Rzeczy, które pomagają mi nie stracić wiary w chwilach kryzysu

Fot. Joshua Rawson Harris / Unsplash

O kryzysie Kościoła, kryzysie wiary ludzi wierzących, odejściach, załamaniach skandalami i zwykłą bucowatością ludzi, którzy mieli służyć, a zaczęli wymagać obsługiwania, mówi się nieustannie. I często nie jest łatwo utrzymać się na powierzchni, gdy zatapiają nas kolejne złe wiadomości. Bo o skandalach jest głośno, a o sposobach na kryzys o wiele ciszej.

I choć to nie do końca temat na felieton, wyjątkowo pozwolę sobie na tekst bardzo osobisty: o sposobach na kryzys spowodowany Kościołem, które skutecznie mnie ratują od ponad dwudziestu lat.

Sakramenty i życie w stanie łaski uświęcającej

Moja duchowa baza to sakramentalne życie w stanie łaski uświęcającej. Do tego, by tak żyć, jest potrzebna odpowiednio częsta spowiedź i przynajmniej niedzielna Eucharystia. Pomaga też świadomość obowiązków i przywilejów (oraz dużej ilości różnych łask), które są dla mnie przygotowane ze względu na ścieżkę życiową, którą wybrałam – czyli sakramentalne małżeństwo.

DEON.PL POLECA

Zdecydowanym plusem życia w stanie łaski uświęcającej są według mnie dwie rzeczy. Pierwsza to dobra relacja z Bogiem, taka, w której umiem odróżnić Jego głos od innych głosów, a moje serce jest otwarte na Jego podpowiedzi i sugestie. Druga to zminimalizowanie złemu duchowi możliwości manewru. To nie znaczy, że trzyma się zawsze z daleka, bo często sprawdza po kolei wszystkie moje duchowe furtki, którymi kiedyś udało się mu dostać do ogrodu mojego życia. Ale stanu łaski uświęcającej się wyraźnie boi, bo wtedy stoi za mną Ktoś, kto budzi w nim słuszny strach i skłania go do szukania sobie innej ofiary.

Czytanie Pisma Świętego i rozmowy z Bogiem

Te dwie rzeczy wyglądające na oddzielne są u mnie mocno połączone: to właśnie w słowie z dnia najłatwiej mi usłyszeć głos Boga. Oraz Jego odpowiedzi na moje pytania, których w kryzysie mam zazwyczaj mnóstwo. A że znam się już z Nim dobrze i wiem, że nie przeszkadza Mu moja bezczelna szczerość, potrafię z równym zapałem dziękować Mu za piękno, które wokół mnie stwarza i strzelać focha, gdy dzieje się coś, czego nie chcę i nie rozumiem.

Wtedy w naszych rozmowach rządzą pytania zaczynające się od „no ale dlaczego…” i jak nic przypominam moje najmłodsze dziecko, zadające mi milion właśnie takich pytań. Różnica jest taka, że dobrze znam Jego niewyczerpaną cierpliwość do mnie, czułość i poczucie humoru i wiem, że jestem w tej rozmowie w o wiele lepszej sytuacji, niż moje dziecko w rozmowie ze mną.

Jak mi to pomaga na kryzys? Te rozmowy i Jego wyjaśnienia (a czasami zwrócenie mojej uwagi na coś zupełnie innego i olśniewająco nagła, kompletna zmiana perspektywy) nie tyle kończą w jednej chwili mój ciężki impas, co pomagają mi przez niego przejść łagodniej i wykorzystać rozwojowy potencjał, jaki jest schowany w każdym kryzysie. Boże wsparcie i łaska bardzo ułatwiają mi zaakceptowanie zmiany, która musi nastąpić we mnie, żeby kryzys się skończył – i nie znam nikogo innego, kto tak genialnie potrafiłby mnie ogarnąć w złej chwili.

Uwielbienie

Wspaniała rzecz, gdy wszystko idzie w życiu dobrze, i najbardziej wymagająca modlitwa, gdy nic nie układa się tak, jak chciałam. A jednocześnie kluczowe i fundamentalne zadania każdego, kto jest ochrzczony. W chwilach kryzysu spowodowanego cudzymi przegięciami, jak kolejne seksualne skandale z udziałem duchownych, ratuje mnie przed zatonięciem w poczuciu beznadziei i przed frustrującą bezsilnością. Pomaga zyskać inną perspektywę i z pokorą uznać, że nie wiem wszystkiego, a moje istnienie jest w rękach Wszechmogącego i choćby mi się wydawało, że chce dla mnie najgorzej – to nie jest prawda, tylko kryzysowa pokusa. Uwielbienie, czasem we łzach i z zaciśniętymi zębami, jest na nią najskuteczniejszym lekarstwem.

