Trudna irlandzka lekcja
Marzenie o stworzeniu katolickiej, moralnej utopii źle się kończy. Kolejny raport dotyczący Irlandii jest tego smutnym przykładem. I choć, z różnych powodów, akurat taki skandal nam w Polsce nie grozi, to warto wyciągnąć z niego ogólniejsze wnioski.
„Opowieści podręcznej” Margaret Atwood (bardziej serial, niż książka, bo tę ostatnią przeczytali nieliczni) uznawane są za jedno ze źródeł antykatolickiej fobii części młodych kobiet. I choć zdecydowanie nie podzielam tej opinii (przynajmniej nie w odniesieniu do książki, o czym jasno jakiś czas temu pisałem), to śpieszę donieść, że gdyby ktoś chciał nakręcić naprawdę mocny, antyreligijny i antykatolicki serial, to właśnie rząd Irlandii dostarczył mu materiał, przy którym wymyślone „Opowieści podręcznej” to w zasadzie pikuś. Mowa o opublikowanym tydzień temu raporcie dotyczącym działających przez ponad siedemdziesiąt lat w Irlandii zakonnych domach samotnej matki i domach małego dziecka. To, co z raportu wynika, podnosi włosy na głowie i mrozi krew w żyłach, a także - co może istotniejsze - napełnia głębokim wstydem.
Sześć lat badań, trzy tysiące stron jego wyników ukazują bowiem skrywaną (ale wcale nie tak bardzo) systemową przemoc wobec kobiet i dzieci, która motywowana była - a jakże - religią, moralnością i społecznym zdrowiem. Kobiety, które zaszły w nieślubną ciążę (niekoniecznie z powodu romansu, ale także z powodu gwałtu), były zazwyczaj kierowane do jednego z zakonnych ośrodków, i tam - po niekiedy przyspieszanych porodach (a robiono to na przykład łamiąc rodzącej miednicę) - odbierano im dzieci, by przekazać je do adopcji. One do własnych dzieci prawa nie miały, bo jeszcze by je źle wychowały. Jeśli któraś tego losu uniknęła, jeśli udało jej się dziecko urodzić gdzie indziej, a potem je zachować, to i tak - dla odmiany los dziecka - był nie do pozazdroszczenia. W szkole bowiem istniały specjalne ławki, w których sadzano „bękarty”, żeby nie mieszały się one z dziećmi ze „zdrowych domów”.
Ale wróćmy do ośrodków. Okrutne traktowanie w nich kobiet, urodziny i odebranie dzieci to tylko jeden z elementów wielkiego aktu oskarżenia, jaki został właśnie opublikowany przez irlandzkie władze. Dalej wcale nie było lepiej. Bieda, głód, ale także lekceważenie dobra dzieci, powodowały, że w ośrodkach tych śmiertelność niemowląt była zdecydowanie wyższa niż statystyczna. Umierało piętnaście procent z nich, ogromną większość chowano w bezimiennych grobach. Obok jednego z ośrodków w hrabstwie Galway znaleziono masowy grób, a w nim ponad osiemset zwłok. Ogółem szacuje się, że zmarło w ten sposób 9 tysięcy dzieci. W czteromilionowym obecnie kraju. To pokazuje skalę zjawiska.
Dzieci, które przeżyły, były oddawane do adopcji na całym świecie. Rodzeństwa były rozdzielane, a ogromna większość z nich prawdę o swoim pochodzeniu poznała wiele lat później. Ostatnie takie adopcje to początek lat 70. XX wieku. Wiele z osób odebranych matkom wciąż żyje, szuka swojego rodzeństwa, chciałoby poznać swoje biologiczne matki. Wiele z nich - a przez ośrodki przeszło prawie sześćdziesiąt tysięcy dzieci - żyje wciąż w gigantycznej traumie.
