Papież dał księżom mocnego kopa
Poważnie, to fajna sprawa być księdzem. Szczególnie kiedy papież cię słucha. Dwa tygodnie temu pisałem "do Franciszka" prośbę, a w niej m.in., by przypomniał nam - księżom - żebyśmy mówili o miłosiernym Bogu i nie bali się wyjść z wieczernika.
Franciszek spotkał się z ludźmi świata konsekrowanego i duchownymi na Mszy w Centrum Jana Pawła II i mówił dokładnie o tym, o czym ja pisałem w formie prośby do niego. Znów nam przypomniał, że podstawowym powołaniem tych, którzy świadomie poszli za Jezusem, jest wyjście do świata i głoszenie nadziei.
Papież jest człowiekiem, który w imieniu Jezusa przypomina mi - zakonnikowi i księdzu - że jestem narażony na pokusę wygodnictwa. Nie wystarczy złożyć ślubu ubóstwa i mieć mało gotówki w portfelu. Chodzi o sposób myślenia - zbudowania sobie takiego świata, który, choć może być ubogi, to jednak będzie bardzo wygodny. Podczas spotkania z młodymi mówił o tym samym, używając przykładu wygodnej kanapy. Co może być - według mnie - tym wygodnym światem? Wszystko to, co sprawia, że ja czuję się dobrze i bezpiecznie: poglądy, ludzie, prace. Każdemu z nas grozi poddanie się pokusie otoczenia się takimi ludźmi, którzy będą nas utwierdzać w naszych wizjach świata, a dokładniej - naszymi przeciwnikami
Kiedy papież mówił do księży, którzy są przecież bardzo przywiązani do głoszenia ortodoksji, używania utartych zwrotów i reguł, o konieczności zapisywania pustych kart Ewangelii, a więc do wychodzenia poza to, co już jest napisane, bardzo się ucieszyłem, że Franciszek, podobnie jak Jezus posyła mnie do świata - nie z gotowcem, ale Duchem Świętym, który będzie mnie uczył tego, co mam mówić i jak działać.
W jego przemówieniu pojawia się - kiedy mówi o zapisywaniu kart - pytanie: czy są "zapisywane trochę", sugerujące, że "trochę" to za mało. Słyszę tu echo ignacjańskiego MAGIS - więcej, bardziej. Chrześcijaństwo, a więc też bycie zakonnikiem i księdzem, nie może być wybudowaniem dla siebie i swojej wspólnoty bezpiecznego domu, ale musi być czymś, co każe mi przekraczać moje osobiste granice. Po co? By lepiej świadczyć o tym, że naprawdę wierzę przede wszystkim Bogu, a nie sobie.
Wierzę, że papież, mówiąc proste rzeczy, pokazał nam, że w ewangelizacji nie chodzi o komplikowanie ludzkiego życia, ale o pokazanie ludziom takiego Jezusa, który przychodzi z nadzieją, że ostatnie słowo nie należy do zła i rozpaczy. Wierzę, że Franciszek znów dobitnie pokazał, że nasze głoszenie Słowa musi być egzystencjalne - odnosić się do realiów życia współczesnego człowieka, a nie tylko być wspominaniem starożytnych tekstów, co jest świetną sprawą na seminarium naukowe, ale nie w kontekście codziennego życia.
Podsumowując. Papież dał nam mocnego kopa do szukania środków dotarcia do ludzi spoza Kościoła i odwagę do bycia kreatywnym w tym docieraniu.
Chcę się do czegoś na koniec przyznać. Wprawdzie głośno (nawet przed sobą) tego nie wypowiadałem, ale gdzieś w sercu miałem takie oczekiwanie, że przemówienia Franciszka, a szczególnie to do duchowieństwa, przyniesie mi arsenał argumentów "przeciwko". Że wyłapię jakieś perełki, które będę mógł wykorzystać we wszelkiego rodzaju dyskusjach i sporach. Tymczasem kiedy słuchałem i teraz, kiedy wracam do tekstów, nie znajduję argumentów "przeciwko", ale "za". Za tym, żeby sobie i innym przypominać, że nie my tu jesteśmy najważniejsi, ale Ten, który nas wezwał do misji głoszenia światu Jego miłosierdzia.
Grzegorz Kramer SJ - jezuita, bloger, pomysłodawca mszy w intencji mężczyzn w kościele św. Barbary w Krakowie
Skomentuj artykuł