Trwa w Polsce pewna nagonka na Kościół. Jak długo, jako katolicy, będziemy się na to zgadzać?

Trwa w Polsce pewna nagonka na Kościół. Jak długo, jako katolicy, będziemy się na to zgadzać?
Zdjęcie ilustracyjne (Fot. depositphotos.com/pl)

Trwa w Polsce pewna nagonka na Kościół, na wiarę, na wartości. Nie ma co do tego złudzeń. Idąca za tym swego rodzaju „poprawność” nakazuje, by pewne sprawy przerysowywać, mocniej nagłaśniać, inne zaś przemilczać. I to się dzieje. Pytanie tylko jak długo, jako katolicy, będziemy się na to zgadzać? Czy nie powinniśmy wreszcie zacząć działać, a nie tylko biernie się przyglądać?

Do tego, że niemal każdego dnia media „wyciągają” na światło dzienne jakieś sprawy związane z Kościołem właściwie powinniśmy już przywyknąć. Do powierzchowności treści artykułów internetowych też. Do tytułów zbudowanych tak, by zachęcić, czy wręcz zmusić odbiorę do tego, by w nie kliknął właściwie też. W globalnej sieci trwa walka o klienta. Nie ma się zatem czemu dziwić. Jeśli dodamy do tego ogólną – niebyt przychylną Kościołowi w Polsce atmosferę społeczną (jej przyczyny to temat na całkiem odrębny felieton) – to żadnych zdziwień być nie powinno. Ale w tej walce o klienta, czy też walce z Kościołem jako takim, nie liczą się ani jakość, ani rzetelność. Nie ma mowy o żadnej odpowiedzialności. Nie tylko zresztą za słowa.

DEON.PL POLECA


Parę przykładów z ostatnich dni. Internetowe portale rozgrzewała ostatnio historia pana Romana z Łodzi. Mężczyzna opowiadał jednemu z portali internetowych, że jest taternikiem i będąc ostatnio na wycieczce w Tatrach w okolicach Żlebu Kulczyńskiego spotkał księdza, który na pozdrowienie „dzień dobry” nie odpowiedział, a wręcz odwrócił głowę z niesmakiem. Skąd pan Roman wiedział o tym, że spotkał księdza? Nie wiadomo. Mało prawdopodobnym jest, by w trudnym terenie jakim są okolice Żlebu Kulczyńskiego, ktoś wspinał się w sutannie bądź koszuli z koloratką. Może na koszulce miał napis ksiądz, może ktoś się tak do niego zwrócił. W każdym razie pan Roman rozpoznał. I zdenerwował się, że nie usłyszał odpowiedzi na pozdrowienie. I podzielił się tym z internautami.

Nie masz drogi Czytelniku wrażenia, że usiłują zrobić z Ciebie wariata? Byłem w tym roku kilka dni w górach. Codzienne wędrówki. Tysiące ludzi mijanych na szlaku. Jeden cię pozdrowi, inny nie. Jednemu odpowiesz, drugiemu i trzeciemu nie. Masz z tym wielki problem? No tak, ale tu ksiądz. Jego powinna cechować kultura wyższa…

Pójdźmy jednak w rejony nieco poważniejsze. Kilka dni temu media obiegła wiadomość z Wrocławia. Oto Andrzej B., osoba będąca organizatorem tamtejszej edycji Marszu dla Jezusa w rozesłanej do kilku redakcji informacji na temat tego wydarzenia umieścił załącznik. Ze zdjęciem nagiej dziewczynki. Zorientował się co się stało, wysłał drugą wiadomość, napisał, że jakiś wirus wkradł mu się do komputera, przeprosił. To było w lipcu. Teraz – już we wrześniu – okazało się, że prokuratura postawiła mężczyźnie poważne zarzuty rozpowszechniania pornografii dziecięcej i grozi mu za to 12 lat więzienia.

Oto tytuły w mediach: „Zaproszenie na Marsz dla Jezusa, a tam… pornografia dziecięca. Andrzej B. z zarzutami”, „Skandal z udziałem organizatora Marszu dla Jezusa. Wysłał zdjęcie nagiej dziewczynki”, „Zapraszał na Marsz dla Jezusa, załączył w liście dziecięcą pornografię. Usłyszał zarzuty”, „Skandal wokół Marszu dla Jezusa. Organizator rozsyłał zdjęcia nagiego dziecka”.

