Przyczynek do dyskusji o odpowiedzialności w Kościele

(fot. Łukasz Głowacki / MaskacjuszTV)

Historia kard. Angelo Becciu, który właśnie zrezygnował (właściwiej byłoby powiedzieć, że „został zrezygnowany” ze stanowiska prefekta Kongregacji ds. Świętych, a także z praw przysługujących kardynałom), to ważny sygnał, że z dyskusji o „odpowiedzialności” biskupów toczonej w Kościele, także Watykan zaczął wyciągać wnioski. 

Zacznijmy od tego, co o sprawie wiemy. Kard. Angelo Becciu, do niedawna prefekt Kongregacji ds. Świętych, a wcześniej substytut do spraw ogólnych Sekretariatu Stanu został wezwany do papieża. Franciszek miał mu powiedzieć, tak wynika z opowieści samego kardynała, że na podstawie informacji otrzymanych od służb watykańskich i włoskich, stracił do niego zaufanie, i prosi, by hierarcha nie tylko zrezygnował ze stanowiska prefekta, ale i praw związanych z przynależnością do kolegium kardynalskiego. - Już ci nie ufam - miał powiedzieć kardynałowi papież. - Zbladłem. To nie była dobra chwila, to było jak grom z jasnego nieba - opowiadał kardynał o swojej reakcji.

O co chodzi w sprawie? Nie wchodząc w przesadne szczegóły (szczególnie, że znając media i specyfikę informacyjną Watykanu, o kolejnych szczegółach zapewne będziemy się dowiadywać), chodzić miało o rozmaite zaniedbania finansowe i błędne decyzje. Sam kardynał zapewnia, że nie chodziło o sprawę z Londynu, gdzie na skutek błędnych decyzji i kompletnie niezrozumiałego zaangażowania w handel nieruchomościami w tym mieście, które podjął Becciu, Watykan stracił miliony dolarów, ale wiele wskazuje, że także ta sytuacja miała swoje znaczenie. Jednak głównym elementem oskarżenia (na tę chwilę) jest fakt, że kardynał z pieniędzy Stolicy Apostolskiej wspomagał działalność swojej rodziny. Włoska prasa informuje, że kardynał przelewał pieniądze ze świętopietrza oraz z funduszy Konferencji Episkopatu Włoch na fundusze spekulacyjne oraz na konta spółdzielni swych braci. Zarzuty nepotyzmu dotyczą także czasu, gdy Becciu był nuncjuszem w Angoli i na Kubie, gdzie miał korzystać z usług firm swojej rodziny. Hierarcha odrzuca zrzuty i zapewnia, że jest w stanie wszystko wyjaśnić. - Jestem w szoku. To wszystko jest nierealne. To nieporozumienie. Jestem gotów wszystko papieżowi wyjaśnić. Nie zrobiłem nic złego - zapewnia kardynał Becciu.

Sprawa ta z pewnością będzie miała ciąg dalszy, o czym wie każdy, kto śledził skandale finansowe w Watykanie. Sprawy finansów, mimo wielu prób, nie udało się uporządkować ani Janowi Pawłowi II, ani Benedyktowi XVI i wiele wskazuje na to, że nie udaje się to także Franciszkowi. Zbyt wiele tam niejasnych interesów, zbyt wiele kultury sekretu (a czasem koniecznej tajemnicy, gdy przekazuje się środki w miejsca, gdzie nie można tego zrobić legalnie), zbyt wiele wreszcie południowowłoskiego podejścia do pieniędzy publicznych. Na reformie poległ także kard. George Pell, a część z watykanistów wprost sugeruje, że przynajmniej część z jego kłopotów brało się z tego, że w zbyt poważny sposób podchodził do powierzonej mu przez Franciszka kwestii reformy watykańskich finansów. Gdyby to zrobiono, zbyt wiele osób byłoby stratnych. Wiele wskazuje na to, że będziemy teraz świadkami wielotygodniowego serialu informacji, przecieków, doniesień o tym, co robił (lub czego nie robił) kard. Becciu i jego współpracownicy.

Wymuszona rezygnacja i poinformowanie o niej, pokazuje - i to być może jest nawet ważniejsze - że w Stolicy Apostolskiej zaczęto poważnie traktować postulaty „odpowiedzialności” biskupów za ich decyzje. Jak dotąd - zazwyczaj - nawet poważne zarzuty kończyły się przenoszeniem biskupa w nowe miejsce, ewentualnie powierzeniem mu pięknie określonej funkcji, która była bez znaczenia, nieczęsto też wyjaśniano, jakie są przyczyny nagłych emerytur, rezygnacji czy przeniesień. „Kultura sekretu”, a także obawa przed zgorszeniem skłaniały do ogromnej ostrożności informacyjnej. Oczywiście były wyjątki (choćby historia kard. Keitha O’Briena), ale związane one były zazwyczaj z tym, że o sprawie szeroko informowały najpierw media, a decyzje były efektem ich działania. Teraz, wydaje się, że po raz pierwszy w Watykanie, jest inaczej. To dobry znak, bowiem pokazuje on, że odpowiedzialni za złe decyzje, nie tylko finansowe, nie będą już ukrywani, a będą ponosić przynajmniej symboliczną (bo na razie poza odwołaniem nic takiego się kardynałowi Becciu nie stało) odpowiedzialność. 

