Tego egzaminu nie zdaliśmy
Bardzo trudno jest ludziom powiedzieć, że nie mogą do kościoła wejść, bo jest nakaz odgórny. Wielu duszpasterzy wyszło zapewne z założenia, że nie będą się kłócić z ludźmi… Ale z drugiej strony, w ilu parafiach skorzystano z możliwości zwiększenia liczby liturgii – na co zresztą przepisy kościelne pozwalały?
Święta Wielkanocne już za nami. Triduum Paschalne oraz Niedziela Zmartwychwstania Pańskiego wyglądały nieco inaczej niż przed rokiem. Tym razem rząd nie zdecydował się na drastyczne ograniczenia liczby osób w świątyniach – dla porządku przypomnę, że w 2020 r. niezależnie od wielkości kościoła w liturgii mogło brać udział maksymalnie pięć osób. Teraz liczbę wiernych uzależniono od powierzchni budynku sakralnego – limit wynosił 1 osoba na 20 mkw. Obostrzenie to w dalszym ciągu funkcjonuje. Są takie świątynie, do których można wpuścić pięć osób, do innej 30, do niektórych nawet 200. Nie można zatem powiedzieć, że wierzący całkowicie zostali od kościołów odcięci.
Tuż przed świętami długo dyskutowano nad decyzją rządu o niezamykaniu kościołów. Duża cześć epidemiologów stała na stanowisku, że to decyzja błędna – zwłaszcza, że wciąż liczba zachorowań jest bardzo duża. O zamykanie kościołów apelowali politycy – głównie ci z lewej strony sceny politycznej. Biskupi – jak się wydaje – podeszli do tematu poważnie. Oprócz ogólnych wskazań dotyczących liturgii w Wielkim Tygodniu i podczas świąt, jakie wyszły od Komisji ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów KEP, poszczególni biskupi przygotowali własne. Apelowali o zachowanie reżimu sanitarnego, przypominali o obowiązku noszenia maseczek, dezynfekcji rąk, pomieszczeń. Wskazywali na konieczność przestrzegania zaleceń władz państwowych w zakresie limitów wiernych. Sugerowali organizację procesji w mniejszym niż zazwyczaj wymiarze, święcenie pokarmów na zewnątrz świątyń, itp. Apelowali też, by obostrzeń nie traktować w charakterze represji w stosunku do katolików.
Komentując decyzję rządu oraz apele hierarchów napisałem w jednym z tekstów, że wierzący stanęli przed egzaminem z odpowiedzialności. Za siebie i za innych. Dziś – z wielką przykrością – muszę stwierdzić, że tego egzaminu nie zdaliśmy. Nie zdali go w dużej części księża, nie zdaliśmy go jako wierni. I jeśli wysoka liczba zakażeń będzie się utrzymywać w kolejnych tygodniach i ktoś powie, że to skutek m.in. otwartych kościołów, to niestety w jakimś stopniu rację mieć będzie.
W praktyce bowiem do limitu wiernych, do zaleceń władz, apeli biskupów podeszliśmy na lekko. W wielu parafiach nikt nawet nie pomyślał o tym, by wiernych poinformować o limitach już w Niedzielę Palmową, nikt nie pomyślał o tym, by na drzwiach kościołów wywiesić stosowne informacje, nikomu do głowy nie przyszło, by liczyć osoby wchodzące do świątyń. Zamiast tego pojawiły się kombinacje. Wklejanie ławek zasłaniających ludzi w kościele, ujęcia z transmisji robione tak, by nie było widać ile osób przystępuje do komunii, itp. A jeśli gdzieś ktoś wezwał policję, bo łamanie przepisów było ewidentne, to za moment ksiądz w ogłoszeniach stwierdził, że w parafii pojawił się Judasz… Zastanawiam się przy tym, kto owym Judaszem jest: czy ten kto w poczuciu odpowiedzialności za innych służby wezwał, czy jednak ten, kto nie dopilnował i naraził innych na utratę zdrowia, a może nawet życia?
Zdaję sobie przy tym sprawę z tego, że bardzo trudno jest ludziom powiedzieć, że nie mogą do kościoła wejść, bo jest nakaz odgórny. Wielu duszpasterzy wyszło zapewne z założenia, że nie będą się kłócić z ludźmi, bo ci gotowi wywieźć ich na taczkach… Ale z drugiej strony, w ilu parafiach skorzystano z możliwości zwiększenia liczby liturgii – na co zresztą przepisy kościelne pozwalały?
Oczywiście ktoś może użyć argumentu, że w supermarketach też limitów nikt nie kontroluje. Będzie miał rację. Sam spotkałem się z takimi sytuacjami w ostatnich dniach. Niby na drzwiach stało, że limit wynosi 49 osób w sklepie, ale w środku było co najmniej dwa razy tyle. Nikomu to specjalnie nie przeszkadzało. A jednak kościół to inne miejsce niż supermarket. Jeśli głosi się w nim, że prawa przestrzegać należy, jeśli uznaje się, że jego łamanie jest grzechem – to trzeba się do tego stosować w praktyce. Inaczej wciąż będą nazywać nas hipokrytami i wytykać palcami.
Chylę głowę przed tymi wszystkimi duszpasterzami, którzy stanęli na wysokości zadania i dali przykład. Dobry przykład.
Skomentuj artykuł