W obronie Kościoła otwartego
Chcę bronić Kościoła otwartego, bo zastał napadnięty na łamach DEON.pl przez panią Martę Łysek. Doceniam jej zaangażowanie, choć mam wrażenie, że ustawiła sobie chłopca do bicia i przylepiła do niego etykietkę, która jest krzywdząca dla tej etykietki.
Nawoływanie do tego, by Kościół był bardziej otwarty nie jest wyrazem pragnienia, by był bardziej grzeszny. Wręcz odwrotnie. Stoi za tym oczekiwanie świętości. Hasło "Kościół otwarty" kojarzy się z wezwaniem do reformy Kościoła. Chodzi o oczyszczenie, o to by Kościół działał w sposób bardziej przejrzysty, bardziej zrozumiały dla ludzi, by unikał wszelkiego zakłamania, intryg i innych nadużyć gorszących, a przez to odstręczających ludzi od niego. Pragniemy Kościoła, który nie tylko będzie mówił o Ewangelii ale także ją głosił poprzez swój sposób postępowania.
Tu nie ma miejsca na nawoływanie do przymykania oczu na grzechy.
"To takie nieludzkie, ale jakże kapłańskie." - okrutne słowa i często niesprawiedliwe. Jednakże bywa, że jeszcze mają zastosowanie właśnie do sytuacji kojarzących się z Kościołem zamkniętym.
Czy uprzejmy proboszcz w kancelarii parafialnej jest złym zjawiskiem? Czy to, że rozmawia uprzejmie z każdym kto przyjdzie, a nieraz nawet, zgodnie z nawoływaniem papieża Franciszka szuka ludzi poza budynkami kościelnymi, oznacza, iż przymyka oczy na grzechy? On pragnie wyzwolenia ludzi z grzechu, ale wie, że izolacja raczej jeszcze bardziej zniewala.
W artykule pani Marty Łysek chodzi też o kasę ("Kościół opłacalny"). Doświadczenia duszpasterskie, również te z kancelarii parafialnej, mówią o tym, że podejście do kasy może zrażać do Kościoła. Chciwy kapłan gorszy. A z drugiej strony ludzie potrafią być naprawdę hojni, gdy czują, że jest to ich dar, że ofiarują coś z serca, a nie dlatego, że taki jest cennik. Wmawianie komuś, że opłata jest darem zakrawa na hipokryzję i dlatego odstręcza od Kościoła. Czy nie zasługujemy na więcej otwartości w tej dziedzinie?
Niebezpieczne jest również mylenie permisywizmu z chęcią zastanowienia się nad trudnymi problemami etycznymi. Gdybyśmy ulegali tej ślepej uliczce, to do tej pory chowalibyśmy samobójców poza cmentarzami. Kościół nie twierdzi, że samobójstwo nie jest grzechem i wcale nie pragnie, by ludzi odbierali sobie życie. Jednak nawiązując do swojej tradycyjnej nauki o dobrowolności zapragnął, po kilku wiekach innej praktyki, zweryfikować swój sposób postępowania, tak by nie dawać fałszywego wrażenia, że wskazuje na czyjeś definitywne potępienie. Potępianie nie koniecznie idzie w parze z umiłowaniem prawdy.
Nie tylko artykuł pani Łysek wyraża obawę przed Kościołem otwartym. Mamy też do czynienia z innymi głosami np. zaniepokojonymi tym, że otwartość Kościoła staje się postulatem ludzi, którzy stoją poza nim lub na jego granicach. Ale to właśnie jest logiczne! O otwartość wołają ci, którym jej brakuje. I to dobrze, że wołają. Tzn., że potrzebują Kościoła, że tak naprawdę im zależy na nim, że chcą być jak najbliżej, chcą usunąć to, co im przeszkadza. Oby wszystkim tak zależało! Oby było w nich pragnienie świętości Kościoła!
Skomentuj artykuł