Nauczmy się słuchać
Bardzo łatwo jest mówić, że jedyną słuszną drogą ekumenizmu jest nawracanie na katolicyzm, bo przecież my jesteśmy "jedynym, świętym, powszechnym i apostolskim Kościołem". Problem w tym, że ani to chrześcijańskie, ani skuteczne.
Przy okazji rozpoczynającego się dziś Tygodnia Modlitw o Jedność Chrześcijan, warto zatrzymać się i spojrzeć na to, jak my, Katolicy w Polsce, patrzymy na ekumenizm. Czy rozumiemy jego istotę? Czy zdajemy sobie sprawę, jak ważne jest to wyzwanie? Czy jesteśmy otwarci na dialog i próbujemy zrozumieć członków innych chrześcijańskich wyznań? A może dalej mentalnie, choć nie chcemy się do tego przyznać, tkwimy w czasach inkwizycji?
Najlepiej będzie zobaczyć to na jakimś konkretnym przykładzie, a skoro mówimy o współczesnym ekumenizmie, to nie sposób znaleźć przykład bardziej adekwatny, niż mającą ogromną rzeszę zwolenników i równie pokaźną grupę krytykantów, Wspólnotę z Taize.
Piękna fikcja?
Taize jest w Polsce bardzo dobrze znane. Mało kto nie słyszał o działalności wspólnoty założonej w 1940 roku w francuskiej Burgundii przez brata Rogera. W wielu kościołach śpiewa się kanony i organizuje modlitwy "w duchu" Taize, a co roku tysiące młodych ludzi z naszego kraju bierze udział w kolejnych Europejskich Spotkaniach Młodych.
Przed ubiegłorocznym spotkaniem, które miało miesjce w Poznaniu, na łamach wydawanego przez dominikanów miesięcznika "W drodze" opublikowano tekst Tomasza Terlikowskiego "Taize. Liturgiczny koktajl". Redaktor naczelny portalu fronda.pl, zaznaczając na wstępie, że on sam wiele zawdzięcza francuskiej wspólnocie, bardzo mocno ją skrytykował: "Choć możemy się wspólnie modlić i wzruszać na spotkaniach Taize - to fikcją pozostaje przekonanie, że możemy wspólnie działać. Zamiast więc budować pozory wspólnoty, warto jasno stawiać sprawę i przypominać, że jedność oznacza nie tyle sentymenty, ile wspólną wiarę".
Tak się składa, że spędziłem w Taize pół roku jako woluntariusz i muszę przyznać, że był to okres, który całkowicie zrewolucjonizował moje patrzenie na Kościół i na ekumenizm. Ten czas był dla mnie przede wszystkim doświadczeniem prawdziwego spotkania chrześcijan różnych wyznań, spotkania pełnego szacunku i poszukiwania żywego Boga.
Oczywiście, prawdą jest, że między poszczególnymi kościołami istnieją fundamentalne różnice, ale nie rozumiem, co ma na celu krytykowanie wspólnoty, która przez ostatnie kilkadziesiąt lat dla pojednania zrobiła więcej niż ktokolwiek inny. Bardzo łatwo jest mówić, że jedyną słuszną drogą ekumenizmu jest nawracanie na katolicyzm, bo przecież my jesteśmy "jedynym, świętym, powszechnym i apostolskim Kościołem". Problem w tym, że ani to chrześcijańskie, ani skuteczne. Pierwsi wyznawcy Chrystusa zdołali roznieść swoją wiarę na cały świat dzięki świadectwu. Ludzie patrzyli na to jak żyli i widzieli, że jest w nich coś wyjątkowego, coś, co ich pociągało. Uważam, że to samo dzieje się z młodymi ludźmi, którzy przyjeżdżają do Taize i patrzą na sposób funkcjonowania braci.
"Ach, Taize, ta mała wiosna!"
Zawsze, gdy słyszę, jak ktoś krytykuje wspólnotę założoną przez brata Rogera, przypominają mi się dwa bardzo znaczące wydarzenia.
Pierwszym z nich jest przesłanie, jakie Jan Paweł II pozostawił braciom w trakcie swojej wizyty w burgundzkiej wiosce: "Drodzy bracia, w tej wręcz rodzinnej bliskości naszego krótkiego spotkania, chciałbym wam wyrazić moje uczucia i zaufanie tymi prostymi słowami, którymi papież Jan XXIII, tak bardzo was kochający, pozdrowił kiedyś Brata Rogera: «Ach, Taize, ta mała wiosna!» (…) Słuchając krytyki czy sugestii chrześcijan różnych Kościołów i wspólnot chrześcijańskich, by zatrzymać to, co jest w nich dobre, kontynuując dialog ze wszystkimi, ale też bez wahania wyrażając wasze oczekiwania i plany, nie rozczarujecie młodych i przyczynicie się do tego, że nigdy nie osłabnie wysiłek, którego pragnął Chrystus, aby doprowadzić do odnalezienia widzialnej jedności Jego Ciała w pełnej komunii jednej wiary" (cały tekst przesłania znajdziesz tu).
Drugie wydarzenie ma wymiar symboliczny. W trakcie uroczystości pogrzebowych Jana Pawła II, świat obiegł bardzo wymowny obraz. Założyciel wspólnoty z Taize - brat Roger - przyjął Komunię z rąk kardynała Josepha Ratzingera, który kilka dni później został papieżem. Zakładam, że Benedykt XVI, który jeszcze przed wyborem na Stolicę Piotrową był określany mianem pancernego kardynała, wiedział, co robi.
Jeśli naprawdę chcemy, żeby kiedyś wszyscy chrześcijanie żyli w jedności, musimy nauczyć się słuchać siebie nawzajem. Bo przecież w sytuacji, w której wszyscy tylko mówią, nie sposób jest usłyszeć, co druga strona chce nam powiedzieć. Doskonale wiedział o tym założyciel Wspólnoty z Taize.
Warto też, byśmy wszyscy wzięli sobie do serca słowa, które można przeczytać przy wejściu do Kościoła Pojednania w Taize: "Ci, którzy tu wchodzą, niech szukają pojednania: ojciec z synem, mąż z żoną, chrześcijanin ze swoim bratem odłączonym, wierzący z tym, który nie potrafi wierzyć".
Skomentuj artykuł