Rosja Franciszka nie istnieje. Dyplomacja papieska buduje na mrzonkach
Watykańska dyplomacja, a także papieskie stanowisko w sprawie wojny w Ukrainie opiera się na fałszywej wizji rzeczywistości i dlatego nie może przynieść oczekiwanych skutków. Wypowiedź Franciszka do rosyjskiej młodzieży tylko potwierdza, że papież nie zna i nie rozumie Rosji.
Zacznę od owej wypowiedzi, by nikt nie zarzucił mi, że ustawiam ją w odpowiednim kontekście i negatywnie nastawiam odbiorców do słów papieża, jakie wypowiedział on do młodych Rosjan. "Nigdy nie zapominajcie o swoim dziedzictwie. Jesteście spadkobiercami wielkiej Rosji: wielkiej Rosji świętych, władców, wielkiej Rosji Piotra Wielkiego, Katarzyny Wielkiej, tego imperium - wielkiego, oświeconego, [kraju] wielkiej kultury i wielkiego człowieczeństwa. Nigdy nie rezygnujcie z tego dziedzictwa, jesteście spadkobiercami wielkiej Matki Rosji, idźcie z nim naprzód. I dziękuję. Dziękuję za wasz sposób bycia, za wasz sposób bycia Rosjanami" - powiedział papież. Słowa te były zaś na tyle szokujące, że watykańskie media nie tylko ich nie eksponowały, ale nawet nie opublikowały tych słów. Część z polskich katolików wprost deklarowała, że nie wierzy w to, by papież mógł rzeczywiście wypowiedzieć tego rodzaju apoteozę rosyjskiego imperializmu. Teraz nie ma już jednak wątpliwości: papież wypowiedział te słowa.
Temu zaskoczeniu trudno się dziwić, bo uznanie przez papieża Piotra I, czyli człowieka, który na śmierci dziesiątek, a może setek tysięcy Rosjan zbudował swoją nową stolicę, który gardził prawosławiem, niszczył jego tradycję, ale i osobiście mordował katolickich mnichów symbolu "wielkiego dziedzictwa" i "wielkiego człowieczeństwa" dowodzi jedynie tego, że papież nie wie, kim był Piotr Wielki. Niewiele - to bolesne, ale trudno wyciągnąć inne wnioski - wie też papież na temat Katarzyny Wielkiej, którą wprawdzie wychwalał suto opłacany z rosyjskiej kiesy Wolter, ale która - co oczywiste, dla kogoś, kto zna historię Rosji i jej sąsiadów - niewiele miała wspólnego z "humanistycznymi inspiracjami". Jeśli do czegoś obie te postacie odsyłają to do najgorszych imperialnych, antyludzkich i w gruncie rzeczy także antyreligijnych tradycji Rosji. Piotr I zniszczył samodzielność rosyjskiego prawosławia likwidując patriarchat i narzucając Cerkwi model zarządzania przejęty od niemieckiego luteranizmu. Katarzyna Wielka zniszczyła odrębność i odrębność i siłę prawosławia w przejętej przez nią terenach I Rzeczpospolitej. Jej metody rusyfikacji ruskiego (a nie rosyjskiego) prawosławia były nie tylko okrutne, ale i często nieludzkie. Takie są fakty o obu stawianych za wzór przez papieża rosyjskich władcach. Jeśli to oni mają kształtować kolejne pokolenia Rosjan, to Ukraina jest tylko przygrywką przed kolejnymi napaściami, kolejnymi zaborczymi wojnami, kolejnymi aktami budowania kolonialnego imperium, którym Rosja była i niestety nadal jest.
