Papież i piłka nożna
Papież Franciszek udzielił wywiadu gazecie ze swojej rodzinnej Argentyny. Pytano go m.in. o piłkę nożną. Wiadomo przecież, że był i jest kibicem. Mogłoby się wydawać, że oto jeszcze jedna okazja, by zrobić miłą laurkę pokazując jak to papież jest swojski, taki ludzki i nie gardzi rozrywką. Lecz z Franciszkiem takie numery nie przejdą. On nie mieści się w tanich obrazkach.
Wspomniał wprawdzie, że chodził na mecze kibicować, ale dodał, że nigdy na zasiadał na - dziś powiedzielibyśmy - "żylecie". Wtedy mówiło się o "łuku". To takie miejsca, gdzie obok kibiców przychodzą kibole. To takie miejsca na trybunach, gdzie często zwykli kibice boją się wejść, a na pewno wolą tam nie wprowadzać rodziny. W swoich wspomnieniach papież odcina się od agresywnych zachowań stadionowych, choć przyznaje, że zetknął się ze słowami i czynami obraźliwymi. Jednak daleko im do tego, co teraz dzieje się na stadionach i wokół nich. Papież nie idzie na tani populizm i nie twierdzi, że zachowywał się jak "ultrasi".
Oczywiście w wywiadzie dla "La Voz del Pueblo" (Głos Ludu) są też sympatyczne elementy, jak wdzięczność dla jednego z gwardzistów szwajcarskich, który co tydzień dostarcza mu wyniki spotkań i stan tabeli. Franciszek też, odpowiadając na pytanie dziennikarza, czy wśród papieży byłby bardziej Messim czy Mascherano, przyznaje, że nie potrafi odróżnić stylu gry tych dwóch zawodników, ponieważ nie miał okazji ich oglądać w akcji. Co prawda Messi był u niego ze dwa razy, ale to nie wystarczy.
Jednak poruszane problemy są dużo poważniejsze. Pytania o piłkę nożną postawiono mu w kontekście brutalnego ataku na zawodników jednego z klubów w Argentynie. Papież przypomniał o tym, co już wielu podkreślało, że takie zdziczenie obyczajów przynoszą osoby, które nie są zdolne zapanować nad swoimi emocjami, do tego często zafascynowane przemocą, władzą i nieumiejące znaleźć swojego miejsca w społeczeństwie. To wiemy. Natomiast Franciszek dodał jeszcze jeden motyw, o którym, jak mi się wydaje niewiele się mówi.
Mianowicie powiedział, że w większości ci "ultrasi", to są najemnicy. To nie są fani jakiegoś określonego klubu lecz ludzie wynajęci do robienia "zadymy". Inaczej mówiąc, to nie są fanatycy lecz zawodowi zadymiarze. Im nie zależy na danym klubie.
Kiedyś poszedłem na "żyletę". Tam tylko nieliczni interesowali się tym, co się działo na boisku. Wielu nawet nie zauważyło goli. Tam nie chodziło o zobaczenie pięknej gry. Najważniejsze na murawie były zmiany zawodników, bo wtedy nadarzała się okazja, by "poszanować" swoich lub wyszydzić przeciwników.
Kto wynajmuje najemników, kto ich tworzy? Pewnie ten komu zależy na hermetycznym światku, do którego nie mają wglądu ci z zewnątrz. Wtedy ciemne interesy są "bezpieczniejsze".
Papieskie twierdzenie o najemnikach daje do myślenia. Przyzwyczailiśmy się do obarczania winą fanatyków (muzułmańskich, rewolucyjnych, ideologicznych). Do tego stopnia się ich boimy, że coraz bardziej stajemy się społeczeństwem bezideowym. Przecież w imię różnych idei tyle krwi przelano!
A może powinniśmy się bać bezideowych najemników? Historia uczy, że "krwawe bestie" dość łatwo przechodziły do obozu zwycięzców i oddawały liczne usługi wcześniejszym wrogom. Ludziom spragnionym wpływów i władzy obojętne są barwy sztandarów.
Nie chcę lekceważyć fanatyzmu. Ale, gdy patrzę np. na scenę polityczną, to zapalony fanatyk próbujący przekonać mnie do jakiejś swojej szalonej idei najwyżej powoduje, że bezradnie opadają mi ręce. Natomiast, gdy to samo głosi wyrafinowany, inteligentny, zimny najemnik, który wynajął się jakiejś opcji, to przebiega mnie dreszcz przerażenia. Boję się takich ludzi. Oni nie poświęcą siebie, ale innych chętnie.
Skomentuj artykuł