Nanga Parbat. Ile jest warte ludzkie życie?
"Odważni" krytykanci zostali anonimowi w swoich oskarżeniach. Jakby wstydzili się tego, co wychodzi z ich serc. Ci, którzy naprawdę chcieli coś zrobić, nie bali się robić tego jawnie. A największymi bohaterami są dla mnie ludzie, którzy z daleka od zgiełku mediów i Facebooka trzymali po cichu kciuki za uratowanie Elisabeth i Tomka.
Wielu z nas, jeśli nie wszyscy, obserwowało w ostatnich dniach dramatyczną akcję ratunkową na zboczach Nanga Parbat. Media prześcigały się w informowaniu na bieżąco o tej tragedii. Pojawiało się wiele fałszywych informacji, niesprawdzonych doniesień. Prywatne tablice facebookowe zmieniały się w małe agencje prasowe, a posty aktualizowały się niczym paski informacyjne. Niestety przy tej okazji mogliśmy przekonać się też o tym, że spora część polskiego społeczeństwa cierpi na bardzo niebezpieczną przypadłość zwaną znieczulicą. Poza tym lubimy także być specjalistami od wszystkiego. Z takiej mieszanki nie może być nic dobrego.
Himalaiści to nie są samobójcy i ludzie bez wyobraźni. Każdą ich wyprawę poprzedza ogrom pracy, przygotowań i zabezpieczeń. Dlaczego to robią? Podoba mi się zdanie, że ludzie dzielą się na tych, którzy kochają ekstremalną wspinaczkę i tych, którym nigdy tej pasji nie wytłumaczysz. Ja należę do tej drugiej grupy. To zawsze będzie trudno wytłumaczyć. Każdy z nich ma swoje powody, tak samo jak ja i ty, którzy realizujemy własne niezrozumiałe dla innych pasje. I podejmujmy indywidualne ryzyko. Jednak w przypadku zagrożenia życia trzeba zawiesić spory i oceny słuszności ich decyzji. Jeszcze zdążymy być najmądrzejsi na świecie.
Szczyty ignorancji
Gdy polski rząd postanowił udzielić finansowych gwarancji w poniesieniu kosztów akcji ratunkowej, w sieci trwała ostra dyskusja o sensie ratowania ludzi, którzy przecież "sami są sobie winni". Ten argument był jednym z lżejszych, odważniejsi wyliczali, na co można byłoby wydać publiczne pieniądze, zamiast "bezsensownie ładować je w akcję". Pojawiały się również motywy ksenofobiczne, żeby ratować tylko Polaka. Wszyscy stali się nie tylko znawcami, ale wręcz biegłymi ws. himalaizmu. Jeszcze później odbył się sąd nad samą akcją ratunkową. Nie znając realiów góry ani aktualnej sytuacji pogodowej bardzo łatwo oceniać z poziomu fotela przed telewizorem. Nie będę dalej cytował tego, co wylewali hejterzy na przeróżnych portalach. Jestem pewien, że żaden z nich nie zadał sobie wtedy pytania o wartość życia ludzkiego. Zrównanie go do poziomu "bezsensownego wydatku" z pieniędzy publicznych świadczy przede wszystkim o niedojrzałości samych komentujących. Dlatego z ich argumentami dyskutować nie warto, bo co im odpowiedzieć? Mogę zrobić setki wyliczeń, pokazując, że każdy z nas w tym 38-milionowym kraju dorzucił zaledwie grosz do ceny za sprowadzenie Tomasza Mackiewicza i Elisabeth Revol, ale nie chcę być kasjerem wyceniającym ich życie tylko po to, by udowodnić coś garstce szaleńców.
Jeden znany duszpasterz stwierdził kiedyś, że najgorszą chorobą społeczeństwa dzisiaj jest "jajstwo" - ciągle ja, ja, moje i mi. Taki przykry obraz wyłonił się kolejny raz w momencie, gdy mogliśmy być razem i pokazać siłę płynącą z Ewangelii w kraju, który nazywa sam siebie przecież katolickim. Skąd w nas tyle zawiści i zazdrości? W takich chwilach żałuję, że Internet w ogóle istnieje i zastanawiam się, dlaczego musimy mieć zdanie na każdy temat? Dostęp do informacji i możliwość publikowania dały nam przekonanie o własnej nieomylności. Media na tej tragedii również zbiły swój kapitał. To, co dawało poczucie wspólnoty i uczestnictwa w akcji ratunkowej, było też czynnikiem ośmielającym do negatywnych komentarzy. Ilość fake-newsów przy okazji tej tragedii była oszałamiająca. Wpadek nie uniknęły nawet duże portale, jak Onet.pl, który cytował fałszywe lub niesprawdzone twitterowe konta. Donosił o tym Mateusz Nowak z portalu Spider’sWeb, opisując ich tzw. "relację na żywo". A po drugiej stronie ekranu była przecież rodzina i przyjaciele himalaistów, czekający na jakiekolwiek wieści. Oni ponosili największy koszt tego, co się działo wśród nas.
