Niezwykłe spotkanie z syryjską stygmatyczką
Msza była jak zawsze, a po niej Myrna wygłosiła świadectwo o swoim powołaniu. O tym, jak Pan Bóg zaskoczył ją dziwnym znakiem pojawienia się oliwy na jej rękach podczas modlitwy, potem zaś oliwy wypływającej w tajemniczy sposób z maleńkiego plastikowego obrazka Matki Boskiej.
Myrna i Nikolas po ostatnim spotkaniu w odległym kościele parafialnym diecezji tarnowskiej, w Radomyślu Wielkim, późnym wieczorem po powrocie do Wieliczki szybko spakowali swoje torby podróżne i około godziny dziewiątej już wsiadali do samochodu, aby udać się na lotnisko w Wiedniu. Transport zapewnił im znajomy - Syryjczyk mieszkający na stałe w Polsce. O siódmej rano mieli lecieć do Amsterdamu.
Przed ich odjazdem jeszcze pomodliliśmy się razem w mieszanym języku - polskim i arabskim - oraz zaśpiewaliśmy Maryjo, Królowo Polski. Żegnaliśmy się w bardzo wesołej atmosferze, tym bardziej że Nikolas upomniał się o psy, chcąc się z nimi również pożegnać, a nawet poprosił o zrobienie wspólnej fotografii z nimi, co spowodowało głośną owację na jego cześć wszystkich zebranych.
Na samym początku, kiedy przyjechał, trzeba było zamykać dwa małe pieski w przedpokoju, bo Nikolas wyraźnie nie lubił, gdy były w pobliżu. Tym bardziej że zaraz pierwszego dnia, kiedy trochę wcześniej wyszedł z obiadu i udał się do swojego mieszkania, natknął się na klatce schodowej na wielkiego jak niedźwiedź brytana. Oczywiście mało znaczyło dla niego tłumaczenie, że pies jest "stuletni", że niemal się nie rusza, nie szczeka i niczego nie gryzie, nawet swego jedzenia, a co dopiero człowieka i to jeszcze przybyłego z Bliskiego Wschodu, gdzie psów w domach się nie toleruje, ponieważ w religii muzułmańskiej są one traktowane jako zwierzęta "nieczyste". Nikolas wrócił do pokoju stołowego zielony i pozostał takim zielonym niemową jeszcze przez dluższy moment, zanim dowiedzieliśmy się o jego przygodzie z brytanem. Tak więc przez te kilka dni przezwyciężył własne uprzedzenie i strach.
Oczywiście jest to epizod bez znaczenia. Podczas ich pobytu w Polsce koncentrowaliśmy się na czym innym. Codziennie odbywało się spotkanie w jakimś innym mieście: w Krakowie, Warszawie, Łodzi, Wieliczce, Nowym Targu i w odległym kościółku parafii należącej do diecezji tarnowskiej. Od pierwszego dnia towarzyszyło nam mocne przekonanie, że jesteśmy świadkami rodzenia się na naszych oczach dobra, które nie było naszym dziełem, chociaż do nas należały organizacja, logistyka i działanie. Wyraźnie był tutaj obecny KTOŚ INNY. To odczucie było szczególnie wyraźne, gdy widzieliśmy w kościele tłum ludzi, który potem ze skupieniem udawał się do komunii.
Jeszcze bardziej wymownym znakiem była dla mnie obecność tego samego tłumu podczas spotkania z Myrną po spędzeniu dwóch i pół albo trzech godzin w kościele, przy czym większość osób musiała stać, bo nie było wystarczającej liczby miejsc siedzących. Później ludzie z uśmiechami na twarzy rozchodzili się powoli do domów, w widoczny sposób zadowoleni ze spotkania. Niektórzy spośród nich zatrzymywali się nawet jeszcze trochę dłużej, chcąc spytać o coś Myrnę, poprosić ją o modlitwę czy po prostu pożegnać się, ściskając jej rękę jak komuś, kto jest im bliski i kogo znają dobrze.
Stało się dobro, to jest pewne, bo skąd w ludziach ten pokój i to zadowolenie? Jaka jest tego przyczyna, skoro podczas spotkania nie było żadnych spektakularnych zdarzeń? Nie działo się nic nadzwyczajnego. Msza była jak zawsze, a po niej Myrna wygłosiła świadectwo o swoim powołaniu. O tym, jak Pan Bóg zaskoczył ją dziwnym znakiem pojawienia się oliwy na jej rękach podczas modlitwy, potem zaś oliwy wypływającej w tajemniczy sposób z maleńkiego plastikowego obrazka Matki Boskiej.
