Z liturgii w codzienność
Za nami Triduum Sacrum, najważniejsze w Kościele dni. Dla wielu z nas zapewne też nie tylko najpiękniejsze liturgiczne przeżycia, ale i jakiś oddech inną rzeczywistością, odległą od zgiełku codziennych trosk, przywracającą właściwą perspektywę patrzenia na życie i wszystko, co nas otacza. Myślę też, że mogło to być też takie dobre wytchnienie od polityki, która potrafi – zwłaszcza w ostatnim czasie - zmęczyć i zniechęcić.
Ale przecież nie można pozostać w Wieczerniku, Ogrójcu czy na Golgocie. Nawet z Emaus, gdzie zatrzymujemy Zmartwychwstałego wzruszającą prośbą: „Zostań z nami Panie, bo ma się ku wieczorowi i dzień się już nachylił” i z Wieczernika, do którego Zmartwychwstały przychodzi, mimo naszych pozamykanych drzwi, trzeba powrócić do swojej Galilei, do swych codziennych zadań. Co możemy w codzienność, także tę społeczną i polityczną, zabrać z naszych wielkotygodniowych przeżyć?
Zapewne każdy ma jakieś swoje przemyślenia. Podzielę się garścią własnych. Wielki Czwartek to przede wszystkim dziękczynienie za Eucharystię i kapłaństwo. Ale ja dziękowałem Bogu także za to, że mogłem umyć nogi swoim parafianom i że mam komu służyć, dla kogo żyć. To nie tylko wzruszający obrzęd. To bardzo dosłowne przypomnienie sobie samemu, że kapłaństwo ma sens wtedy, gdy jest służbą, a nie władzą. Może ten obrzęd był potrzebny najbardziej mnie samemu, by na nowo to przeżyć i zrozumieć, ale wiem, że ważny też był dla zgromadzonych ludzi. To jest też jakiś dzisiejszy sensus Ecclesiae, gdy ludziom coraz dalej jest do Kościoła triumfalizmu i doczesnej władzy, a coraz bardziej odnajdują się w Kościele Chrystusa umywającego swym uczniom nogi. Kapłaństwo powinno być służebne, jak najdalsze od władzy, zwłaszcza władzy politycznej.
Oczywiście, ta służebność Kościoła i kapłaństwa nie oznacza całkowitej nieobecności w sprawach społecznych i politycznych. W końcu nawet Chrystus skazany został w pewnym sensie jako więzień polityczny, gdy ostatecznym argumentem oskarżenia było to, że sprzeciwia się Cezarowi, czyniąc się królem. Ważne, by była to wyłącznie obecność metapolityczna, a więc w sferze wartości i zasad, a nie uwikłana w partyjne, polityczne spory; by była służbą Chrystusowi i ewangelicznym wartościom, a nie politykom, partiom i ideologiom.
Z Wieczernika liturgia poprowadziła nas do Ogrójca i na Golgotę. W wielkopiątkowej adoracji Krzyża widziałem tak wiele wzruszenia i największej czci, wobec tego „Drzewa, na którym zawisło zbawienie świata”. Tak bardzo bym chciał, żeby ten Krzyż nie przestał być dla nas Krzyżem Chrystusa. Na Golgocie nie brakowało tych, którzy urągali Jezusowi: jeden z ukrzyżowanych złoczyńców, uczeni w Piśmie i faryzeusze, żołnierze, bezmyślny tłum…To bardzo bolesne, że także dziś w Polsce nie brakuje tych, którzy urągają Krzyżowi Chrystusa, nie tylko na Krakowskim Przedmieściu. Zobaczmy jednak, że na Golgocie ani Chrystus, ani jego uczniowie nie odpowiadają urąganiami, potępianiem, nienawiścią. Krzyż, który staje się narzędziem walki, nienawiści, potępiania innych, przestaje być krzyżem Chrystusa, może pozostać jakimś znakiem ideologii, substytutem pomnika, ale nigdy krzyżem Chrystusa. Piszę te słowa nie dla tych, co urągają Krzyżowi, mówię je dla siebie i dla „swoich”, dla których Krzyż jest drogi: nie straćmy Chrystusowego Krzyża, odbierając mu jego prawdziwe znaczenie i sens.
Wielkosobotnia noc, z całą swoją przepiękną, bogatą liturgią, to także moment odnowienia naszych chrzcielnych przyrzeczeń, naszej wiary i wyrzeczenia się grzechu, szatana i wszystkich spraw jego. Przecież już w wielkanocny poranek obudzilibyśmy się w całkiem innym świecie, gdyby przynajmniej wszyscy obecni na liturgii te słowa wzięli na serio. Spełniło by się natychmiast, na nowo, wołanie Jana Pawła II o Ducha, który odnowi oblicze tej ziemi. A może tegoroczna Wielkanoc i niedzielna beatyfikacja pomogą nam tak się odnowić, by spełniła się nadzieja wbrew nadziei, że i nasza ziemia stanie się nowa?
Skomentuj artykuł