Od kilku przynajmniej lat - głównie w Stanach Zjednoczonych i Niemczech - toczy się fundamentalna debata właśnie nad problemem „odpowiedzialności” biskupów. Choć dotyczy ona głównie zaniedbań w kwestiach skandali seksualnych, to prowadzi do bardzo ostrych wniosków. Część z uczestników debaty wprost sugeruje, że nie może być tak, że za swoje decyzje - zarówno dotyczące ochrony przestępców seksualnych, jak i i finansowe czy inne - biskup odpowiada tylko przed Stolicą Apostolską i Bogiem. Diecezja to przecież nie tylko biskup, ale także kapłani i wierni, a odpowiedzialność przed Ludem Bożym nie jest sprzeczna ani z doktryną, ani z tradycją Kościoła. To dopiero świecki absolutyzm doprowadził do absolutnego wyniesienia biskupa ponad Lud, i nie ma powodu, by w zupełnie innych czasach zachowywać takie rozumienie umiejscowienia biskupa. Finansowa, prawna odpowiedzialność przed Kościołem nie może oznaczać tylko odpowiedzialności przed Kurią Rzymską, która - jak pokazują skandale seksualne i znacząco opóźnione reakcje na nie - jest zwyczajnie niewydolna. Nikt nie neguje przy tym roli papiestwa, a jedynie przypomina, że mechanizmy kontrolne, wobec biskupa, który spoglądając na to z perspektywy świeckiej, dzierży władzę absolutną w diecezji, dla zdrowia instytucji i diecezji, powinny być zbudowane. Część z komentatorów dodaje także, że konieczna jest większa przejrzystość. Wierni mają prawo wiedzieć, dlaczego dany biskup został przeniesiony na wcześniejszą emeryturę, jakie są powody jego odwołania, i to nie tylko na podstawie przecieków prasowych. Większą przejrzystość Kościoła to wyraz deklerykalizacji tej instytucji, do której od dawna nawołuje papież Franciszek.

Oczywiście w przypadku kardynała Becciu sprawa jest nieco inna, bowiem on pełnił funkcję w Watykanie, ale… istotne jest to, że jego sprawa stała się publiczna, on sam został zmuszony do rezygnacji w świetle kamer, i nawet jeśli teraz rozgrywa tę sprawę, to jest ona jawna. Jest to poważny przełom wewnątrz samego Watykanu. Teraz jednak warto rozciągnąć go szerzej. Reguła odpowiedzialności biskupa za swoje błędy powinna być rozciągnięta także na episkopaty krajowe. Już teraz wiemy, że przeciwko 25 do 30 procent polskich biskupów ordynariuszy toczą się sprawy o zaniedbania ochrony dzieci i młodzieży. Ich wyniki powinny zostać ujawnione, a jeśli doszło gdzieś do zaniedbań (a przynajmniej w kilku sytuacjach wiemy, że tak było), to nie tylko powinno się o tym poinformować, ale także zdymisjonować (jeśli nie były to zaniedbania podlegające innym paragrafom) lub przenieść na emeryturę winnych hierarchów. Winni mają prawo wiedzieć, jakie są powody rezygnacji, i że jest ona karą. Obawiam się zresztą, że jeśli do tego nie dojdzie, jeśli nie pojawią się pierwsze dymisje wśród biskupów, niektórych od lat tolerujących nawet w swoim otoczeniu księży oskarżanych o zbrodnie przeciw nieletnim, to niewiele się w polskim Kościele zmieni. Istotą bowiem zgorszenia nie jest bowiem to, że wśród duchownych pojawiają się przestępcy seksualni, ale to, że biskupi, którzy - z głupoty, niewiedzy, klerykalnej mentalności, fałszywie pojętej chęci „obrony kapłaństwa” - tuszowali te sprawy, wciąż nie ponoszą za to odpowiedzialności kanonicznej, a jeśli to możliwe i konieczne, także świeckiej. Diecezje - jeszcze nie w Polsce, ale w USA bankrutują, ale… niewiele lub nic nie wynika z tego dla winnych ordynariuszy, którzy spokojnie przechodzą na emerytury. Tak, jeśli mamy poważnie traktować urząd biskupa i proces oczyszczenia, zwyczajnie być nie powinno. A biskupi powinni wiedzieć, że za swoje błędy mogą ponieść konsekwencje.