I żeby nie było wątpliwości, to nie była jakaś szczególnie ukrywana tajemnica. Rodziny same wysyłały (wypędzały) kobiety do tych ośrodków, społeczności o nich wiedziały, i nie było tajemnicą, że te dzieci nie wracają z matkami do domów (nie miały zresztą wracać, żeby nie kalać katolickich społeczności), i że są oddawane do adopcji. Nie były również tajemnicą pełne przemocy metody działania. Katolickie zakonnice miały przecież kapelanów, a kobiety opowiadały o tym, co działo się w ośrodkach. Wiedziało o tym również państwo, które ośrodki finansowało. To była wiedza powszechna i powszechnie akceptowano model utrzymywania „czystości moralnej”. Ofiarami tego systemu były często także same siostry zakonne. Mistyka powołania często nie wchodziła tam w grę. Część z nich do klasztorów wysyłanych było przez rodziny, inne uciekały przed biedą, a potem - to, czego same zaznały - oddawały innym.
Wszystko, co piszę, nie jest atakiem na religię czy katolicyzm. Mam świadomość, że choć w Republice Irlandii wszystko to działo się pod płaszczykiem katolicyzmu, to w sąsiedniej Irlandii Północnej istniały takie same protestanckie ośrodki, a w Skandynawii w tym samym czasie odbierano samotnym matkom dzieci, a kobiety sterylizowano w imię lewicowych pomysłów na uzdrowienie społeczeństwa. Jeśli coś chcę przez ten opis pokazać, to raczej do czego prowadzi pomysł na to, by społeczeństwo i państwo egzekwowało restrykcyjne zasady moralne, by przemocą - bez miłosierdzia i miłości - uzdrawiać moralność, by wreszcie walczyć z grzechem metodami administracyjnymi. To zawsze - a przekonali się o tym choćby Amerykanie, wprowadzając prohibicję - musi się źle skończyć.
Ale z perspektywy wiary jest jeszcze jeden element, o którym nie wolno zapominać. To, co działo się w Irlandii, było usprawiedliwiane głęboką pobożnością i wiarą. Twórcy tego systemu byli przekonani, że ratują w ten sposób rodzinę, umacniają czystość młodzieży, ratują dzieci, umacniają społeczny wymiar wiary. Wszyscy uczestnicy tego procederu byli przekonani, że to, co robią, robią dla dobra Irlandii, Kościoła, a także dla zbawienia tych kobiet i ich dzieci. A w imię tak pojmowanego dobra robili straszliwe zło. Za tym złem krył się zatem błąd, a nie złe intencje, pobłądzenie, a nie zła wola. Systemowe zło wynikało z przyjętej i uwewnętrznionej złej teologii i złej moralności. To zło nie kryło się w samej obronie małżeństwa czy rodziny, ale w tym, że potępiając grzech (swoją drogą czasem potępiano grzech mężczyzny, karząc, stygmatyzując i poniżając za niego kobiety czy dzieci), potępiono wraz z nim także grzesznika. Tam, gdzie nie ma miłosierdzia i miłości, nie ma także prawdziwej walki z grzechem, a jest jedynie walka z grzesznikami. Fałszem było także przekonanie, że gdy wyeliminuje się „jawnogrzesznice” (bo jawnogrzeszników specjalnie nie ścigano), to oczyści się społeczność i uda się zrealizować piękną utopię katolickiej republiki.
Nie udało się. Irlandzki Kościół jest w zgliszczach, a my możemy i powinniśmy się na jego przykładzie uczyć, że Ewangelia jest Dobrą Nowiną, że walka z grzechem nie może prowadzić do zwalczania grzeszników, że budowanie społeczeństwa „moralnie czystych” prowadzi do przemocy i krzywdy i rodzi gigantyczną traumę. To jest trudna lekcja irlandzkiego katolicyzmu, z którego warto wyciągać wnioski. Nie, żeby walczyć z religią i pobożnością, ale by oczyszczać z mieszczańskiej hipokryzji i purytańskich utopizmów to, czym religia, chrześcijaństwo, Ewangelia naprawdę są.
Skomentuj artykuł