Zbawienie (byłego) arcybiskupa
Casus zmarłego abp. Wesołowskiego pokazuje, jak trudna i wymagająca jest Ewangelia. To, co w Jezusowym nauczaniu wydaje się oczywiste, gdy chodzi o ogólną zasadę, w konkretnym przypadku bardzo szybko natrafia na nasz opór.
Na przykład Boże pragnienie zbawienia wszystkich. Wydaje się nam ono nie do pogodzenia z naszym, ludzkim poczuciem sprawiedliwości. Porządek zbawienia to jednak nie to samo, co porządek prawny. Konieczność poznania prawdy i jej oceny, czego domaga się sprawiedliwość, to nie to samo, co nadzieja na czyjeś zbawienie. Jako społeczeństwo i jako wspólnota wiary nie możemy jednak stracić z oczu obu tych porządków.
W jednym z tekstów opublikowanych w "Więzi" ks. T. Halík pisał, że łatwo jest kochać ludzkość, gdy się stoi wysoko, na górze, a tę ludzkość ma się w dole i na dystans. Takie deklaracje miłości są bezpieczne i niewiele kosztują. Problem się zaczyna, gdy trzeba z tej góry zejść na dół i zacząć kochać konkretnego człowieka, a nie anonimową ludzkość. Zdaje się, że z pragnieniem zbawienia jest podobnie. Myślę, że wielu katolików pytanych o to, czy chcą, by wszyscy ludzie zostali zbawieni (poszli do nieba), odpowiedziałoby pozytywnie. Problemy zaczęłyby się rodzić, gdybyśmy zaczęli pytać o konkretne osoby czy nazwiska. Zdarza się, że wtedy pragnienie zbawienia ustępuje ludzkiemu poczuciu sprawiedliwości, z którym owo zbawienie nie licuje.
Nie jest to problem nowy, ani wcale Kościołowi taki nieobcy. Pisałem o tym w "55 pytaniach o wiarę". Przypomnę, że sam Benedykt XVI w "Spe salvi" powołując się na słowa Dostojewskiego pisał: "na uczcie wiekuistej złoczyńcy nie zasiądą ostatecznie przy stole obok ofiar, tak jakby nie było między nimi żadnej różnicy" (SS 44). Sąd jest najpierw sprawiedliwością. Gdyby jej miało zabraknąć, "Bóg byłby nam winien odpowiedź na pytanie o sprawiedliwość — decydujące dla nas pytanie wobec historii i samego Boga" (SS 47). Ale sąd Boga nie wyczerpuje się w sprawiedliwości. "Gdyby był tylko sprawiedliwością, byłby ostatecznie dla nas wszystkich jedynie przyczyną lęku" (SS 47).
Ale przecież piekło jako możliwość nie zostało unieważnione. Papież Benedykt pisze tak: "Są ludzie, którzy całkowicie zniszczyli w sobie pragnienie prawdy i gotowość do kochania. Ludzie, w których wszystko stało się kłamstwem; ludzie, którzy żyli w nienawiści i podeptali w sobie miłość. Jest to straszna perspektywa, ale w niektórych postaciach naszej historii można odnaleźć w sposób przerażający postawy tego rodzaju. Takich ludzi już nie można uleczyć, a zniszczenie dobra jest nieodwołalne: to jest to, na co wskazuje słowo »piekło«" (SS 45). Czy ktoś ma z nas odwagę, by z całą odpowiedzialnością przypisać te słowa do konkretnych postaci i "posłać do piekła"? Kościół jako Matka wszystkich swoich ochrzczonych dzieci takiej "odwagi" nie ma i nieustannie wierzy w słowa Jezusa, który zapewnia, że każdy kto w Niego wierzy, nie umrze na wieki. Jak to się ma do naszego grzesznego życia? "Nasz sposób życia nie jest bez znaczenia, ale nasz brud nie plami nas na wieczność, jeśli pozostaliśmy przynajmniej ukierunkowani na Chrystusa, na prawdę i na miłość. Ten brud został już bowiem wypalony w Męce Chrystusa. W chwili Sądu Ostatecznego doświadczamy i przyjmujemy, że Jego miłość przewyższa całe zło świata i zło w nas" (SS 47). Tu właśnie jest miejsce na skandal Bożego Miłosierdzia, którego nieustannie błagamy "dla nas i całego świata", także dla zmarłego abp. Wesołowskiego.
