Nie wierzę już w Kościół. I Boga

Nie wierzę już w Kościół. I Boga

Eric Voegelin powiada: "Największy problem dzisiejszych chrześcijan nie polega na tym, że nie mają właściwych odpowiedzi, ale że zapomnieli o pytaniach, które zostały postawione i ku którym owe odpowiedzi zmierzały".

W ostatni weekend trochę z rozmysłem, trochę przez przypadek zajrzałem do trzech różnych wywiadów. Pierwszy z nich to rozmowa z nieżyjącą już prof. Hanną Świdą - Ziembą (TP, 4/2012). Drugi z Mariuszem Agnosiewiczem, redaktorem naczelnym portalu racjonalista.pl ("Wysokie Obcasy" 3/2012), a trzeci to obszerny książkowy dialog Marcina Prokopa z Szymonem Hołownią "Bóg, kasa i rock’n’roll" (Znak, 2011). Moją uwagę przykuły szczególnie ich poglądy na temat wiary i Kościoła.

DEON.PL POLECA

Marcin Prokop pisze, że chociaż "kiedyś próbował uczestniczyć w życiu Kościoła", dzisiaj kieruje się wyczuciem i intuicją w sprawach moralnych. We wczesnej młodości Kościół kojarzył mu się z o. Rydzykiem, pedofilskimi aferami i sępieniem kasy od wiernych. Jezus stał się dla niego legendą, a Bóg "dobrotliwym staruszkiem z długą brodą, który hoduje gołębia" albo "nieokreśloną abstrakcją", tudzież kulturowym symbolem, kodem, elementem tradycji.

Mariusz Agnosiewicz, uważa, w czym czuć ducha Karola Marksa, że każda religia jest rodzajem narkotyku, sposobem ucieczki od nieznośnych aspektów rzeczywistości. Uczy myślenia życzeniowego i obiecuje gruszki na wierzbie, a chrześcijaństwo jest jedną z najbardziej uciążliwych i szkodliwych religii.

Hanna Świda-Ziemba twierdziła, że jest niewierząca, to znaczy nie wiązała swoich nadziei z żadną religią, ale równocześnie, co świadczy o jej klasie i uczciwości intelektualnej, nie wykluczała istnienia rzeczywistości przekraczającej to, czego możemy obecnie doświadczyć: "Nie wiem, czy jest życie po życiu (...)"Możliwe, że istnieje coś, czego ludzkim umysłem nie sposób ogarnąć. (...) Kto wie, może poznamy to po śmierci? A może nie?"

Katolickie wychowanie

Najciekawsza w ich wyznaniach wydała mi się inna zbieżność. Mianowicie, wszyscy troje przyznają się do wcześniejszych ścisłych związków z Kościołem i katolickiej kindersztuby. Z czasem coś się załamało.

Prokop: "Chociaż wychowałem się w wierzącej i praktykującej katolickiej rodzinie - zostałem ochrzczony, byłem u Pierwszej Komunii Świętej i bierzmowania oraz zbierałem dobre oceny na lekcjach religii - zawsze miałem z "tymi" sprawami problem". Zdaje się, że problem polegał na tym, że red. Prokop w żaden sposób nie potrafił nawiązać kontaktu z Bogiem (tak jak tego oczekiwał), pomimo usilnych prób. "Bardzo chciałem dostrzec jakiś znak obecności Boga. Serio. Liczyłem na jakiś rodzaj niepodważalnego, zindywidualizowanego przeżycia, które będzie boskim mrugnięciem oka w moją stronę". Niestety, czeka na ten boski zew do dzisiaj.

Świda-Ziemba: "Ja byłam wychowywana po katolicku, bardzo zdecydowanie, ale straciłam wiarę, mając 16 lat". Pani Profesor nie podaje konkretnych przyczyn tego nagłego zwrotu, poza wzmianką o toczonych w gronie kolegów sporach religijnych, co najprawdopodobniej doprowadziło do jej "religijnego zwątpienia". Profesor w kwestiach religijnych wyznaje sceptycyzm poznawczy Immanuela Kanta, który również uważał, że ludzki rozum jest za słaby, aby mógł dosięgnąć boskich tajemnic. Z natury, jak sądził, nie mamy wglądu w te sprawy, więc nic pewnego nie możemy na temat Boga powiedzieć.