Franciszek jednak, i to jest główny problem, wyraźnie tego nie widzi. On, jak wielu zachodnich obserwatorów Rosji, postrzega ten kraj i jego kulturę przez pryzmat wielkiej kultury wysokiej - Dostojewskiego, Tołstoja i Czechowa, wspaniałego rosyjskiego baletu, emigracyjnej teologii prawosławnej (jako tłumacz na język polski dzieł Sergiusza Bułgakowa podzielam ten zachwyt) czy ikony. Kłopot polega na tym, że - choć niewątpliwie to wszystko jest elementem kultury rosyjskiej i jej piękna, to nie jest prawdą o niej. Rosyjskie prawosławie to nie jest tylko Paul Evdokimov, ani Sergiusz Bułgakow czy Mikołaj Bierdiajew, ale o wiele bardziej patriarcha Cyryl, który właśnie zdecydował się - wraz z całym Świętym Synodem swojej Cerkwi - rozpocząć kanonizację Aleksandra Suworowa, który wymordował do dwudziestu tysięcy warszawiaków podczas rzezi Pragi. I jeśli coś przemawia obecnie do rosyjskich prawosławnych to raczej ta tradycja, a nie subtelna teologia. Nic w tym zresztą nowego. Prawosławie w Rosji wydało głęboką duchowość, ale jednocześnie - i to nawet przed czasami Piotra I - było urzędem rosyjskiego państwa, wykorzystywanym do pacyfikowania inaczej myślących i chętnie korzystającym z narzędzi państwa do niszczenia non-konformistów (boleśnie przekonali się o tym mordowani staroobrzędowcy, a także imiasławcy, których klasztory na górze Atos nakazał zbombardować Mikołaj II). I w tej sprawie nie tylko nic się nie zmieniło, ale jest jeszcze gorzej. Patriarcha Cyryl, planując kanonizację sprawcy rzezi Pragi i Izmaiła Aleksandra Suworowa, usunął nawet ostatnie maski czy pozory. Cerkiew jest urzędem, a przedmiotem jej kultu jest naród i jego przywódca, a nie Bóg.
I nie inaczej jest z wysoką kulturą. Owszem Dostojewski i Tołstoj są wielkimi znawcami ludzkiej natury, a rosyjskie prawosławie wydało wspaniałych świętych, ale wysoka, niewątpliwie piękna kultura nie przekłada się w Rosji ani na instytucjonalną politykę, ani na instytucjonalną Cerkiew. Te bowiem zakorzenione są w innych - z jednej strony mongolskich a z drugiej bizantyjskich źródłach. Rosja - mimo cienkiej warstwy pięknej europejskiej kultury - jest, na co wskazywał w swoich niezwykle głębokich dziełach dotyczących Rosji Richard Pipes, inna niż Europa. I nie chodzi tylko o to, że imperialna (choć i taka jest), ale także niezdolna do wyciągnięcia wniosków z własnej wysokiej kultury.
Może najlepszym przykładem tego jest wspomniany już Fiodor Dostojewski (podziwiam go, jak sądzę równie mocno, jak Franciszek). Jest faktem, że jego powieści zawierają przekaz głęboko humanistyczny i chrześcijański, że obraz świata jaki go przenika jest niesamowity, ale… sam pisarz nie wyciąga z niego wniosków w swojej publicystyce. Ta ostatnia - a wystarczy przeczytać "Dzienniki pisarza", żeby mieć tego świadomość, pełna jest imperialnych frazesów, inwektyw wobec Żydów, Polaków, jezuitów i Kościoła katolickiego, i bywa używana do usprawiedliwiania najbardziej obrzydliwej polityki wobec wszystkiego, co nie jest prawosławne. Aleksander Sołżenicyn, wybitny pisarz, też w kwestiach politycznych zajmował stanowisko niekiedy wprost antysemickie i antyzachodnie. Jedno w przypadku Rosji (zresztą nie tylko) nie wyklucza drugiego.
Odwołanie się korzeni, do wielkiej tradycji Rosji, dla młodych Rosjan nie oznacza więc odwołania się do kultury wysokiej i wielkiej mistyki, ale do siły i przemocy, do konieczności pacyfikacji inaczej myślących i do politycznego wykorzystania religii. Franciszek, niestety, najwyraźniej tego nie rozumie. I to właśnie dlatego jego próby wykorzystania pozytywnego potencjału Rosji, są skazane na niepowodzenie. Nie, nie dlatego, że nie ma nic pozytywnego w rosyjskiej kulturze, ale dlatego, że to, co pozytywne nie przekłada się tam zazwyczaj na politykę. W tej przestrzeni Rosja rozumie tylko język siły.
Nic nie wskazuje jednak na to, by Franciszek był w stanie to zrozumieć i zaakceptować. Jego osobista formacja jest odmienna, Rosja nie jest dla niego tematem egzystencjalnie ważnym, a jego otoczenie nie wydaje się przyjmować polskiej (i ukraińskiej także) perspektywy. Wizja pięknej Rosji ma się w Watykanie świetnie, i choć fakty jej przeczą, to "tym gorzej dla faktów". Szkoda, bo to oznacza, że polityka Stolicy Apostolskiej będzie nieskuteczna, a nawet kompromitująca.
Skomentuj artykuł