Pułapka pluszowego chrześcijaństwa

(fot. @Thomas Clark / CC0 Public Domain / pxhere.com)

Co jakiś czas otrzymuję wiadomości od zaniepokojonych „obrońców ortodoksji”, którzy upominają mnie, że nie głoszę tego, co ma dla chrześcijaństwa fundamentalne znaczenie – krzyża, ewangelicznego radykalizmu, cierpienia i ofiary.

Największą pomyłką naszych czasów jest „pluszowy katolicyzm” – piszą jedni. Ewangelia pozbawiona krzyża jest tylko częściowa, a więc nieprawdziwa – dodają inni. Nie wpadajmy w pułapkę „pluszowego chrześcijaństwa” – apelują. Prawdziwy Bóg nie jest miły, niegroźny, przyjemny i użyteczny. On jest tajemniczy, budzi podziw i wymaga zaangażowania całej naszej osoby. Tylko taki Bóg – przekonują za Ulrichem L. Lehnerem – może stanowić dla nas wyzwanie.

„Jeśli ktoś chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje” (Mt 16,24) – mówi Jezus. Wiele razy słyszeliśmy to radykalne wezwanie adresowane do uczniów Mistrza z Nazaretu. Problem w tym, że niemal zawsze błędnie sprowadzamy wymowę krzyża do bólu, cierpienia i wszelkiej maści nieszczęścia. Następnie wmawiamy sobie i innym, że Jezus najbardziej na świecie pragnie, by Jego uczniowie z upodobaniem masochisty podejmowali udręki i cierpienia. Tak łatwo krzyżem szafuje się w każdej bolesnej sytuacji. Krzyż to mąż alkoholik, niepełnosprawne dziecko, długoletnia choroba, śmierć bliskiej osoby, niepowodzenia w miłości, brak pomysłu na życie, frustracja itd. „Czy jednak nie za szybko biegniemy z taką teologiczną diagnozą?” – pyta ks. Andrzej Draguła w jednym ze swoich felietonów. „Przecież sensem krzyża – dodaje – nie jest cierpienie, ale odkupieńcza miłość, która gładzi grzechy świata”.

Jezus chce nam powiedzieć, że krzyż to nic innego jak brzemię miłości. Dojrzała miłość zawsze kosztuje, wymaga poświęcenia, rezygnacji z siebie, wyjścia ze strefy komfortu. Kto nie ma w sobie miłości, nie może naśladować Jezusa, nie może pretendować do bycia Jego uczniem, bo zwyczajnie mu się to nie uda. Ktoś, kto traktuje swoje chrześcijaństwo powierzchownie, nie może iść za Jezusem. Prawdziwi uczniowie Jezusa to ludzie przesiąknięci Ewangelią, niezadowalający się pielęgnowaniem tradycji i błogostanem duchowym.

DEON.PL POLECA

Jezus chce nam dzisiaj powiedzieć, że krzyż to nic innego jak brzemię miłości. Dojrzała miłość zawsze kosztuje, wymaga poświęcenia, rezygnacji z siebie, wyjścia ze strefy komfortu.

Czasem mam wrażenie, że niektórym bardzo łatwo przychodzi ukrywanie „za krzyżem” swoich niepowodzeń, frustracji, a nawet wad (np. lenistwa). Smutne życie (które jest takim z wyboru) nazywają krzyżem i paradoksalnie zaczynają być dumni, że mogą ów krzyż dźwigać. Nie robią nic, żeby wydostać się z ciemności, tłumacząc sobie i innym, że przecież „krzyż jest fundamentalny w życiu chrześcijanina”, a „uczniowi Chrystusa nie wypada żyć pełną piersią”. Takim ludziom brakuje zdecydowanej aprobaty dla własnego życia, brakuje radosnego dziękczynienia za to wszystko, co w tym życiu piękne, ale też czasem skomplikowane i trudne. Z pewnością nie o takim krzyżu mówi Jezus.

Święty Paweł przypomina nam, byśmy „umieli rozpoznawać, jaka jest wola Boża: co jest dobre, co Bogu miłe i co doskonałe” (Rz 12,2). Kochać Boga, to ufać Mu. Kto zaś Bogu ufa, ten przyjmuje Jego wolę, ofiarowuje swoje życie, rezygnuje z własnych planów. Zdarza się i wcale nierzadko, że jest to prawdziwy krzyż. Muszę zrezygnować z siebie, z własnych pragnień i wizji. Nie przychodzi to łatwo i bez wewnętrznego buntu. Po czasie zawsze jednak okazuje się, że to Bóg miał rację, a ów krzyż doprowadził mnie do życia pełną piersią i autentycznego szczęścia. Wiele razy tego doświadczyłem. A Wy?

