Slow water
Nadszedł czas na refleksję (albo nawet na etyczny namysł) nad używaniem wody.
Woda krąży. Chodzi o to, by krążyła wolniej. To dobrze, że płynie, że jest żywa. Woda nieruchoma obumiera, staje się martwa. Tak widzi to również kultura biblijna, gdy mówi o wodzie żywej, czyli poruszającej się. Ale niedobrze, gdy woda zbyt szybko ucieka, gdy nie ma czasu, by nawodnić.
Nasza cywilizacja zrobiła wiele, by szybko odprowadzać wodę: melioracja, kanalizacja, regulacja rzek… Chcemy szybko osuszać nasze miasta, drogi, pola, a nawet lasy. Tereny podmokłe są trudno dostępne, a zatem wydają się bezużyteczne. Walczymy z wilgocią w mieszkaniach, spiżarniach i magazynach. Suszymy żywność.
Tak to widzieliśmy do tej pory. Ale zmienia się klimat. Narasta gwałtowność zjawisk atmosferycznych. Przyspieszając obieg wody, wzmacniamy te zmiany. Woda zamiast ożywiać, wypłukuje życie, niesie zniszczenie.
Coraz mocniej zdajemy sobie sprawę z tego, że ten ruch trzeba spowolnić. Australijczycy budują małe tamy na polach, gromadzą deszczówkę z dachów. My chyba też musimy zmienić naszą mentalność, jeśli chodzi o obieg wody. Kiedyś zbieraliśmy deszczówkę do beczek. Pozwalaliśmy meandrować rzekom i potokom. Moczyliśmy pranie i naczynia przed umyciem. (Teraz z chemią jest szybciej). Nie likwidowaliśmy kałuż i godziliśmy się na to, że w polu nie pracuje się podczas wiosennych roztopów. Bobry nie były wrogami, a gdzie się dało, woda zanim uciekła, napędzała młyńskie koła.
Już od dawna postuluje się powrót do małej retencji. Ale podobnie jak zmieniamy nasze zachowania wobec śmieci, wobec tego, czym palimy w piecach i elektrowniach, na jakim paliwie jeżdżą nasze samochody, tak samo czas na refleksję (albo nawet na etyczny namysł) nad używaniem wody.
Słyszeliśmy od rodziców „Nie marnuj wody”, „Zakręć kran” itp. Za wodę trzeba płacić. Luksusem dla ogromnych rzesz ludzkich jest dostęp do bieżącej wody. Przyszłe wojny mają się toczyć o wodę pitną. Odsalanie wód morskich jest energochłonne i drogie. Co wobec rysujących się kryzysów?
Kilka ostatnich pokoleń zmieniło podejście do higieny osobistej, a mówiąc dosadniej, do częstotliwości kąpieli. Dużo częściej bierzemy prysznic. Uważamy to za osiągnięcie cywilizacyjne. Ma to służyć naszemu zdrowiu.
Pojawiają się jednak głosy, że nie tylko noworodki pozbawiamy w ten sposób naturalnej warstwy ochronnej. Wypłukujemy ją zbyt szybko. Niech fachowcy rozstrzygają, czy tak jest! Ale racjonalizacja naszej higieny to też element namysłu nad wpływem wody na środowisko, również to najbliższe naszej skóry. Skoro zbyt mocno (i szybko) przepłukiwaliśmy naszą Ziemię, to kto wie, czy nie robimy tak i z naszym ciałem? Co innego nawodnić, nawilżyć, a co innego wypłukać.
Skomentuj artykuł