Prawdziwi mężczyźni również płaczą i cierpią
Bardzo bym chciała, by mały Jaś lub Krzysio nie byli rugani, gdy są smutni, lecz raczej, aby słyszeli od matek i ojców "synku, jeśli potrzebujesz, to płacz, jestem przy Tobie".
Kiedy przeglądam poradniki, które zostały napisane z myślą o "prawdziwych mężczyznach", robi mi się smutno - z racji wykonywanego zawodu wiem, jak bardzo szkodliwe może być wymaganie od kogoś, aby był zawsze niezłomny, a także jakie szkody całemu społeczeństwu wyrządza zachęcanie mężczyzn do "opiekowania się" kobietami.
Podobne odczucia towarzyszą mi, gdy spotykam się - po raz kolejny - z popkulturowym wizerunkiem odartego ze sfery emocjonalnej samca alfa. Natomiast wtedy, gdy stereotyp twardego, agresywnego mężczyzny podsycają media kościelne (jak na przykład Radio Maryja w audycji "Jak być dobrym mężem w sypialni"), to do smutku dołącza poczucie wstydu. Dlatego też postanowiłam, że ten felieton nie będzie bezpośrednio poświęcony sprawom kobiet w Kościele, ale "prawdziwej męskości". Ot, taka moja "męska decyzja".
Jaki jest mężczyzna, którego nie ma
Wizerunek "prawdziwego" mężczyzny bierze swój początek w założeniu antropologicznym, zgodnie z którym kobieta i mężczyzna to kompletnie przeciwstawne byty. Tak więc, skoro kobieta jest istotą kruchą, delikatną, ale jednocześnie skłonną do histerii (jak uważali pierwsi psychoanalitycy), to oznaczało to, że mężczyzna - ma obowiązek wykazywać się przede wszystkim siłą, dążeniem do dominacji i stabilnością emocjonalną. "Prawdziwy" mężczyzna nie może zatem hamletyzować, rozpaczać ani dzielić z kimś innym odpowiedzialności.
Na poparcie zasadności takiego obrazu świata piewcy prawdziwej męskości snują opowieści o tym, jak to kiedyś mężczyzna musiał iść na polowanie i stawić czoła wrogom na polu bitwy - a dziś chłopakom przewraca się w pewnych częściach ciała. Inni z kolei uciekają w teorie spiskowe (uwielbiam je analizować!), mówiące, że to, co się dzieje z "tradycyjną" męskością, to wynik paktu feministek z lewicowymi aktywistami, który ma na celu depopulację świata albo coś jeszcze innego, co - choć nie ma prawa się wydarzyć - aktywuje naszą wyobraźnię.
Sytuacja wygląda jednak tak, że mężczyzn pozbawionych emocji po prostu nie ma. Wiemy też, że różnica płci - choć w pewnym stopniu oczywiście rzutuje na nasze ciała i umysły - nie czyni z nas przedstawicieli totalnie różnych gatunków. A czasy, gdy polowania i wojny plemienne były codziennością, po prostu przeminęły - wymaganie od współczesnego faceta, aby miał mentalność jaskiniowca, jest więc po prostu bezcelowe. I, co najważniejsze, może być szkodliwe - dlatego też coraz więcej mówi się dziś o tak zwanej "toksycznej męskości".
Klątwa samca alfa
Tutaj należałoby postawić pytanie, czemu w ogóle współcześni mężczyźni mieliby mieć jakiekolwiek problem z "tradycyjną męskością" - przecież, na pierwszy rzut oka, wydaje się, że wiąże się ona z uprzywilejowaną pozycją w społeczeństwie. Panowie mogą się wściekać, mogą być agresywni, wolno im nawet mieć wysokie potrzeby seksualne i niską umiejętność słuchania. Stereotypy działają jednak tak, że choć zazwyczaj dają na coś przyzwolenie, to - niejako "w zamian" - coś innego odbierają. Współcześni mężczyźni żyją w matriksie - z jednej strony w naszym społeczeństwie upowszechnia się wiedza na temat znaczenia okazywania emocji dla zachowania zdrowia psychicznego - z drugiej, wychowani w duchu "prawdziwej męskości" panowie maja często poczucie, ze ich ta przemiana jakoś nie dotyczy.
Moi pacjenci często mają ogromne trudności z wyrażaniem smutku, tęsknoty, z "przyznaniem się" do tego, że cierpią na depresję lub zaburzenia lękowe - a przecież życie z chorobą sam na sam jest niezwykle obciążające! Klątwa prawdziwej męskości powoduje często problemy w życiu seksualnym (bo przecież "mężczyzna zawsze musi być gotowy", co jest, z punktu widzenia seksuologii, niemożliwe), pracy (bo na dzisiejszym rynku ceni się pracowników empatycznych i umiejących pracować w zespole), funkcjonowaniu w związku i rodzinie (ktoś, kto nie mówi o swoich trudnościach, jest przecież tak naprawdę samotny - nawet jeśli nosi obrączkę). Jeden z pacjentów mojej znajomej powiedział kiedyś, że szybciej się powiesi, niż powie rodzinie o swojej nerwicy - ten skrajny przypadek pokazuje, jak wysoką cenę płacą mężczyźni za utrzymywanie wizerunku silnych i twardych jak stal.
Synku, jeśli potrzebujesz, to płacz
Jako psycholog mocno przywiązany do podejścia systemowego, uważam, że zmiana sposobu myślenia o męskości jest niezbędna - i pierwszym krokiem w tym kierunku powinna być zmiana tego, jaki mówi się chłopcom o emocjach. Bardzo bym chciała, by mały Jaś lub Krzysio nie byli rugani, gdy są smutni, lecz raczej, aby słyszeli od matek i ojców "synku, jeśli potrzebujesz, to płacz, jestem przy Tobie". Taki komunikat to nie uczenie chłopca bycia "mazgajem", tylko dbanie o jego dobrostan, zdrowie, szczęśliwą przyszłość.
Życzyłabym tez sobie - a przede wszystkim życzyłabym tego chłopcom i młodym mężczyznom - aby pochwała "prawdziwej męskości" przestała płynąć z ust i spod piór ludzi Kościoła. Męskość w wersji krwawo-stalowej nie jest dogmatem w naszej wspólnocie. Ewangelia, Dzieje Apostolskie oraz późniejsza historia Kościoła są pełne opowieści o mężczyznach (i kobietach!) odważnych, ale jednocześnie wrażliwych. Co więcej, chrześcijaństwo nie gloryfikuje przecież agresji - najdobitniej pokazuje to zachowanie Jezusa, który - przy zdradzie Judasza i pojmaniu - sprzeciwił się "interwencji zbrojnej" w Swojej obronie. Pamiętamy również, że po śmierci Łazarza Jezus nie odszedł w milczeniu, ani też nie udał, że nic się nie dzieje, lecz wzruszył się i zapłakał.
Czemu zatem mielibyśmy odbierać współczesnemu mężczyźnie prawo do takich reakcji?
Angelika Szelągowska-Mironiuk - psycholog i copywriter. Wierząca i praktykująca. Prowadzi bloga katolwica.blog.deon.pl
Skomentuj artykuł