Agnosiewicz: "Wychowałem się w małej miejscowości na Dolnym Śląsku, w katolickiej rodzinie, religia była dla mnie ważna". Coś zaczęło pękać w tym monolicie, kiedy tylko młody Mariusz zaczął odkrywać i rozwijać swoje pasje (grupa teatralna, zainteresowanie chemią i komputerami). Poczuł się wówczas tak pochłonięty tymi sprawami, że religia zeszła zupełnie w cień. Oprócz tego, podobnie jak Czesław Miłosz, który "natrafił na trudności (w wierze D.P.) z powodu swoich współwyznawców" (Traktat teologiczny), redaktor racjonalisty.pl, wspomina, że gwoździem do trumny jego wiary była hipokryzja dorosłych: "Każą mi chodzić do kościoła, a sami nie respektują jego nauk".

Religia po coś jednak istnieje

Interesujący jest też ich stosunek do religii. Wszyscy przyznają, że religia jest do pewnego stopnia przydatna w społeczeństwie i dla samego człowieka. Spełnia funkcję stabilizującą, kojącą i pomocniczą, bez względu na to, czy jej źródło tkwi w skończonej rzeczywistości, lub, czego nie sposób jednoznacznie dowieść, poza tym, co empiryczne.

Prokop: "Mój Bóg funkcjonuje jako wymysł człowieka i istnieje w tym sensie, że nie możemy go z naszej kultury, cywilizacji wyrugować, zaprzeczyć, że ten topos w dużej mierze nas ukształtował".

Agnosiewicz: "Uciekanie od rzeczywistości jest wprost proporcjonalne do tego, jak ta rzeczywistość jest nieznośna". (…). Większość z nas zawsze będzie cierpiała na różne frustracje, więc jakaś forma ucieczki zawsze będzie potrzebna". Jeśli wzrasta dobrobyt i zadowolenie z życia, automatycznie zmniejsza się popyt na religię. A więc, jeśli dobrze rozumiem Agnosiewicza, realizm poucza, że w gruncie rzeczy religii nie da się ( a nawet nie powinno się), wyeliminować z życia i przestrzeni publicznej, ponieważ wciąż istnieje duże zapotrzebowanie na ten środek uśmierzający. I nie zanosi się, aby kiedyś miało w tym względzie dojść do jakiejś znacznej rewolucji. A jeśli spróbowalibyśmy go usunąć cięciem skalpela, to z czym zostaniemy?

Świda- Ziemba: "Nie jestem przeciwniczką religii, bo one pomagają ludziom żyć".

Rozbicie o mur niemożności

Nie chcę osądzać tych wypowiedzi, ani rzucać gromów. Niemniej, przyznam, że najbardziej w tych wypowiedziach uderzyło mnie odwołanie się ich autorów do wychowania katolickiego. I wzbudziło kilka pytań. Zastanawia mnie przede wszystkim, na czym polegało to katolickie wychowanie, jak głębokie było, skoro nie uchroniło ich od krytycznego zdystansowania się wobec chrześcijaństwa. Jaki przekaz o Kościele, a w jego obrębie o Bogu, do nich docierał? Dlaczego taki jednostronny? Gdzie pozostała część prawdy? Czy takie spłycenie to wyłącznie wina Kościoła?

Każdy przypadek należy rozpatrywać indywidualnie. Nie mam zamiaru zrzucać wszystkiego na karb wykoślawionego wychowania religijnego, bo przecież zawsze w tej sferze pozostaje margines ludzkiej wolności, oporu, nieświadomości. Człowiek nie jest zdeterminowany wychowaniem, ani jego brakiem. Nie można jednak popadać w drugą skrajność, jakoby zawsze chodziło o w pełni świadomy wybór. Albo całe to gadanie jest niczym innym jak powoływaniem się na utarte stereotypy, aby się wykręcić i usprawiedliwić. Generalizowanie i jednostronność też jest zawiniona, ponieważ płynie z lenistwa i zacietrzewienia. Nie zadali sobie trudu. Skoncentrowali się tylko na wycinku Kościoła. Przyczyny niewiary leżą więc całkowicie po ich stronie, bo to rogate dusze.

Można i tak podejść do sprawy. Jednak mnie się wydaje, że to uproszczenie. Nie wszystko da się tutaj wyjaśnić. Dotykamy w tych ludzkich poszukiwaniach i błądzeniach tajemnicy. Dlaczego wielu katolików nie żywi podobnych rozterek? Czy dlatego, że mają żywy kontakt z Bogiem, że głęboko wierzą, rozumieją swoją wiarę, są zawsze zbudowani postępowaniem chrześcijan? Czy nigdy niczym się nie zgorszyli? Nie mieli wątpliwości i wszystko jawi im się jako oczywiste? Eric Voegelin powiada: "Największy problem dzisiejszych chrześcijan nie polega na tym, że nie mają właściwych odpowiedzi, ale że zapomnieli o pytaniach, które zostały postawione i ku którym owe odpowiedzi zmierzały".

