Zaczęła się walka o czerwony pasek. To, co widzę w naszej szkole trochę mnie przeraża
Wielkimi krokami zbliża się zakończenie roku szkolnego i wyczekiwane przez dzieci (i nauczycieli zapewne też…) wakacje. Jako mama czwartoklasisty ze zdumieniem patrzę na to, co dzieje się w szkole i klasie syna. Zaczął się wyścig z czasem i zbyt "niskimi" ocenami. Nie mam pojęcia jak sytuacja wygląda w innych szkołach czy grupach, ale to, co widzę u nas trochę mnie przeraża. Walka o czerwony pasek, o jak najwyższą średnią, bo inaczej… no właśnie.
Robimy naszym dzieciom ogromną krzywdę, gdy zaczynamy porównywać ich do innych. Jeszcze większą, gdy ciągle przykręcamy im śrubę - jeśli nie wróci ze świadectwem z czerwonym paskiem, na wakacje do babci nie pojedzie; jeśli Kubuś będzie miał niższą średnią od Mateuszka, może zapomnieć o nowej konsoli do gry. Skrajności? Z przerażeniem widzę, że owszem, ale wcale nie takie rzadkie.
Czy my dorośli dobrze czujemy się na rynku pracy, gdy ciągle nas do kogoś porównują? Wtedy, gdy nieustannie podnoszą nam poprzeczkę? Sądzę, że nie… Wkręcamy się w chory kołowrotek, który wysysa siły, radość życia, satysfakcję z pracy. Dajemy się niekiedy sprzedać za premię uznaniową, która nie jest warta kolejnych siwych włosów i nerwicy. Mimo to, wchodzimy w ten chory system i często wciągamy w niego nasze małe dzieci, nieświadomi jaką robimy im krzywdę.
To prawda, że każdy kochający rodzic chce dla swojego dziecka jak najlepiej i z dumą może czytać świadectwo z paskiem. Tym bardziej, jeśli gdzieś po drodze widział trud i mądrze w nim towarzyszył. Gorzej jeśli średnia na koniec roku staje się celem sama w sobie i nieważna staje się zdobyta wiedza i nowe umiejętności. Ważny jest efekt na papierze, który - powiedzmy sobie szczerze - i tak nic nie znaczy. Cóż znaczy dla dziecka uzdolnionego matematycznie szóstka z matmy na świadectwie, skoro ani razu nie uczył się do sprawdzianów? Większym sukcesem jest czwórka dziecka, które siedziało nad ułamkami godzinami. Tyle, że my nadajemy ocenom taką rangę, jakby świat miał się za chwilę skończyć. Mój syn, wielki fan całkowitego porzucenia oceniania mawia, że to chory system. Cóż, trudno się z nim nie zgodzić, choć on sam z nauką nie ma problemów. Widzi jednak, że oceny nijak się mają do włożonego wysiłku.
Chcemy dla naszych dzieci jak najlepiej, ale czy czasem nas trochę nie poniosło? Czy rzeczywiście straszenie dzieci na końcówce roku i zmuszanie ich do chodzenia od nauczyciela do nauczyciela, by jakoś jeszcze "podciągnąć" oceny, ma sens? Czy jedyne na co czekamy to ten nieszczęsny kawałek papieru z czerwonym paskiem? Po co nam on? Żeby pokazać go na Instagramie? Czy ból bycia nieustannie porównywanym, albo zmuszanym do poprawiania ocen, jest tego warty? Przecież dziecko nie jest robotem, nie jest projektem, jest żywą osobą - z uczuciami, pragnieniami, marzeniami. Dziecko nie jest moją własnością, ale darem od Boga, o który mam się troszczyć. Czy na tym polega troska? Chyba jednak nie…
Choć mobilizowanie do nauki i do wysiłku jest bardzo ważne, nie zapominajmy, że to właśnie sam proces nauczania - przez cały rok szkolny - jest najważniejszy, a jego cel (tu oceny i świadectwo) są tylko owocem tego, co się udało wcześniej zrobić. Nie mylmy tych przestrzeni. Uczmy dzieci, że ważna jest nauka, chęć zdobywania wiedzy, ale po to by być człowiekiem myślącym, wykształconym, poszukującym i takim, któremu byle głupoty nie wciśnie się jako prawdę. Nasze dzieci potrzebują mądrego towarzyszenia. Potrzebują też, by ich wysiłek docenić, bez względu na to czy jego efektem będzie szóstka czy trója na świadectwie. To naprawdę nie ma aż takiego znaczenia. Za kilkanaście lat nasze dzieci nie będą pamiętać o tym jakie dostały oceny. Zapamiętają jednak jak zareagowaliśmy, gdy przyniosły nam swoje świadectwa. Oby to były dobre wspomnienia…
Skomentuj artykuł