Istotne jest jednak także pytanie o to, jak zbudować skuteczny, a jednocześnie niesprzeczny z eklezjologią i Tradycją katolicką model kontroli biskupów nie tylko przez odległy Rzym (bo to niekiedy oznacza, że biskup - dopóki nie zainteresują się nim światowe media - jest odpowiedzialny jedynie przed Bogiem), ale także przez wiernych i duchownych swojej diecezji czy innych biskupów. Bez tego, bez szukania nowych (a może wzorowanych na średniowieczu czy starożytności albo rozwiązaniach innych wyznań chrześcijańskich) wzorców zachowania będziemy wciąż borykać się z problemem tego, że władza biskupia będzie nie tylko niepodzielna, nie tylko absolutna, ale także całkowicie pozbawiona kontroli. Nie chodzi o to, by całą władzę oddać w ręce świeckich, bo to także nie jest dobre rozwiązanie, ale o to, by szukać rozwiązań z jednej strony katolickich, a z drugiej dzielących władzę i budujących struktury kontroli i odpowiedzialności. 

Doktor filozofii, pisarz, publicysta RMF FM i felietonista Plusa Minusa i Deonu, autor podkastu "Tak myślę". Prywatnie mąż i ojciec.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Przyczynek do dyskusji o odpowiedzialności w Kościele
Komentarze (8)
WG
~W Gedymin
29 września 2020, 04:34
"dopóki nie zainteresują się nim światowe media" - trzeba dodać: dalekie od Kościoła, lub jemu wrogie. Dlaczego nie katolickie? A przy okazji dnia środków społecznego przekazu, czy polscy biskupi powiedzieli coś o TVP kierowanej przez "katolików trzymających władzę"? Konkretnie o TVP, a nie jakieś ogólniki. Nie ma nic do powiedzenia? Zamiast tego mamy "tajne" porozumienie między episkopatem a TVP. Alleluja i do przodu. Tylko do nieba czy do piekła?
LL
~Leon Leonidas
29 września 2020, 13:50
Jeśli dziennikarze z mediów katolickich nie zajmują się wewnątrzkościelnymi aferami, to oddają pola mediom Kościołowi niesprzyjającym albo wręcz wrogim. Tu wychodzi kwestia zależności od właścicieli mediów, podmiotów kościelnych. Potrzebne nam media prywatne, z ducha chrześcijańskie, ale niezależne. Wystarczy spojrzeć ile wolności w pisaniu o Kościele ma niezależny T. Terlikowski, a ile jej miała A. Bugała pracując w "Niedzieli".
DH
~Damian Hucz
28 września 2020, 22:26
Panie Tomaszu, cieszę się że Pan odważnie podejmuje tak trudne tematy. Kilka lat temu wydawało się to niemożliwe. Dla ludzi, którzy nienawidzą Kościół, wszystkie te sprawy są tylko potwierdzeniem słuszności ich postawy choć jest wśród nich wielu wspaniałych, poszukujących ludzi. Dla mnie jako katolika zaangażowanego w życie parafii i formującego się we wspólnocie, wszystkie trudne sprawy Kościoła są tym bardziej bolesne i wystawiają na próbę moją wiarę i wiarygodność w oczach dorastających dzieci. Gdyby moja parafia a nawet diecezja miała zbankrutować z powodu zadośćuczynień wobec ofiar księży, jestem gotów nie tylko wesprzeć te wyplaty ale łożyć na utrzymanie księży z mojej parafii by mieć dostęp do sakramentów. Nie jestem w tym sam choć w moim środowisku nie brakuje osób które przestępstwa uważają za prywatną odpowiedzialność pojedynczego kapłana. Życzę wytrwałości.
AW
~Adam W.
28 września 2020, 20:32
A może by tak coś pozytywnego napisać o Kościele?
MR
~Ma Rek
29 września 2020, 13:53
Np. cały ten artykuł jest pozytywny. Odpowiedzialność w Kościele to rzecz pozytywna.
LL
~Leon Leonidas
28 września 2020, 12:27
Właśnie, wierni mają prawo wiedzieć, co stoi za decyzjami dotyczącymi biskupów. Również w Polsce. Wierni w diecezji siedleckiej np. kilka lat temu byli świadkami przeniesienia ich biskupa do diecezji legnickiej. Chodziły słuchy, że tę decyzję Watykanu wywalczyła wpływowa grupa księży siedleckich, niezadowolonych z wymagań duszpasterskich ordynariusza. Takie tam zakulisowe gierki. Można by rzec, że pewnie to plotki, gdyby nie fakt, że biskup opuścił diecezję bez tradycyjnych pompatycznych pożegnań. Nie był też obecny na jubileuszu 200-lecia diecezji siedleckiej, na który przybył cały episkopat. Czy to nie zgorszenie, nie rana na ciele Kościoła?
MR
~Ma Rek
28 września 2020, 11:47
Terlikowski to gigant. On wyprzedza czas. Inspiruje do myślenia jak mało kto.
KS
Konrad Schneider
28 września 2020, 09:31
Jesli chodzi o mnie: nic dodac, nic ujac! Podam jeszcze przyklad bpa z Limburga (Niemcy). Ow bp Tebartz-van Elst kupil sobie wanne za 15 000,-euro. No i wierni uznali - tak byc nie moze. Po wielu protestach bp zostal odsuniety od wladzy. Mozna? Mozna!