Po drugie, nie ulega wątpliwości, że niebagatelny wpływ na ostateczny kształt myślenia wielu nowożytnych filozofów, miały uproszczone wizje chrześcijaństwa, z jakimi się zetknęli, albo negatywne doświadczenia z chrześcijanami, z którymi przyszło im żyć. Jeśli, na przykład, Thomas Hobbes widział  na co dzień, jak to wyznawcy Chrystusa wszczynają wyniszczające wojny o podłożu religijnym, to trudno się dziwić, że w swoim fundamentalnym dziele "Lewiatan" zarysowuje tak mroczną wizję człowieka, podobnego do zgłodniałego wilka. Wiele antyklerykalnych postaw rodzi się na podobnym gruncie.

Popatrzmy dla przykładu, co Mariusz Agnosiewicz wyniósł ze swojego katolickiego wychowania, zakładając, że w cytowanym wywiadzie odnosi się do własnego doświadczenia. Usłyszał że siłą napędową moralności jest wyłącznie strach i poczucie winy: "Nie kradnij, bo zostaniesz ukarany", czyli generalnie "nie rób tego czy tamtego, bo cię Bozia pokarze". A najważniejszym obszarem wykorzeniania zła w młodym człowieku jest seksualność, zwłaszcza masturbacja, na punkcie której, zdaniem Agnosiewicza, Kościół ma hopla.

Uważam, że nie można tego powiedzieć o całym Kościele, bo to rzeczywiście jest uogólnienie. Przynajmniej, jeśli chodzi o oficjalne dokumenty dotyczące etyki seksualnej, Kościół kieruje się dzisiaj dużym wyczuciem i wyrozumiałością. Sęk w tym, że jego przedstawiciele nie zawsze je znają i głoszą własne nauki. A dla sporej grupy młodych ludzi to właśnie miejscowy proboszcz lub katecheta jest często pierwszym i jedynym wehikuł katolickiej moralności. Ponadto, prawdą jest, że często nie potrafimy inaczej rozmawiać o moralności niż w formie zakazowo- prawnej. Wiemy, że nie wolno zabijać dzieci nienarodzonych, ale o wiele trudniej uzasadnić ten nakaz pozytywnie. To kosztuje więcej wysiłku.

Co więcej, Agnosiewicz wprawdzie wypowiada się krytycznie o religii jako takiej, ale z kontekstu wywiadu wynika, że "religia" to w jego opinii głównie Kościół Katolicki, a szerzej chrześcijaństwo. Mówi bowiem, że "religia uczy wyrachowania", po czym przechodzi do "straszenia piekłem" oraz zakazów w sferze seksualnej i dodaje: "Na szczęście większość katolików podchodzi selektywnie do nauk Kościoła". Ten na poły świadomy przeskok pokazuje, że w naszym kraju, ciągle jeszcze, podstawową wiedzę o religii wiele ludzi czerpie z Kościoła, co także rzutuje na doświadczenie religii jako takiej.

W końcu, jeśli spojrzeć na "przyczyny" niewiary tych trzech osób od strony pozytywnej, to w sumie odkryjemy trzy najbardziej podstawowe aspekty katolicyzmu:

Prokop: pragnienie żywego i osobistego doświadczenia Boga, nie tylko za pośrednictwem formalnych rytuałów i rodzinno-kościelnych tradycji.

Świda-Ziemba: potrzeba intelektualnego uzasadnienia wiary i rozumowej pewności.

Agnosiewicz: bezinteresowność etycznego postępowania oraz zgodność wyborów i postaw wierzących z ich słowami i deklaracjami.

Można by powiedzieć, że te postulaty trącą nadmiernym idealizmem. Gdyby je bowiem poskładać w jedną całość, to wyszedłby nam niemalże doskonały katolik. A jednak coś w każdej z tych osób nie zagrało, jakieś pragnienie nie zostało zaspokojone. Nie odnaleźli swego miejsca w Kościele, chociaż formalnie w nim są. A może - jak twierdzi ks. Tomasz Halik w "Cierpliwości Boga" - głosy niewierzących są słyszalne po to, "by pomóc nam oczyścić naszą wiarę z "religijnych iluzji?""

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Nie wierzę już w Kościół. I Boga
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.