A co z ofiarami? Czy takie myślenie nie obraża pamięci o nich? Potrafię zrozumieć - podobnie jak Dostojewski - że trudno się im zgodzić z wizją dzielenia tego samego stołu z tym, kto ich skrzywdził. Takie myślenie rodzi się z emocji, bólu, poczucia krzywdy, oszukania. Nikt nie ma prawa wybaczać za nich. Proces wybaczania oprawcy bywa czasami bardzo trudny, a czasami nie doprowadza wcale do wybaczenia. Nie mam w swoim życiu podobnego doświadczenia. Wiem jednak, że to jest możliwe. Wystarczy wrzucić na YouTubie hasło "forgivness in court" (przebaczenie w sądzie) i zobaczyć, jak wiele takich sytuacji zdarza się na co dzień. To jest ta wysoka miara chrześcijaństwa, które wzywa aż do miłości nieprzyjaciół, aż do wybaczenia oprawcy.
Nie umiem powiedzieć, czego trzeba, aby ten proces mógł się dokonać. Czy potrzebne jest wcześniejsze zadośćuczynienie, naprawienie krzywd, moralna odpłata? Wszystko to jest zapewne konieczne w porządku społecznym. I o ile wiem, obecne normy obowiązujące w Kościele stawiają w centrum ofiary i konieczność okazania im wszelkiej koniecznej pomocy. Mam nadzieję, że i w tym przypadku ta pomoc jest niesiona. Kto wie, czy to ludzkie zadośćuczynienie - na tyle, na ile jest możliwe - nie jest łatwiejsze niż proces wewnętrznego uzdrowienia, które prowadzi do wybaczenia i "zgody" na zbawienie oprawcy. Być może ofiary obozów koncentracyjnych umiałyby nam coś na temat tego procesu powiedzieć.
Nie wiem, w jakiej kondycji moralno-sakramentalnej zmarł abp Wesołowski. Myślę, że można mieć uzasadnioną nadzieję, że umarł pojednany z Bogiem. Łaska nawrócenia, sakramentu pokuty i pojednania, żalu za grzechy dostępna jest dla wszystkich, także dla niego. I także dla niego dostępne jest miłosierdzie, które przecież nie unieważnia ludzkich czynów i społecznej potrzeby ich oceny. Benedykt XVI pisał: "[…] żaden człowiek nie jest monadą zamkniętą w sobie samej. Istnieje głęboka komunia między naszymi istnieniami, poprzez wielorakie współzależności są ze sobą powiązane. Nikt nie żyje sam. Nikt nie grzeszy sam. Nikt nie będzie zbawiony sam. Nieustannie w moje życie wkracza życie innych: w to, co myślę, mówię, robię, działam. I na odwrót, moje życie wkracza w życie innych: w złym, jak i w dobrym. […] Nasza nadzieja zawsze jest w istocie również nadzieją dla innych; tylko wtedy jest ona prawdziwie nadzieją także dla mnie samego. Jako chrześcijanie nie powinniśmy pytać się jedynie: jak mogę zbawić siebie samego? Powinniśmy również pytać siebie: co mogę zrobić, aby inni zostali zbawieni i aby również dla innych wzeszła gwiazda nadziei? Wówczas zrobię najwięcej także dla mojego własnego zbawienia" (SS 48).
A jeśli tak właśnie jest, to czy - co, nie daj, Boże! - pragnienie potępienia dla kogoś nie wystawia na szwank mojego własnego zbawienia? Czy wysyłając kogoś do piekła w jakiś sposób nie wysyłam tam także samego siebie?
ks. Andrzej Draguła - ksiądz diecezji zielonogórsko-gorzowskiej, publicysta religijny, członek redakcji kwartalnika "Więź", dyrektor Instytutu Filozoficzno-Teologicznego im. Edyty Stein w Zielonej Górze. Jest profesorem nadzwyczajnym Uniwersytetu Szczecińskiego i Papieskiego Wydziału Teologicznego we Wrocławiu.
Tekst pierwotnie ukazał się na stronie laboratorium.wiez.pl
Skomentuj artykuł