Zagubione w tłumaczeniu

Zagubione w tłumaczeniu
Fot. Gianni Beretta / depositphotos.com

Głęboka zmiana, jaka dokonuje się na naszych oczach także w Kościele, nie jest tylko efektem skandali czy laicyzacji, ale w jeszcze większe stopniu rewolucji komunikacyjnej. Dopóki się nie zmierzymy z tą rzeczywistością, nie będzie skutecznej odpowiedzi na proces sekularyzacji.

Chrześcijaństwo staje obecnie - niemal bezradne - wobec jednej z największych rewolucji komunikacyjnych w historii świata. Błyskawiczny rozwój mediów społecznościowych, „śmierć prasy” i powolny zanik słowa pisanego jako głównego medium przekazywania treści, stawiają je wobec konieczności szukania nowych metod wyrazu. Tłumaczenie obrazu świata z jednego medium na drugie nie jest procesem, który może się dokonać bez „gubienia treści” i - co może jeszcze istotniejsze - bez naprawdę radykalnego jej przemyślenia czy przetworzenia. Chrześcijaństwo historycznie stanęło już wobec podobnych procesów, gdy trwał spór o wykorzystanie obrazu w głoszeniu Ewangelii, którego kulminacją był najpierw spór o ikony, a później reformacyjne spory o kult obrazów. Wówczas jednak było to raczej pytanie dodatkowe, często związane z konceptami teologicznym, obecnie jest zaś być albo nie być komunikacji ze światem współczesnym, a także jego ewangelizacji.

DEON.PL POLECA




Chrześcijaństwo - jeśli chodzi o jego wymiar ontyczny - jest oczywiście religią Osoby, ale jeśli chodzi o komunikację to pozostaje religią Słowa, i to słowa zapisanego w Świętej Księdze. „Na początku było Słowo” - pierwsza fraza Ewangelii św. Jana choć odnosi nas do Drugiej Osoby Trójcy Świętej i choć sam termin Logos nie oznacza tylko „słowa”, ale także „sens” czy „Rozum” - mówi nam również bardzo wiele o tym, jak rozwijało się chrześcijaństwo. Bez tekstu Pisma Świętego, bez komentarzy do niego nie ma chrystianizmu. Choć pierwszymi „dziełami” apostołów były kazania (czyli głównym medium ich przekazu było słowo mówione), to po kilkunastu latach słowa te zostały spisane, a później głównym nośnikiem idei - przynajmniej w odniesieniu do elit - stały się teksty pisane. To właśnie pismo alfabetyczne, które umożliwiło myślenie abstrakcyjne, stoi także za rozwojem teologii jako nauki i doktryny wiary. Bez pisma i bez Pisma, bez kanonu nie ma doktryny wiary, jest co najwyżej wspólnota ludu i przekazywane z pokolenia na pokolenia tradycje. Nawet jeśli piśmienność nie była wspólna wszystkim, i nawet jeśli przez pokolenia obraz był istotnym nośnikiem treści (zarówno w formie ikony, jak i łacińskiego traktowania obrazów jako przekazu dla niewykształconych), to dla elit było nim słowo pisane. Scholastyczne rozważania, choć często prowadzone w formie ustnej, swojej pełnej treści nabierały po spisaniu. Reformacja, której ojciec Marcin Luter niezwykle sprawnie wykorzystał rozwój techniki druku, jeszcze umocniła ten związek między chrześcijaństwem a słowem pisanym.

Tyle że po tysiącleciach powolnego umacniania się słowa pisanego w roli głównego środka przekazu treści (a co za tym idzie jako formatora stylu myślenia), obecnie następuje błyskawiczna rewolucja, której istotą jest zastąpienie tego właśnie medium przez obraz, i to obraz ruchomy. Z punktu widzenia chrześcijaństwa zmiana jest kolosalna. Triadę SŁOWO - ABSTRAKCJA - ARGUMENTACJA, która ukształtowała nie tylko chrześcijaństwo, ale szerzej całą zachodnią tradycję myślenia, nauki, a nawet polityki, zastępuję inna triada: OBRAZ - SYMULAKRUM - EMOCJA. Nie jest to tylko zmiana zewnętrzna. Dotyka ona najgłębszych struktur naszego myślenia i odbierania świata, a co za tym idzie także jej wyrazów: polityki, informacji i wreszcie religii. Homo sapiens zostaje zastąpiony (mam świadomość, że to tylko obrazowe porównanie Giovanniego Sartoriego, ale bardzo dobrze oddające sytuację) przez homo videns. Myślenie abstrakcyjne, argumentacja zastąpione zostały przez wywoływanie emocji. Co to oznacza dla mediów, dla debaty publicznej? Widać to już doskonale. Warto jednak zatrzymać się głębiej nad tym, co to oznacza dla głoszenia Ewangelii.

Od tego pytania nie ma już ucieczki. Człowiek współczesny nie jest już kształtowany przez tekst, przez książkę, ale przez ruchome obrazy, przez konsumpcję internetu. Książkę czy gazetę czyta się inaczej niż internet. Lektura w sieci jest nieciągła, przerywana, zazwyczaj krótsza, mniej skupiona na autorytecie, a bardziej na plemiennych zakorzenieniach, i wreszcie opiera się na emocjach generowanych przez obraz, a nie na trudzie abstrakcji. To wszystko sprawia, że człowiek współczesny nie tylko posługuje się innymi narzędziami, ale też, że te narzędzia głęboko wpływają na jego sposób przyjmowania treści, na ich uwewnętrznienie, ale również na to, jak on sam treści przekazuje. Kaznodziejstwo, duszpasterstwo, przekaz, który tego nie zauważa, przestaje być skuteczne, bo nie dociera z komunikatem do odbiorcy.

