O Kolumbie, Ku Klux Klanie i antykatolickich nastrojach w Stanach Zjednoczonych
W Stanach Zjednoczonych drugi poniedziałek października jest świętem federalnym, dniem wolnym od pracy, jednym z kilkunastu ustawowych. Ten Dzień Kolumba w tym roku dokładnie pokrywał się z historyczną datą odkrycia Ameryki.
Choć sam Kolumb nigdy nie postawił nogi na ziemi nazwanej później Stanami Zjednoczonymi i uważał, że dotarł do Indii, on - uosobienie determinacji, przedsiębiorczości i odwagi – wieki temu stał się głównym symbolem otwarcia drogi dla podboju kontynentu także przez angielskich osadników poszukujących lepszego życia niebagatelne 115 lat po Kolumbie.
Trudno się więc dziwić, że Kolumb w nazwie patronuje niezliczonej plejadzie amerykańskich miejscowości, w tym dwóm stolicom stanowym. Wystawiono mu setki pomników. Kolejną i aktualną siedzibą stolicy USA, Waszyngtonu, stał się właśnie Dystrykt Kolumbii, specyficzny twór ustanowiony jako federalne terytorium.
Niekwestionowany status Kolumba postanowili wykorzystać włoscy emigranci, którzy masowo, w liczbie ponad 5 milionów, pojawili się w Stanach w latach 1880-1920. Spotkali się z dyskryminacją – zresztą nie tylko oni – uważano ich bowiem za gołych i brudnych papistów, a na dobitkę mniej lub bardziej potencjalnych przestępców z mafii sycylijskiej rodem. W ustanowieniu święta narodowego spod znaku słynnego Genueńczyka, tego “najbardziej amerykańskiego Włocha”, Włosi upatrywali pożądane dowartościowanie. (Ale dodam od razu, że z biegiem lat mnożyły się spekulacje, wyprowadzające pochodzenie Kolumba … z Hiszpanii, Grecji, Szkocji, a nawet Polski. W tym ostatnim przypadku byłby potomkiem króla Władysława Warneńczyka, który jakoby nie zginął i dostał się na Maderę, gdzie parę lat później spłodził syna.) Nieobarczeni genealogicznymi wątpliwościami, które po prawdzie są raczej nowym zjawiskiem - Włosi - rywalizując z irlandzką celebracją św. Patryka – uparcie organizowali swoje parady upamiętniające 12 października 1492. Wreszcie, w 1968, Dzień Kolumba oficjalnie stał się ogólnopaństwowym amerykańskim świętem najwyższej rangi.
Przez cały czas starań o Dzień Kolumba usilnie lansowaną kontrpropozycją ze strony potomków Anglosasów, którzy jakby nie było stali u początków brytyjskiej kolonii, a później Stanów Zjednoczonych, było uhonorowanie takim świętem Leifa Eriksona, nordyckiego żeglarza z Islandii, który miał dotrzeć do wybrzeży dzisiejszej Kanady na blisko pięćset lat przed Kolumbem. Koniec końców w 1964 amerykański Kongres Eriksonowi poświęcił dzień 9 października. Wcześniej, bo w 1929 roku, emigranci z ziem polskich doczekali się upamiętnienia poległego 9 października 1779 roku pod Savannah generała Kazimierza Pułaskiego, bohatera wojny o niepodległość Stanów. Dniem tego wspomnienia Kongres ustalił 11 października. Ale powiedzmy od razu – te symboliczne ukłony pod adresem takiej czy innej grupy narodowej nie mogą równać się z rangą Dnia Kolumba.
Pierwsze protesty wobec ogólnopaństwowego Dnia Kolumba pojawiły się już w XIX wieku jako wyraz sprzeciwu wobec imigrantów z katolickich krajów europejskich – Irlandii, Europy Południowej i Środkowo-Wschodniej. Przewodzili im natywiści, którzy głosili ideologię stuprocentowego “amerykanizmu”. Szczycili się “protestancką etyką pracy” i pogardzali przybyszami, uznanymi za niższych umysłowo i niezdolnych – ich zdaniem – do asymilacji, lojalności i patriotyzmu. Owym “białym anglosaskim protestantom” (akronim WASPs, a wasp to po angielsku “osa”) najłatwiej było swoje żądło skierować przeciw katolikom, którym zarzucono, że są agentami rzymskiego papieża mającego na celu zagarnąć Amerykę.
I tu dochodzimy do ruchu, a potem partii Nic Niewiedzących (Know Nothings), która wyrosła wtedy na trzecią siłę polityczną w kraju. Została oficjalnie powołana w 1849 roku, a jej głównym celem było faworyzowanie rodowitych amerykańskich protestantów przy obsadzaniu stanowisk we władzach każdego szczebla. Wyróżniały ją trzy cechy charakterystyczne dla natywizmu – nacjonalizm, dyskryminacja na tle religijnym, czyli w tym przypadku antykatolicyzm odziedziczony wraz z Reformacją, oraz wykorzystywanie nienawiści etnicznych w kampaniach wyborczych.
Natywiści potknęli się o problem niewolnictwa, główny powód krwawej wojny domowej, inaczej zwanej secesyjną, wojny przegranej przez Konfederację zrzeszającą stany południowe żyjące z bardzo intratnej uprawy bawełny. Południe przegrało, ale problem czarnej, wyzwolonej mniejszości nie został do końca rozwiązany. (Przypomnijmy sobie wandalizm wobec pomników przywódców Konfederacji w czasie protestów dotyczących rasizmu, związanych z zabiciem George’a Floyda. Wymagałoby to osobnego komentarza, bo bez zrozumienia szerszego historyczno-kulturowego kontekstu trudno w ogóle pojąć bieżące wydarzenia.)