Jednak działo się też dużo dobra. W odpowiedzi na krytykę zwykli ludzie zamiast wdawać się w bezowocne dyskusje, ruszyli do zbiórki pieniędzy. W cztery godziny udało się zebrać kwotę potrzebną na akcję ratunkową. W tym samym momencie inni spontanicznie skrzyknęli się do wspólnej modlitwy, która trwa nawet teraz. Na stronie goufundme.com wciąż aktywna jest zbiórka na wznowienie poszukiwań Tomka, w tej chwili to już 130 tys. euro. Ludzie wciąż mają nadzieję. Jeśli zagrożone jest ludzkie życie, nie ma pytań o to, jakiego jesteś wyznania, jaki masz kolor skóry, poglądy lub skąd pochodzisz. Przed Bogiem każde życie jest tak samo wartościowe. Nie zliczę, ile SMS-ów i prywatnych wiadomości otrzymałem od znajomych naprawdę poruszonych tym, co się działo. Wierzę głęboko, że serdeczne myśli wielu Polaków i ludzi na całym świecie ogrzewały Tomka uwięzionego gdzieś w lodowej szczelinie. To może brzmieć infantylnie, ale myśl o tym, że masz do kogo wracać, była dla wielu odnalezionych głównym czynnikiem trzymającym ich przy życiu.
Nie jestem fanem himalaizmu i niewiele wiem o tym sporcie, a na osiągnięcia polskich zdobywców patrzę tak samo z uznaniem, jak i z dystansem oraz niezrozumieniem. Ale też nie jest mi źle z tym, że mogę w życiu czegoś nie wiedzieć, o czymś nie mieć pojęcia. Wychowanie, jakie wyniosłem z domu, podpowiada mi też, że nie muszę wypowiadać się na każdy temat. Czasami lepiej milczeć i niech to będzie naszą najpotężniejszą modlitwą w trudnych sytuacjach, bo modlić się można również własną postawą. Wielu z odważnych krytykantów pozostało anonimowych w swoich oskarżeniach. Jakby wstydzili się tego, co wychodzi z ich serc. Ci, którzy naprawdę chcieli coś zrobić, nie bali się robić tego jawnie. A największymi bohaterami są dla mnie ludzie, którzy z daleka od zgiełku mediów i Facebooka trzymali po cichu kciuki za uratowanie Elisabeth i Tomka.
Czy warto było?
O tym, że zawsze warto bronić ludzkiego życia, przypominają mi szczególnie dwa fragmenty z Pisma Świętego. Pierwszy, gdy Abraham targuje się z Bogiem ws. zniszczenia Sodomy i Gomory. Wystarczyło zaledwie 10 sprawiedliwych, aby ocalić miasto skazane na zagładę. Drugi fragment to moment, gdy Jezus zapłakał po śmierci Łazarza. On, Pan wszystkiego, płacze z powodu śmierci jednego człowieka i przywraca go do życia. Te dwie sceny prowadzą do najważniejszego pytania. Czy warto poświęcić życie jednego sprawiedliwego, by ocalić setki winnych? Jezus dał na krzyżu odpowiedź, że warto.
Jaką najważniejszą lekcję otrzymujemy z tej historii? Miarą, jaką mierzymy innych, sami zostaniemy zmierzeni. Jeśli jesteśmy małostkowi i zawistni, to takiego Boga będziemy oczekiwali po naszej śmierci. I bardzo się wtedy zdziwimy, bo On taki nie jest, ale nasz osobisty wstyd wynikający z tego faktu może sprawić, że odrzucimy Jego wyciągniętą z miłością dłoń. To nie Bóg nas skaże, ale my siebie.
Cieszę się, że udało się uratować życie Elisabeth Revol. Wciąż czekamy na wieści o Tomaszu Mackiewiczu, choć Adam Bielecki i Denis Urubko musieli zawrócić z powodu pogarszających się warunków. Dokonali jednak czegoś niemożliwego, o ich szaleńczym tempie mówi cały świat. Szanse na ocalenie Tomka są znikome, ale nadzieja gaśnie ostatnia. Myślę, że każdemu z nas przyda się dziś szczególnie fragment modlitwy św. Tomasza z Akwinu:
Panie, (…) zachowaj mnie od zgubnego nawyku mniemania,
że muszę coś powiedzieć na każdy temat
i przy każdej okazji.
Odbierz mi chęć prostowania każdemu jego ścieżek.
Szymon Żyśko - dziennikarz i redaktor DEON.pl, publicysta, prowadzi autorskiego bloga www.nothingbox.pl
Skomentuj artykuł