Zmiany sięgają znacznie głębiej. Zarówno klasa duchownych, jak i jego późniejsi zastępcy (czyli intelektualiści czy inteligenci) to - ujmując rzecz bardzo pobieżnie - efekt uboczny powstania pisma. Ich samoistny autorytet przestaje istnieć tam, gdzie argumentacja, odniesienie do tekstu czy jego linearne, pogłębione czytanie zanika czy też staje się rozrywką nielicznych. Kryzys obecnego modelu kapłaństwa wiąże się więc nie tylko ze skandalami seksualnymi, nie tylko z laicyzacją czy z odrzuceniem absolutystycznego modelu władzy, ale również z tym, że główny środek przekazu się zmienił, a także zmienił się sposób odbioru. Człowiekowi epoki mediów społecznościowych konieczne jest wyłącznie utwierdzenie we własnych poglądach, a to dokonuje się skuteczniej przez odwołanie do emocji niż do argumentacji. Nie istnieje już także autorytet samoistny, związany z miejscem, jakie znajdujemy w hierarchii, a liczy się jedynie to, czy odpowiadamy na aktualne - dość często krótkotrwałe - potrzeby konsumowania jakichś treści.

Logika współczesnej debaty i organizacja społeczeństwa określane są więc przez zupełnie inny model myślenia i odbioru rzeczywistości, niż ten, który ukształtował chrześcijaństwo (i który kształtowało chrześcijaństwo). To oznacza, że dotychczasowy model komunikacji, a nawet pytania, na które odpowiadało (z powodzeniem) chrześcijaństwo, przestały być zadawane. Skoro nikt nie stawia pytań, to trudno oczekiwać, by ktoś zainteresował się odpowiedziami. Tak jest choćby z pytaniem o sens cierpienia, które od tysiącleci było jednym z najistotniejszych pytań każdej religii. Świat współczesny zastąpił je pytaniem o to, jak cierpienia uniknąć, jak przed nim uciec, jak je zlikwidować. Pytanie o jego sens traktuje jako w istocie usprawiedliwienie bólu, niesprawiedliwości czy choroby. Nawet jeśli najprzenikliwsi diagności współczesnych chorób - jak Michel Houellebecq - wskazują, że świat bez cierpienia będzie światem gorszym, bo pozbawionym prawdziwej miłości, to nawet czytelnicy ich książek w rzeczywistości, w konkretnych działaniach odrzucają tę diagnozę.

Właśnie dlatego konieczny jest głęboki namysł nad zmianami w modelu komunikacji, uświadomienie sobie ich znaczenia i wreszcie próba „systemowego” tłumaczenia chrześcijaństwa na nowy język. Nie jest to proces prosty, co może uświadamiać (to tylko analogia, ale - jak się zdaje - uprawniona) fakt, że nigdy nie udało się w pełni przetłumaczyć chrześcijaństwa na języki kultur, w których treść jest przekazywana za pośrednictwem znaków. Ani Chiny, ani Japonia - mimo wielu prób - nie przyjęły na głębokim poziomie chrystianizmu, i - jak na razie - nie udało się stworzyć w pełni zinkulturowanych teologii chińskich czy japońskich. Nie musi to oznaczać, że jest to niemożliwe, ale że wymaga to myślenia i konstruowania odmiennego od tego, które zakorzenione jest w abstrakcyjnym modelu pisma alfabetycznego. Zachodnie chrześcijaństwo skutecznie uniemożliwiało zaś - jako niezgodne z własnym modelem racjonalności - realizację takiego tłumaczenia.

Teraz jednak będzie ono, jak sądzę, konieczne. Jeśli nie podejmiemy z odwagą i pasją takiej próby, to nie będziemy w stanie zachować relacji komunikacyjnej nie tylko z resztą społeczeństwa, ale nawet stracimy narzędzie do rozumienia i analizy samych siebie. Proces ten nie będzie jednak łatwy ani prosty. Będzie wymagał ogromnej odwagi, a także pogodzenia się z faktem, że pewne sensy, znaczenia, aspekty tego, co znamy jako chrześcijaństwo, zostaną utracone w tłumaczeniu, a efekt - jak w przypadku każdego wielkiego dzieła - będzie nieco inny od pierwowzoru. Jeśli jednak rzeczywiście wierzymy, że na początku było Słowo jako Osoba, i uznajemy, że celem chrześcijaństwa jest spotkanie z ową Osobą, to nie ma innej drogi, niż szukanie wciąż nowych dróg i wciąż nowych mediów do głoszenia owej Osoby. Już nie tylko jako Słowa, ale jako (to zastrzegam w odniesieniu do purystów) Hipertekstu czy Obrazu.

Doktor filozofii, pisarz, publicysta RMF FM i felietonista Plusa Minusa i Deonu, autor podkastu "Tak myślę". Prywatnie mąż i ojciec.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Tomasz P. Terlikowski

Siedem spojrzeń na granicę życia i śmierci

Współczesna medycyna coraz skuteczniej przedłuża życie. Czym się kierować przy rozwiązywaniu wynikających stąd dylematów? Jak do tych problemów należy podchodzić od strony etycznej i duchowej? Na co powinna...

Skomentuj artykuł

Zagubione w tłumaczeniu
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.