Po zniesieniu niewolnictwa w 1865 roku 13. Poprawka do Konstytucji) i po krótkim okresie Rekonstrukcji mającej na celu zjednoczenie państwa, hasła natywistów podjęła pierwsza odsłona działalności Ku Klux Klanu. (Odnotowuje się ich trzy – lata 70. XIX wieku, lata 20. XX oraz aktywność w latach 60. skierowaną przeciw walce o prawa obywatelskie dla czarnej mniejszości.) Klan zawsze stał na straży czystości rasy, już nie tylko białej, ale “nordyckiej”, i wszelkimi środkami - z niesławnymi linczami włącznie, a udokumentowano ich 5 tysięcy - zabiegał o segregację i niedopuszczenie “kolorowych” do głosowania w wyborach. Ze zdwojoną siłą wrócił problem imigrantów, i to imigrantów katolickich. Analizując ten problem znany historyk Arthur M. Schlesinger dyskryminację katolików w Stanach Zjednoczonych nazwał “najbardziej ugruntowanym przesądem w historii Amerykanów”, a ktoś inny “antysemityzmem liberałów”.
Szczególną niechęć wielomilionowy w latach 20. ”drugi” Ku Klux Klan skierował wobec Rycerzy Kolumba. To katolickie bractwo świeckich mężczyzn powstało w 1882 dla szczególnej pomocy rodzinom wdów i sierot. Jego nazwa w połączeniu z faktem, że założycielem bractwa był ksiądz Michael McGivney, syn irlandzkich imigrantów, świadczy o ówczesnym ponadnarodowym prestiżu Kolumba jako modelowego katolika odznaczającego się duchem misyjnym. Nawiasem mówiąc ksiądz McGivney (oczekujący dziś na beatyfikację) zmarł w 1890 roku na zapalenie płuc w trakcie trwającej wówczas światowej epidemii tzw. rosyjskiej grypy, którą dziś badacze wiążą z odmianą koronawirusa. Rycerze Kolumba z czasem utrwalili swoją reputację jako ważna organizacja o charakterze charytatywnym i kulturowym. Działają w świecie, a kilkanaście lat temu przyszli też do Polski.
Na początku lat 20. Ku Klux Klan wydał w dziesiątkach tysięcy egzemplarzy pamflet rozpowszechniający na terenie całego kraju informację, że zmierzający do zniszczenia Ameryki Rycerze Kolumba w swojej statutowej przysiędze przyrzekają “wieszać, palić, gotować (sic), obdzierać ze skóry, a następnie grzebać żywcem” wszystkich niekatolików. Klansmeni rozsiewali pogłoski, że przy urodzeniu syna każdy katolicki ojciec dodawał strzelbę do przyparafialnego arsenału broni, a papież wykupił posesję nad amerykańską Wyższą Szkołą Oficerską (West Point), by mieć nad nią kontrolę.
Przesuńmy czas szybko do przodu o blisko 100 lat, czyli do chwili obecnej.
Rok temu w czasie procedury nominacyjnej kandydata na wysokie federalne stanowisko sędziego okręgowego w stanie Nebraska, powodem ataków partii opozycyjnej - a nominacja wymaga głosowania Kongresu - była jego przynależność do Rycerzy Kolumba. Oponenci uznali tę organizację za “ekstremalną” w kwestii obrony życia i sprzeciwu wobec małżeństw jednopłciowych. Wcześniej podobnie potraktowano Amy Coney Barrett, praktykującą katoliczkę, której wytknięto “trzymanie się dogmatów”. Niechęć oponentów wzbudziło jej uczestnictwo w ekumenicznej wspólnocie charyzmatycznej People of Praise, w której większość stanowią katolicy. Teraz, kiedy Barrett spotkał zaszczyt nominacji do dziewięcioosobowego Sądu Najwyższego USA, zapowiada się ostra walka. Barrett ma nieposzlakowaną opinię jako profesjonalistka, ale jej poważne podejście do wiary wielu niepokoi. Pytano ją już wcześniej, czy jest “ortodoksyjną katoliczką”.
Kongres zajął się sprawą jej nominacji już w świąteczny poniedziałek. Czy na pewno w Dzień Kolumba? Kolumb bowiem stał się więcej niż niepopularny także w środowisku aktywistów spośród rdzennej mniejszości tubylczej, wspieranych przez środowiska lewicowe. Odkrywcy zarzuca się wytrzebienie ludności tubylczej na Karaibach, okrucieństwo, wprowadzenie niewolnictwa. Od 2015 roku, w którym Kościół kanonizował osiemnastowiecznego franciszkanina Junipero Serrę, założyciela hiszpańskich misji w Kalifornii (która należy do USA dopiero od 1848 roku), i on stał się celem ataków radykalnych grup antykatolickich. W takim klimacie trudno się dziwić, że na fali rewizji historii nie zyskał obrońca Indian o. Bartolomé de las Casas (1484 -1566), mimo iż to on właśnie miał wielkie zasługi w długotrwałym i niewdzięcznym w jego czasach dziele obrony rdzennych mieszkańców tzw. Nowego Świata przed zbrodniczością konkwistadorów. Chociaż w 2002 formalnie rozpoczęto proces zmierzający do beatyfikacji tego dominikanina mogącego uchodzić za prekursora walki o prawa człowieka, nie liczyłabym na to, że miejsca po świeżo zniszczonych czy usuniętych pomnikach Kolumba i Serry zajmą wizerunki o. de las Casas…
W wielu stanach Dzień Kolumba, święto, które nie zostało zniesione, przemianowano na Dzień Rdzennych Mieszkańców Ameryki, dawniej zwanych Indianami. Ale nazwa upamiętnienia dnia wolnego wydaje się nie mieć większej wagi dla przeciętnego obywatela.
Skomentuj artykuł