Dalej Myrna mówiła o kolejnych cudach, które Pan Bóg uczynił w jej życiu, o zjawieniach się Matki Boskiej, o Jej orędziach, o ekstazach, podczas których Myrna wyglądała jak nieprzytomna, a działo się w niej wówczas tak wiele, i o stygmatach. Te ostatnie pojawiały się na jej ciele tylko w Wielki Czwartek i tylko w tym roku, w którym zbiegały się daty Wielkanocy u prawosławnych i katolików. Jednak to wszystko, o czym mówiła, to było zdecydowanie za mało, aby napełnić człowieka pokojem i pogodą ducha. Tu działała w widoczny sposób łaska Boża.
Myrna opowiadała też, jak ich dom stał się nagle miejscem nieustających wizyt i to nie tylko ze strony osób, które pragnęły się w nim pomodlić, ale również ze strony różnego rodzaju gapiów, krytyków i łowców sensacji. Przychodzili do nich zarówno ludzie z pobliskiego sąsiedztwa, jak i dalszych części miasta, a potem również z innych krajów.
Oprócz chrześcijan dość licznie przybywali również muzułmanie. Ich także spotkały cudowne uzdrowienia, a Soufanija stała się symbolem miejsca, w którym w widoczny sposób działa Pan Bóg. Czyni to w niecodzienny sposób, w zwyczajnym domu, zwyczajnej małej dzielnicy Damaszku, która nazywa się Soufanija, przez parę małżeńską - Myrnę i Nikolasa.
Ona jest katoliczką, a on prawosławnym, co też jest czymś bardzo zwyczajnym wśród chrześcijan na Bliskim Wschodzie. Pan Bóg tutaj cudownie działa i uczy. Myrna i Nikolas przyjechali do nas z Syrii, aby się tym wszystkim z nami podzielić. Wierzą, że Bóg ich posłał, chcąc w ten sposób uczynić tutaj jakieś dobro.
W centrum głoszonego przez nich orędzia stoi jedność Kościoła, co nie jest oczywiście w nauczaniu kościelnym niczym nowym. Wprost przeciwnie, chodzi tu o stały wątek, który wywodzi się od samego Jezusa i sprawowanej przez Niego Ostatniej Wieczerzy, a wiec jest tym samym wątkiem każdej sprawowanej przez nas Eucharystii, co Chrystus wyraził przed swą męką krzyżową modlitewnym wezwaniem do Ojca, "aby byli jedno, jak Ja i Ty Ojcze jedno jesteśmy, aby świat poznał, że Ty Mnie posłałeś".
Nie ma zatem odpowiedzialnego traktowania misji Kościoła w świecie, w którym żyjemy, bez odwołania sie do tego pragnienia i tej modlitwy Chrystusa, gdyż od tego zależy, czy świat Go pozna i uwierzy w Niego.
Każde nasze zaangażowanie duszpasterskie jest kalekie, jeśli nie zawiera w sobie tego samego pragnienia jedności, o którą modlił się Pan Jezus. Nie ma autentycznego spotkania z Nim i nie ma rzeczywistego wyrażenia Mu szacunku, jeżeli lekceważy się Jego głębokie pragnienie i prośbę skierowaną do Ojca. Tym bardziej, gdy weźmie się pod uwagę fakt, że ta prośba rzuca światło na tajemnicę Krzyża, wyjaśniając, na czym polega prawdziwa Miłość.
Myrna nieustannie zwraca uwagę na to, że te same uwagi dotyczące jedności Kościoła odnoszą się również do jedności "kościoła domowego", czyli każdej wierzącej rodziny chrześcijańskiej.
Poruszono również problem wojny, która szaleje w Syrii już od sześciu lat, ale bez kładzenia szczególnej emfazy na jej okrucieństwo. Myrnie chodziło o podkreślenie, że Kościoła Wschodniego mimo wszystko nie opuściła nadzieja opierająca się na wierze, że Kościół ten, jak Chrystus, zmartwychwstanie. Tutaj, gdzie pojawiła się "światłość świata", gdzie historycznie narodził się Jezus Chrystus, znowu zabłyśnie to światło, aby rozświetlić mroki naszej cywilizacji znajdującej się w ostrym kryzysie dotykającym jej fundamentów, to znaczy wartości, na których się ona opiera. Albo powróci ona do wiary w Chrystusa, albo się nie ostoi.
Zygmunt Kwiatkowski SJ - jezuita, misjonarz, spędził 30 lat w Egipcie, Libanie i Syrii
Skomentuj artykuł