"Papież zmienił doktrynę!"
Ewangelia jest prosta. Cudzołożnicy, homoseksualiści, żyjący w ponownych związkach będą przed nami w królestwie niebieskim… - mówił pewnego razu kaznodzieja w rzymskim kościele Il Gesù. Wszystkich wbiło w siedzenie, napięcie gęstniało. - Tak samo gwałciciele, pedofile, zdradzający małżonków… - To nie jest prawda! - wrzasnął ktoś spośród zebranych i szybko wybiegł z kościoła…
Rozmawiałem kiedyś z pewną rodziną, która bardzo się skarżyła, że na niedzielnej mszy ksiądz nie czytał opublikowanego listu o zagrożeniach rodziny związanych z ideologią gender. Podkreślę to jeszcze raz: skarżyli się, że NIE czytano listu. "Przecież Kościół musi się wypowiedzieć, jaka jest prawda! Takie zawieszenie szkodzi nam, wiernym!" - mówił, wcale niestary, ojciec rodziny.
Czasem dosyć trudno jest nam odróżnić duszpasterskie cele od środków, których używamy, aby je osiągnąć. Innymi słowy, z jednej strony mamy pewne prawdy albo postawy, a z drugiej całą gamę dróg, aby kroczyć w ich kierunku.
Odnoszę wrażenie, że w duszpasterstwie jesteśmy przyzwyczajeni, że droga do osiągnięcia celu wiedzie jedynie poprzez odpowiednie uporządkowanie i wytłumaczenie. Na przykładzie ostatniego Synodu byłaby to postawa, która polegałaby na jasnym wyłożeniu, jaki jest wzór rodziny chrześcijańskiej, może jedynie z podkreśleniem pewnych aspektów przeciwstawnych aktualnym prądom. Trzeba wyraźnie zaznaczyć, że taka postawa ma w Kościele długą historię i nie należy jej przekreślać, jednak duszpasterstwo nie powinno się zamykać tylko w niej.
Jest i inne podejście, które nie unikając wykładni nauki, koncentruje się głównie na drodze dojścia do niej, starając się wydobyć z każdego człowieka nawet czasami szczątkowe ilości dobra, tak aby z tych iskierek zapłonął ogień.
Tych dwóch podejść nie należy mylić. Mam bowiem wrażenie, że albo myśli się czasami, że wystarczy przeciwstawić się obecnym prądom, albo też rezygnuje z jakiejkolwiek drogi, zadowalając się jedynie iskierkami dobra. Błędem jest np. mówić, że przecież Pan Bóg nikogo nie potępia, więc po co tam robić jakieś trudności, np. dla żyjących na kocią łapę w przystępowaniu do komunii świętej. Takie podejście myli cel ze środkiem i zwyczajnie nie pozwala zapłonąć.
Potrzeba nam podejścia dynamicznego, tzn. takiego, które będzie zapalało ducha Chrystusem. Takiego właśnie podejścia, które pozwoliło Samarytance w rozmowie z Jezusem uznać, że jej aktualny związek jest nieważny, a mimo tak trudnej prawdy z radością podjęła wyzwanie nowej drogi życia razem z Bogiem. A dzisiaj, taka postawa podpowiada, że lepiej pod koniec października organizować "Bal Świętych", zamiast bojkotów "święta dyni".
Przyznam szczerze, że rewelacyjnie różnicę w tych podejściach wychwycił magazyn "Time", który uznał papieża Franciszka Człowiekiem Roku. Kiedy padły znane słowa o homoseksualistach: "Kim ja jestem, aby ich potępiać?", to jedni z radością albo żalem wieszczyli zmianę w doktrynie katolickiej, inni zauważali, że przecież to samo mówił już Benedykt XVI, a Franciszek nie wnosi niczego nowego, więc nie ma się co za bardzo podniecać.
"Time" zaś podkreślił, że przecież papież nie zmienił doktryny, zmienił jednak język w mówieniu o zjawisku. Z pewnością jest to wyzwanie, któremu w najbliższych latach będziemy musieli stawić czoła. W duszpasterstwie potrzeba nam wyważenia, umiejętnego dobierania środków, aby dojść do celu, jakim jest być widzialnym ciałem Jezusa Chrystusa.
Skomentuj artykuł