Skojarzenie proste: skoro Marsz dla Jezusa, to Kościół katolicki. A ten wiadomo: skażony jest pedofilią, ba wręcz jest siedliskiem pedofilów. W żadnym artykule, których tytuły przytoczyłem powyżej nie ma informacji o tym, że organizatorem tego wydarzenia są bliżej nieokreślone „ewangeliczne kościoły różnych denominacji z całej Polski”, które z Kościołem rzymskokatolickim wspólnego wiele nie mają. Ta informacja zdaje się być jednak nie ważna.

W jednym tylko tekście o bardzo ciekawym tytule: „Skandal po Marszu dla Jezusa. Katolicka dziennikarka zawiadomiła służby” znajduję informację, że po tym jak w lipcu do redakcji trafił wspomniany powyżej meil zareagował tylko jeden z jego odbiorców: dziennikarka katolickiego medium, która powiadomiła policję. Od tego powiadomienia zaczęło się postępowanie, zakończone teraz postawieniem mężczyźnie zarzutów. Pomijam wydźwięk tytułu, który ma spowodować tylko kliknięcie. Stawiam pytanie: gdzie byli inni dziennikarze, którzy owego meila otrzymali? Co zrobili? Nic. Dziś chwalą się tym, że dotarli do informacji o tym, że mężczyzna w przeszłości był karany za pedofilię. I dobrze, że do nich dotarli, ale dlaczego nie reagowali w lipcu? Przecież prawo polskie mówi wyraźnie, że każdy kto posiada wiedzę na temat tego typu przestępstwa powinien zawiadomić odpowiednie służby. Od 2017 r. za niewypełnienie tego obowiązku grozi kara więzienia. Obowiązek wypełniła jedna osoba. Pozostałe go zlekceważyły. A teraz wyobraźmy sobie co by się działo gdyby owego meila otrzymały tylko redakcje katolickie, nikt by nie zareagował, a sprawa po pewnym czasie ujrzałaby światło dzienne. Czy nie mielibyśmy do czynienia z hasłami w rodzaju: „Kościół zamiata sprawę pod dywan”?

Organizator Marszu dla Jezusa, pewien pastor z Kutna, od Andrzeja B. się odcina. Twierdzi, że nie był on żadnym organizatorem tego wydarzenia, że „podczepił się” pod właściwych organizatorów. W oświadczeniu rozesłanym do mediów pastor ów o Andrzeju B. pisze: „za swój błąd techniczny - bo oczywiście przesłanie niechlubnej treści było niezamierzone - ustawicznie mnie przeprasza”. W wypowiedzi dla jednej z redakcji mówi o mężczyźnie: „Przypadkowy gostek, krótko mówiąc, który pomagał jako jeden z wielu wolontariuszy”.

Spróbujmy sobie zatem wyobrazić, że organizatorem jest któraś z diecezji Kościoła rzymskokatolickiego, i że taka sytuacja ma miejsce w obrębie wspólnoty tegoż Kościoła. Wychodzi biskup i mówi o „przypadkowym gostku”, o „błędzie technicznym”, o niezamierzonym przesłaniu „niechlubnej treści”. Innymi słowy: bagatelizuje problem, opycha go od siebie i swojej wspólnoty. Temat nie schodziłby z czołówek mediów przez kilka dni, a może i tygodni. A tu? Dwa dni i cisza.

Trwa w Polsce pewna nagonka na Kościół, na wiarę, na wartości. Nie ma co do tego złudzeń. Idąca za tym swego rodzaju „poprawność” nakazuje, by pewne sprawy przerysowywać, mocniej nagłaśniać, inne zaś przemilczać. I to się dzieje. Pytanie tylko jak długo, jako katolicy, będziemy się na to zgadzać? Czy nie powinniśmy wreszcie zacząć działać, a nie tylko biernie się przyglądać?

 

 

 

Jest dziennikarzem, kierownikiem działu krajowego "Rzeczpospolitej". Absolwent kursu „Komunikacja instytucjonalna Kościoła: zarządzanie, relacje i strategia cyfrowa” na papieskim Uniwersytecie Santa Croce w Rzymie. W wydawnictwie WAM wydał: "Nie mam nic do stracenia - biografia abp. Józefa Michalika" oraz "Wanda Półtawska - biografia z charakterem"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Justyna Kaczmarczyk

Zranieni w Kościele – wysłuchać, zrozumieć, pomóc

Lata traumy, emocjonalne zamknięcie, depresja – to tylko niektóre skutki, z którymi muszą mierzyć się osoby wykorzystane seksualnie. Co czuje osoba skrzywdzona przez księdza? Na jaką pomoc może...

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Trwa w Polsce pewna nagonka na Kościół. Jak długo, jako katolicy, będziemy się na to zgadzać?
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.