Paradoks Matki Teresy
Jedna z najbardziej popularnych świętych. Więcej - jedna z najbardziej popularnych kobiet XX wieku. Jej twarz znalazła się na okładce prestiżowego magazynu "Time". Otrzymała również Nagrodę Nobla. Dlaczego? I co to dla nas znaczy?
Matka Teresa to kobieta, którą jestem absolutnie zafascynowany. Wszystko zaczęło się kilka lat temu, gdy pierwszy raz w moje ręce trafiła książka "Pójdź, bądź moim światłem - prywatne pisma Świętej z Kalkuty". To było jak uderzenie gromu z jasnego nieba. Nie mogłem się oderwać od lektury. Od tamtego wydarzenia minęło już sporo czasu, a ja wciąż czytam i czytam kolejne książki o niej i o jej duchowości. I staram się zrozumieć jej fenomen, który wcale nie jest taki oczywisty.
Działanie, prostota, cierpienie
Najpierw - dość standardowo - zachwyciłem się dziełem jej życia. Tym, jak pomagała biednym, ile wkładała w to swojego serca, jak była otwarta i życzliwa dla wszystkich. No i przede wszystkim tym, że działała. Nie gadała o miłości, nie głosiła kolejnych nauk i mądrości, tylko najzwyczajniej w świecie zakasała rękawy i poszła tam, gdzie nikt inny nie chciał pójść. Mówiąc krótko - robiła miłość.
Zakochałem się też w jej prostocie. Długo można by wymieniać słowa tej świętej kobiety, które chwytają za serce i potrafią zmienić sposób myślenia. "Miłość nie wybiera, miłość tylko daje", "Nie czekaj na przywódców; zrób to sam, człowiek człowiekowi", "Gdy oceniasz ludzi, nie masz czasu ich kochać", "Nie szukaj Boga w zaświatach. On jest przy tobie", "Nigdy nie poznamy całego dobra, jakie może dać zwykły uśmiech" - to tylko kilka najbardziej znanych.
Potem przyszedł czas na fascynację jej zmaganiami wewnętrznymi. Jest coś niesamowitego w tym, że kobieta, która była zawsze uśmiechnięta, pogodna i radosna, przez większą część swojego życia przeżywała ogromne cierpienia duchowe i pozostawała w stanie tzw. "nocy ciemnej". Jak to jest w ogóle możliwe, że ktoś, kto powinien de facto popaść w głęboką depresję, nigdy tego nie uzewnętrznił i, co ważniejsze, nigdy się nie poddał?
Zagadka i wyzwanie
Od jakiegoś czasu zastanawia mnie też fenomen popularności świętej z Kalkuty. Jest coś zadziwiającego i zagadkowego w tym, że świat, który w dużej mierze odrzuca dziś Kościół i Boga, tak bardzo docenił osobę, która oddała swoje życie Chrystusowi w sposób bardzo radykalny.
Dlaczego tak się stało? Wydaje mi się, że mamy tutaj do czynienia z pewnym pięknym paradoksem.
Matka Teresa często podkreślała, że chce być przeźroczysta, co znaczyło, że chce, aby ludzie patrząc na nią, nie widzieli jej, ale dostrzegali Jezusa. Można więc powiedzieć, że miliony ludzi na całym świecie zachwyciło się Kimś kogo odrzucają - czyli Bogiem. Patrzyli na kobietę, której jedynym celem było bycie narzędziem Chrystusa i mówili, że to jest prawdziwe piękno i dobro. Nie wiedząc, co robią, tak naprawdę patrzyli na Niego i zachwycali się Jego miłością.
Z jednej strony, można wyciągnąć z tego wniosek optymistyczny. Bóg - jeśli tylko się Go pozna - jest tak wspaniały, że po prostu człowiek nie jest w stanie się Mu oprzeć. Jego miłość ma ogromną siłę przyciągania.
Jest też jednak refleksja mniej przyjemna, a w zasadzie zarzut dla nas wszystkich. Jedna kobieta potrafiła żyć tak, że cały świat się tym zachwycił. Mówiąc inaczej - dała prawdziwe świadectwo wiary. Zastanówmy się, ilu ludzi mogłoby się nawrócić albo poznać Chrystusa, gdybyśmy próbowali żyć tak jak ona - czyli żyć radykalnie Ewangelią na co dzień.
"Wy jesteście solą dla ziemi. Lecz jeśli sól utraci swój smak, czymże ją posolić? Na nic się już nie przyda, chyba na wyrzucenie i podeptanie przez ludzi (…) Tak niech świeci wasze światło przed ludźmi, aby widzieli wasze dobre uczynki i chwalili Ojca waszego, który jest w niebie."
Piotr Żyłka - członek redakcji i publicysta DEON.pl, twórca Projektu faceBóg.
Skomentuj artykuł