioto! Po co jesteś w Rzymie? Po co w ogóle jesteś chrześcijaninem? Po to, żeby podziwiać piękne kościoły? Po to, żeby oglądać filmy? Jaka jest najważniejsza rzecz, którą możesz teraz zrobić?

Próbowałem zahamować mój gniew, który nie pochodził od Boga, i poprosiłem mężczyznę, aby poszedł za mną. W piekarni obok Placu św. Piotra mój nowy przyjaciel wybrał sobie kanapkę w witrynie za szybą i czekał. Kolejka do piekarni nie miała końca. Mój gniew wrócił. Znowu pomyślałem o tym, że zachowuję się nie po chrześcijańsku. W ogóle nie porozmawiałem z tym człowiekiem. Podszedłem do niego i zapytałem: "jak masz na imię?"

"Lorenzo" - odpowiedział cicho. Prawie się rozpłakałem, kiedy to usłyszałem. Przypomniałem sobie historię św. Wawrzyńca (po włosku nazywanego właśnie Lorenzo), diakona Rzymu, żyjącego w trzecim wieku, który zajmował się zarządzaniem zasobami finansowymi kościoła.

Po krwawych prześladowaniach chrześcijan, cesarz Walerian nakazał Wawrzyńcowi przynieść do pałacu cesarskiego skarby kościelne. Wawrzyniec, który zdążył już rozdać przypisane dla ubogich fundusze, zrobił cos nieoczekiwanego. Przyprowadził ubogich do cesarza - "Oto są skarby Kościoła". Tym samym była osoba stojąca tuż obok mnie.

Być może czytaliście informację o projekcji filmu "Cisza" zorganizowanej dla jezuitów, która była wielkim sukcesem. I należał się jej ten sukces, gdyż jest to wspaniały film. Jednak kiedy o tym czytaliście, Bóg skupiał się na czymś zupełnie innym. Gdy po śmierci spotkam się z Bogiem w niebie, On zapyta mnie o to, co robiłem podczas tego tygodnia w Rzymie.

Nie opowiem Mu o tym, jak poznałem tego czy tamtego ważnego człowieka w Watykanie, czy o tym, że odwiedziłem słynny kościół, czy że zobaczyłem film. Powiem, że spędziłem trochę czasu z moim przyjacielem Lorenzo.

James Martin SJ - redaktor naczelny America Magazine. Autor książki "Jezuicki przewodnik po prawie wszystkim"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Największy skarb Kościoła
Komentarze (2)
DN
Danuta Nowak
4 stycznia 2017, 10:46
Piękna historia. Czasem też mam takie sytuacje, gdzie Pan Bóg pyta o moje serce DZISIAJ.
Kamila
3 stycznia 2017, 12:03
Sosa czy Rosa?