Nie gorszę się. Cieszę się
Nie gorszy mnie zdjęcie ks. Adama Bonieckiego z Nergalem, a z rozmowy ks. Andrzeja Draguły z Marią Peszek, opublikowanej na łamach "Tygodnika Powszechnego", bardzo się ucieszyłam. Zanim, Drogi Internauto, zaczniesz układać stos, by mnie na nim spalić, pozwól mi wyjaśnić moje stanowisko.
W facebookowym wpisie Nergal opowiedział o swoim spotkaniu z ks. Adamem Bonieckim - spotkaniu nieplanowanym, ale za to udokumentowanym, bo uwiecznionym na słynnym już jak Polska długa i szeroka zdjęciu. Dzięki relacji Darskiego poznajemy kilka szczegółów tego spotkania. Panowie uścisnęli sobie ręce (gest życzliwości), Nergal podarował duchownemu swoją książkę "Spowiedź heretyka" (prezent), ks. Boniecki poprosił o dedykację (wyraz sympatii z obu stron). Muzyk dodaje jeszcze, kim dla niego jest ks. Adam - to ten, który "stanął w jego obronie w niejednej debacie publicznej, narażając się tym samym hierarchom kościelnym".
Być może to wniosek za daleko posunięty, ale gdyby mnie ktoś publicznie bronił, nadstawiając przy okazji własną głowę, na pewno zyskałby w moim życiu status ważnej dla mnie osoby.
I nie chodzi mi o to, żeby przedstawić Nergala jako uciemiężonego chłopca, męczennika nietolerancyjnej części opinii publicznej, bo sama jestem przeciwnikiem jego artystycznych "występów", a pojawienie się Darskiego w telewizji z imitacją koloratki pod szyją - zresztą imitacją niezwykle marnie wykonaną! - uważam za żenującą dziecinadę i głupotę. Chodzi mi raczej o pokazanie mechanizmu tworzenia się pewnej więzi, która może kiedyś doprowadzić do zupełnie niespodziewanych i zaskakujących skutków. Ale o tym za chwilę.
Najpierw jednak słowo na temat także już słynnej rozmowy ks. Andrzeja Draguły z Marią Peszek. Jej bardzo świadome wyznanie niewiary "Pan nie jest moim pasterzem" głęboko mnie poruszyło. Kiedy próbowałam sama dla siebie sprecyzować to poruszenie, doszłam do wniosku, że zwyczajnie zadrżałam o zbawienie artystki, która mówi wprost, że to nie Bóg ją opuścił, ale ona opuściła Boga. Kolejna prowokacja w wykonaniu skandalistki? Nie sądzę.
Na serio słowa Marii Peszek potraktował także ks. Andrzej Draguła, który odważył się usiąść z nią przy jednym stole i pogadać - jak człowiek z człowiekiem, a nie jak wszystkowiedzący pasterz z rozbrykaną owcą - o jej drodze do niewiary. To była spokojna rozmowa dwojga ciekawych siebie, szanujących się ludzi, a nie krucjata obliczona na spektakularne nawrócenie skandalistki, za co oczywiście ks. Dragule od niektórych się oberwało.
Czas teraz wyjaśnić, co mnie tak cieszy w tych wyżej opisanych, budzących tak silne i skrajne emocje spotkaniach. Wierzę, że w życiu wszystko jest po coś, chociaż nie zawsze udaje nam się w punkt odgadnąć po co. Nie można jednak wykluczać takiego scenariusza, że za jakiś czas Nergal umówi się na duchową rozmowę z ks. Bonieckim, o czym pewnie nie poinformuje na FB, a Maria Peszek zdecyduje się na spowiedź u ks. Draguły. Science fiction? Niekoniecznie, bo historia zna już takie przypadki.
Kiedy Danuta Szaflarska poznała na jednym z procesów politycznych ks. Jerzego Popiełuszkę, do księży - oj, nie bez powodu! - miała stosunek co najmniej chłodny, a ostatni raz u spowiedzi świętej była czterdzieści lat temu. Przyjaźń, ale i powrót aktorki do wiary rozpoczął się od wypitej z ks. Jerzym kawy. Ten duchowny, którego dziś czcimy w Kościele jako błogosławionego, nigdy nie próbował odbyć z Danutą Szaflarską jakiejś duchowej rozmowy, skłaniającej ją do zmiany życia, czym zyskał sobie jej dozgonną sympatię, szacunek i zaufanie. "On przyjmował człowieka takim, jakim człowiek był" - opowiada aktorka, i właśnie dlatego pewnego dnia go zapytała: "Jerzy, a może ja bym się u ciebie wyspowiadała?".
Trudno się nie zgodzić ze słowami Marii Peszek, która w rozmowie dla "Tygodnika Powszechnego" mówi: "Bóg wraca, nie jest tak, że można Mu raz na zawsze powiedzieć <cześć>". Więc jeśli następnym razem Bóg wróci do Peszek czy do Nergala, wróci tak, że nie będą mogli/chcieli Go zignorować, może wtedy właśnie przyda im się kapłaństwo księdza, który poprosił o autograf i księdza, który nie wystraszył się skandalistki?
Skomentuj artykuł