Reguła życia

Mała rzecz, którą robię, by pracować nad swoim życiem. To też jedna z siedmiu wskazówek, którą podpowiada mi osobista formacja w Ruchu. Nie jest wzięta z kosmosu, wynika z analizy, obserwacji i wyciągania wniosków z tego, co się dzieje na bieżąco w mojej codzienności. To nie żadne wielkie duchowe zadanie, godziny na modlitwie ani wyśrubowane zobowiązanie – choć będą tacy, którym to właśnie posłuży. To jedna, mała rzecz, dobry nawyk, który buduje moją codzienność. Narzędzie krok po kroku zmieniające sprawy, którymi się przejmuję i na które chcę mieć wpływ. I gdy pojawia się w moim życiu poczucie bezsensu i bezradności, ten mały, dobry nawyk pozwala mi się nie rozsypać i zachować minimum potrzebnej dyscypliny, która wyciągnie mnie z zachłannego bagienka duchowej ciemności.

Samotność i cisza

Czyli czas na przegryzienie i przemyślenie problemów, które mnie dobijają i na które nie mam wpływu, choć one mają wpływ na mnie i moje życie. Mocno o ten czas walczę, gdy jest mi potrzebny, i staram się dostrzegać go w każdych okolicznościach, w których jest mi dany – nawet takich, jak nieoczekiwany, samotny tydzień spędzony na L4 w łóżku.

Właśnie dlatego co jakiś czas jadę sama w góry – samotna wędrówka, podczas której moje myśli mogą swobodnie krążyć i nie jestem zobowiązana do towarzyskich rozmów, bardzo pomaga układać sprawy w głowie i sercu, a góry to dla mnie uprzywilejowane miejsce Bożej obecności. Co jakiś czas szukam też chwilowej pustelni – mam pewien ulubiony dom rekolekcyjny na drugim końcu Polski, do którego kocham przyjeżdżać, gdy stoi pusty i mogę nie widziana przez nikogo płakać w kaplicy i siedzieć w nocy na posadzce przed tabernakulum, wdychając Bożą obecność i wydychając wszystkie lęki, smutki i grube niepokoje, które w serce wrzuciły mi cudze i moje własne grzechy i zaniedbania.

Cisza, w której w tajemniczy sposób Bóg dotyka serca, i samotność, która jest pełna Jego obecności, przynoszą mi pokój i dają odwagę do patrzenia na wszystkie trudności piętrzące się na drodze mojego Kościoła jak na wyzwania, które On nam rzuca dla wzrostu i oczyszczenia – a nie jak na znaki niechybnego końca i ostatecznego rozkładu.

Różaniec

Muszę się przyznać, że w momentach kryzysu niespecjalnie wychodzi mi głębokie rozważanie wydarzeń z życia Jezusa. O wiele bardziej przypominam wtedy malucha, który szarpie mamę za spodnie i marudzi: mamusiu, mamusiu, zrób to, mamusiu, powiedz mu, mamusiu, nie chcę, mamusiu, słuchaj, mamusiu, zobacz, mamusiu, przytul…

Nie ma w tym nic ze spokojnego zanurzania się w chrześcijańskiej medytacji, jest tylko wypowiadanie słów i wyobrażanie sobie jednego obrazu: jak Ona to ogarnia i wyprasza dla mnie u Boga to wszystko, co jest mi potrzebne, żeby przetrwać, a na co sama w mojej czarnej dziurze kryzysu za nic nie wpadnę. A z wszystkich tajemnic przydają mi wtedy się tylko dwie: cud w Kanie i zesłanie Ducha, by przypominać Bogu, że zamienił wodę w wino, więc mógłby coś podobnego zrobić ze mną i że zesłał Ducha, po którym wszyscy zaczęli rozumieć, o co chodzi, a ja też tego desperacko potrzebuję.

Kryzysy są i będą. Kościół też

Jako puentę chcę zostawić Ci jedną myśl. Nie pamiętam, u kogo ją usłyszałam, ale została mi w głowie. Brzmi prosto: Jezus założył Kościół i nie wycofał swoich udziałów. Ta perspektywa też mi pomaga, gdy wybucha kolejny skandal, wychodzi na jaw kolejne zaniedbanie i grzech. Nie zostaliśmy z tym sami. On tu jest. I działa. A Jego łaska rozlewa się pośród nas jeszcze szerzej jak lekarstwo: dokładnie tam, gdzie jest już naprawdę źle, choć nie zawsze widać to od razu.

