Szukanie prawdy
Od dłuższego czasu trwa debata na temat podejścia Jana Pawła II do kwestii wykorzystywania seksualnego małoletnich przez część duchownych. Pojawiają się pytania o to dlaczego papież w obliczu pojawiających się w Kościele skandali przyjmował postawę zachowawczą. Czy faktycznie wiedział o wszystkim i nie reagował? Czy też jego wiedza ograniczała się do tego co powiedzieli mu na temat danej sprawy jego najbliżsi współpracownicy? Znalezienie odpowiedzi na te pytania - w sytuacji, gdy Jan Paweł II nie żyje, a jego współpracownicy w zasadzie milczą - jest prawie niemożliwe.
Ale w próbie odpowiedzi może pomóc zbadanie okresu urzędowania Karola Wojtyły w Krakowie - a więc prawie dwie dekady lat 60. i 70. XX w. Archiwa kościelne są jednak zamknięte. Pewne tropy, pozwalające na rekonstrukcję działań Wojtyły oraz jego współpracowników, można znaleźć w zachowanych w archiwach IPN materiałach ze śledztw w tych sprawach. Takie tropy wspólnie z kolegą Piotrem Litką odnaleźliśmy i podzieliliśmy się naszymi ustaleniami z czytelnikami na łamach "Rzeczpospolitej". Z naszych ustaleń wynika, że Wojtyła w dwóch odnalezionych przez nas przypadkach zadziałał prawidłowo.
Okazuje się jednak, że te same materiały można czytać inaczej. Oto pewien dziennikarz, który jak się okazało, również wpadł na ten sam pomysł co my, by zbadać archiwa IPN, promuje tezę, że Wojtyła o czynach dwóch duchownych wiedział na długo przed tym nim zajęły się nim władze państwowe, które ostatecznie wsadziły ich do więzienia, ale krył sprawców. Innymi słowy zamiatał sprawy pedofilskie pod dywan.
Tyle tylko, że uważna analiza dokumentów nie pozwala na postawienie tak daleko idącej tezy. Ale to się dziś nie liczy. Prawda się nie sprzedaje. Sprzedają się za to półprawdy i niedopowiedzenia. A jak są podlane sosem emocjonalnym, chwytliwym tytułem, to jest tzw. samograj. Nic zatem dziwnego w tym, że ta druga narracja została podchwycona przez część światowych mediów.
Działając jednak w ten sposób nigdy nie uda nam się dotrzeć do tego jak było naprawdę. Jeśli nie zostawi się z boku emocji, żądzy sensacji, to nawet jeśli Kościół otworzyłby swoje archiwa i wpuścił do nich historyków, by temat zbadali od początku do końca, to i tak wielu pozostanie przy swoim zdaniu. Emocje są ważne w życiu każdego człowieka. Krew buzuje się, gdy słyszy się o krzywdzie dziecka, gdy widzi się na ekranie telewizora zbolałe twarze dorosłych, którzy przed laty zostali pokrzywdzeni. Ich bólu nie wolno pomijać, ale też nie powinien on przysłaniać obiektywnego spojrzenia na problem.
Jest prawdą - i mówił o tym bardzo często papież Benedykt XVI, mówi także Franciszek - że w latach minionych Kościół dbał bardziej o swój zewnętrzny wizerunek i nie pamiętał o ofiarach. Hierarchowie nie spotykali się z nimi, nie otaczali należytą troską. To wszystko już zostało wypowiedziane. Tymczasem właśnie poprzez ten pryzmat bólu i emocji próbujemy dokonywać ocen. Nie tędy droga. Emocje trzeba - choć to trudne - odrzucić i zacząć analizować chłodno, pragmatycznie.
Ojciec Adam Żak w dość długim wywiadzie dla KAI mówił niedawno, że przydałaby się w Polsce rzetelna debata na temat Jana Pawła - właśnie w kontekście przestępstw seksualnych. Problem w tym, że chęci do tej debaty nie widać ani po stronie tych, którzy podnoszą poważne zarzuty przeciwko papieżowi, jak również tych, którzy uparcie go bronią. Każda ze stron siedzi jak na razie okopana na swoich pozycjach i odbiera jedynie wygodne dla siebie komunikaty. A tu trzeba szczerego dialogu, otwarcia się na prawdę. Może ona okazać się dla jednych bądź drugich niewygodna, ale trzeba spróbować ją odnaleźć.
Skomentuj artykuł