Dobrze pokazuje to historia proroka Jeremiasza. Misja, jaką zlecił mu Bóg była dla niego prawdziwym wyzwaniem i – powiedzielibyśmy – krzyżem. Podejmował jednak to, czego oczekiwał od Niego Pan. Pięknie mówi Jeremiasz: „Uwiodłeś mnie, Panie, a ja pozwoliłem się uwieść” (Jr 20,7). Próbuje się buntować, ale ostatecznie miłość do Boga okazuje się silniejsza.

„Nasze życie" – pisze ks. Tomáš Halík w swojej autobiografii – „widziane oczyma wiary, nie jest – «…tale told by an idiot, (…) signifying nothing» – bezmyślnym bełkotem głupca, jak powiada Szekspirowski Makbet. Jest historią, której ukrytym autorem jest sam Bóg. Nie kieruje nami jednak, jak kukiełkami; dramat, wobec którego nas postawił, przypomina komedię dell’arte – przedstawienie, w którym dał nam ogromną przestrzeń do improwizacji. Boski rękopis poznamy po jego bezgranicznej wspaniałomyślności, po jego niepojętym zaufaniu do naszej wolności”. Czasami krzyżem jest rezygnacja z tej wolności i oddanie sterów życia w ręce Boga. Innym razem krzyżem okazuje się owa wolność. Tak czy inaczej, warto pamiętać, że poszukiwanie wygody i podejmowanie decyzji opierając się na oportunistycznych kalkulacjach, bez uwzględnienia wskazówek boskiego rękopisu, niemal zawsze zamienia piękną przygodę, jaką jest życie pełną piersią, w żałośnie płaską, niewyrazistą egzystencję.