Marta Łysek - dziennikarka i teolog, pisarka i blogerka. Poza pisaniem ogarnia innym ludziom ich teksty i książki. Na swoim Instagramie organizuje warsztatowe zabawy dla piszących. Twórczyni Maluczko - bloga ze Słowem. Jest żoną i matką. Odpoczywa, chodząc po górach, robiąc zdjęcia i słuchając dobrych historii. W Wydawnictwie WAM opublikowała podlaski kryminał z podtekstem - "Ciało i krew"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Rzeczy, które pomagają mi nie stracić wiary w chwilach kryzysu
Komentarze (8)
LI
~Luca Iksiński
29 września 2024, 16:01
Dziękuję za ten bardzo mądry i praktyczny artykuł. Akurat tu z autorką zgadzam się w 100 procentach. Dodam że sposoby podane przez panią Martę są bardzo skuteczne i łatwe do zastosowania w codzienności.
E3
edoro 333
28 września 2024, 19:27
"Wykorzystać rozwojowy potencjał, jaki jest schowany w każdym kryzysie" - o to Cię, Panie Boże, proszę codziennie i przede wszystkim.
AE
Anna Elżbieta
28 września 2024, 17:59
Pełna zgoda. Dla mnie codzienna Eucharystia jest jak głęboki oddech. Oddaję wtedy Jezusowi wszystkie sprawy - te radosne i te bardzo trudne. I napełniam się Jego miłością. Ta bliskość, stałe przebywanie z Nim pozwala mi w miarę spokojnie trwać w strukturach Kościoła, widząc i przeżywając to, co się w nim dzieje. Moja już dorosła córka powiedziała, że po ujawnianych skandalach nie odeszła z Kościoła, bo zawsze jej mówiłam: zobacz, jacy byli apostołowie… Ja również uciekałam w góry, samotnie wędrując i pisząc wiersze :) Tam człowiek jest bliżej Boga. I samego siebie. Mam jeszcze taki sposób na ogarnięcie siebie i bycie w stałej bliskości z Bogiem, że przed zaśnięciem łączę się duchowo z Jezusem. Czasem jest On niemal namacalnie blisko, czasem jakby nieobecny, ale wiem, że On Jest. A gdy jest bardzo ciężko, przypominam sobie, ile dobra doświadczyłam w życiu. To pomaga i nie pozwala rozczulać się nad sobą. PS Przy refleksji o różańcu, roześmiałam się w głos. Dokładnie tak mam :)
ME
~Marcin Es.
28 września 2024, 11:25
Sceny, gdzie dziecko mówi mamie: "mamo, poproś tatę, mano, mamo... ", świadczą o tym, że dziecko boi się ojca i ma z nim slaby kontakt. Różaniec traktowany jako prośba " Mamusiu, poproś Ojca..." świadczy o złym obrazie Boga, jaki nosimy w sobie. Przecież On kocha nas bardziej niż Maryja.
AS
~Antoni Szwed
3 października 2024, 21:06
Matka Boża jest Orędowniczką, święci (zwłaszcza nasi patroni) są orędownikami. Modlą się razem z nami, wspomagają nas w modlitwie. Wstawiają się za nami do Boga. Nasze modlitwy bywają słabe, bardzo niedoskonałe. Matka Boża i święci wzmacniają jakby nasze modlitwy. Bóg, co prawda, zanim Go poprosimy zna nasze potrzeby i z miłością się pragnie ku nam schylić, ale nie działa automatycznie, bez próśb z naszej strony. Bóg chce być proszony, chce, aby z naszej nieprzymuszonej woli te prośby wychodziły. Bóg jest Miłością, ale chce, abyśmy Go traktowali jako miłującą Miłość, a nie tak: stworzyłeś nas, to się nami opiekuj, a my jedynie ZAŻĄDAMY spełnienia naszych potrzeb. Nie, tak Boga traktować nie wolno, bo to by znaczyło, że wobec Niego nie żywimy żadnej miłości.
PR
~Ppp Rrr
28 września 2024, 10:44
Ja bym zaczął od namysłu: czy warto żyć w ustawicznym, kryzysie, skoro nie ja jestem winien, jestem w porządku, ale często muszę się wstydzić za winnych kryzysów, tłumaczyć, naprawiać itp.? Moim zdaniem to jest po prostu skrajnie nieefektywne. Bóg jest obsługiwany przez wiele wyznań. Pozdrawiam.
UN
Ula Nowak
30 września 2024, 23:03
Taa... bo w innych wyznaniach są sami święci xD Nie ma wspólnoty idealnej. Można strawić życie na skakaniu ze wspólnoty do wspólnoty i umrzeć jako bezużyteczna pchła, a można nawiązać relację z Bogiem w tej wspólnocie w której nas postawił i iść do Niego tą drogą, do której nas zaprasza i służyć tym wszystkim nieidealnym, których nam, grzesznikom, stawia na tej drodze. Tertium non datur.
PW
Pokój Wam
28 września 2024, 08:40
To za każdym razem jest zadziwiające, jak będąc różnymi ludźmi, kompletnie innymi drogami, dochodzimy do tego samego - do więzi z całą Trójcą Świętą, z Maryją... Od siebie dodałbym jedną rzecz, która mi osobiście pomaga: przekonanie, które On od lat we mnie buduje, że wszystko, przez co przechodzę, On dopuszcza właśnie dlatego, że jest mi lub moim bliskim potrzebne, bo On wyciąga z tego dobro, które mi się nawet nie śniło. Często tego nie rozumiem, nie widzę sensu, ale ufam Mu, bo mnie nie raz zaskoczył i zobaczyłem, że On jednak wie co robi. To przekonanie jest czasem jak dno w tej ciemnej dolinie, przez którą przechodzę - to ono sprawia, że się dalej nie zapadam, zupełnie jak grunt pod stopami. I może to się wydawać paradoksalne, ale Bóg właśnie tak chyba najbardziej buduje moje zaufanie do Niego. Czy wolałbym inaczej, bez tych wszystkich kryzysów? Pewnie! Ale za bardzo już wiem z doświadczenia, że naprawdę to On wie lepiej. Na sero wolę, żeby była Jego wola, a nie moja!