Proboszcz parafii na South Kensington w Londynie

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Pułapka pluszowego chrześcijaństwa
Komentarze (12)
SJ
~Sylwia J
27 sierpnia 2020, 08:26
Odlubiam Deon, Wasze artykuły promują nowe idee nie trzymając się Biblii i tradycji kościoła katolickiego.
GP
~Genowefa Polak
28 sierpnia 2020, 08:41
Bez kitu, brakuje tu katolickiego radykalizmu i straszenia piekłem. Tego nigdy dość! Ludzie muszą się nawracać, a nic ich lepiej nie przyprowadzi do Boga niż przerażająca wizja tego, jak diabły przez wieczność dźgają ich widłami w osmolonych kotłach
JL
Jerzy Liwski
26 sierpnia 2020, 12:23
Fałszywe rozumienie krzyża zastępuje ksiądz innym fałszywym. Tak się zawsze dzieje, gdy próbuje się wyrwać krzyż z Ewangelii i uczynić go znakiem akceptowalnym dla wszystkich. Księdza "krzyż" na prowadzić do życia pełną piersią, krzyż Jezusa zaprowadził go ostatniego oddechu... Nie ma pluszowego chrzescijaństwa, chrześcijaństwo jest chrześcijaństwem albo go nie ma wcale.
P
Piotr ~
27 sierpnia 2020, 00:06
Piszesz, jakby ktoś Ci wyrwał ostatnie strony Ewangelii, i twoja kończy się na śmierci Jezusa na krzyżu. A tam dalej jest Zmartwychwstanie, o którym nigdy nie czytałeś. Naprawdę uważasz, że zdefiniowanie krzyża jako: "miłość, która zawsze kosztuje, wymaga poświęcenia, rezygnacji z siebie, wyjścia ze strefy komfortu" jest próbą uczynienia go "znakiem akceptowalnym dla wszystkich"? Serio? Przecież to najtrudniejsze zadanie chrześcijanina, jakie Jezus przed nim stawia. Nie wykonalne dla nas ludzi, którzy jesteśmy egoistami, bez pomocy Boga.
IK
~In Kab
28 sierpnia 2020, 12:15
-Piotr W, owszem zadanie wykonalne. Mamy świadectwa życia świętych, którzy w imię Jezusa Chrystusa oddali życie za innych. To fakty potwierdzone. Ale jest też cała rzesza (niebożę się tegosłowa) ludzi poświęcających siebie dla dobra drugiego człowieka, czasem wroga, a często kogoś nieznanego. A więc: wykonalne!
JL
Jerzy Liwski
28 sierpnia 2020, 15:41
@Piotr W. Panie Piotrze, pisze Pan "Naprawdę uważasz, że zdefiniowanie krzyża jako: "miłość, która zawsze kosztuje, wymaga poświęcenia, rezygnacji z siebie, wyjścia ze strefy komfortu" jest próbą uczynienia go "znakiem akceptowalnym dla wszystkich"? ". Tak, dokładnie tak. Miłość, która wymaga poświęcenia, rezygnacji z siebie etc. etc. Taka definicja krzyża/miłości jest akceptowana powszechnie - chyba że, chce mi Pan powiedzieć, że wszyscy ateiści opowiadają się za miłością egoistyczną, skupioną na sobie. Niektórzy wierzą, że jak przedstawią krzyż jako symbol wartości akceptowanych przez ogół (innych religii, ateistów), to ci ludzie opowiedzą się za krzyżem. Błędne myślenie. Głosimy krzyż, który jest "zgorszeniem dla Żydów i głupstwem dla pogan". Wszyscy chcą zmartwychwstać, ale niewielu chce umrzeć na krzyżu. Bez prawdziwego krzyża nie ma prawdziwego zmartwychwstania.
P
Piotr ~
28 sierpnia 2020, 22:07
@In Kab. A Pan myśli, że oni to własnymi siłami?
P
Piotr ~
28 sierpnia 2020, 22:27
@Jerzy Liwski. "Miłość, która wymaga poświęcenia, rezygnacji z siebie" to jest akceptowane powszechnie? Wciąż nie mogę uwierzyć, pytam jeszcze raz, serio? To dlaczego, na przykład, mamy tyle rozwodów? Gdybyśmy wszyscy akceptowali taką miłość w naszym życiu to niemożliwe, aby było tyle rozwodów. Moje obserwacje pokazują raczej, że szukamy miłości łatwej i przyjemnej. "chyba że, chce mi Pan powiedzieć, że wszyscy ateiści opowiadają się za miłością egoistyczną, skupioną na sobie" - nie powiedziałbym, że wszyscy i w ogóle nie ma to związku z byciem ateistą. Tak, miłość egoistyczna króluje na tym świecie niezależnie od wyznania (tak mi się wydaje, mogę się mylić i obym się mylił), ale nie na poziomie deklaracji tylko w praktyce. Deklarujemy miłość dozgonną w trudzie i chorobie, ale gdy pojawia się krzyż (poświęcenie, rezygnacja z siebie), wychodzi z nas nasza natura egoisty. Rezygnacja z siebie to jest właśnie umieranie na krzyżu.
P
Piotr ~
28 sierpnia 2020, 22:32
@Jerzy Liwski. Może Pan powiedzieć, co według Pana jest tym krzyżem, który głosimy, a który jest zgorszeniem dla Żydów i głupstwem dla pogan, tym krzyżem, który Jezus mówi, że mamy brać i iść za nim?
JL
Jerzy Liwski
31 sierpnia 2020, 15:32
@Piotr W. Panie Piotrze, jeszcze raz odpowiadam: Tak. Proszę zwrócić uwagę, że mówimy o akceptacji pewnego znaku/idei a nie realizacji. Możemy wyjść z hasłem "Miłość wymaga poświęcenia" i myślę, że pod tym hasłem podpisze się większość. Hasło zaś "Miłość wymaga by umrzeć za drugą osobę" wywoła, jeżeli nie sprzeciw, to przynajmniej opór. To co widzę, to próba głoszenia chrześcijaństwa powszechnie akceptowanymi hasłami, które w rzeczywistości są pozbawione chrześcijańskiej treści.
P
Piotr ~
31 sierpnia 2020, 20:26
@Jerzy Liwski. Jak tak na to patrzeć to ma Pan rację. Tylko my nie głosimy idei. Wziąć krzyż nie znaczy akceptować idee, ale realizować je w życiu. Głoszenie samych idei to tworzenie z chrześcijaństwa wydmuszki.
KS
Konrad Schneider
26 sierpnia 2020, 10:48
Bog zaplac za te przemyslenia! To bardzo celna mysl, ze czesto pojeciem "krzyza" usprawiedliwiamy rzeczy czy sytuacje, ktore moglibysmy zmienic, ale nam nie chce...