Kościół dwóch prędkości
Dlaczego nie zauważamy i nie doceniamy pozornie małych rzeczy dziejących się w głębi Kościoła? Dlaczego wciąż jesteśmy przywiązani do wielkich liczb i ekscytujemy się tym, co małe i złe, kompletnie ignorując to, co też małe i dobre? Przykładem są kościelne wydarzenia z udziałem młodych, pierwsze na liście spraw ignorowanych przez wszystkich płaczących nad losem walącego się według nich Kościoła. A to właśnie one są składową paliwa nadającego Kościołowi tę drugą, zwycięską prędkość.
Być może rzecz jest w tym, że narrację o Kościele w pewnym sensie zawłaszczyły media. I wcale nie chodzi mi o ich antykościelność: po prostu o ich istnienie i zasadę działania, którą mocno zmieniła najpierw tabloidyzacja, a potem ogromny wpływ mediów społecznościowych na świat. Nie da się ukryć, że to wciąż media nam opowiadają świat, a opowiadają go tak, jak się sprzeda i poniesie; a ponieważ sprzedaje się i niesie przede wszystkim skandal, sensacja i emocje, takie są medialne opowieści o Kościele.
Wyłania się z tych narracji przede wszystkim Kościół pierwszej prędkości, sunący powoli jak limuzyna, kojarzący się przede wszystkim z hierarchią duchownych, z opieszałością, z pewnym oderwaniem od zwykłej ludzkiej codzienności, z powtarzaniem wielkich słów, które dawno zamieniły się w slogany, z opóźnioną reakcją na niemal wszystko, co reakcji wymaga. Jest w tym kościele „stary” język komunikacji, są skandale, szoki i niedowierzania, są lecące na łeb na szyję statystyki, które czarno na białym dowodzą, że jest źle i będzie jeszcze gorzej, że ludzie nie tyle są przeciw, co ich ta rzeczywistość po prostu nie obchodzi. Młodzi uciekają z religii, nie wypełniają seminaryjnych przybytków formacyjnych, szukają czego innego i gdzie indziej. Ludzie w sile wieku szukają wsparcia, szczęścia i mocy w innych źródłach niż Pismo Święte i Eucharystia. A Kościół tak sobie jeszcze płynie, jakby siłą rozpędu albo siłą tych rozpaczliwych ruchów kilku ostatnich, wciąż zdeterminowanych wioślarzy.
I można w taki Kościół uwierzyć. Naprawdę można. Zwłaszcza, gdy się na żywo i na bieżąco nie ogląda żadnej dynamicznej wspólnoty. Wyścig trwa, a Kościół zwalnia, coś mu tu zgrzyta, tam piszczy, zaczyna wlec się w ogonie i prognozy są takie, że nawet z tego ogona wkrótce wypadnie. Co więcej – przeciwstawia się temu obrazkowi inny: „nowoczesną” wersję Kościoła, w najgorszym znaczeniu słowa „nowoczesność”, która na ogół oznacza rezygnację z mądrze ustalonych zasad i zero wynikających z Ewangelii obowiązków, zwłaszcza moralnych, a furorę robią źle rozumiane wolność i miłosierdzie. I kapłaństwo kobiet, oczywiście. A cichą boginią staje się statystyka.
I to właśnie jej oddają hołd największe media, ze statystycznych tabelek wyciągając wszystko, co nie jest w normie. Najlepiej, gdy nie jest w normie in minus - jak jeden z trzydziestu tysięcy księży, który urządził sobie wieczór seksu z dwoma innymi panami. Gdyby jednak ten sam ksiądz owych dwóch panów zaprosił na adorację, na której przez całą noc śpiewaliby pobożne hymny, nikt by się nawet o tym nie zająknął. Czemu? Bo nic w tym ekscytującego – i nie ma doniesienia do kurii.
I na tym właśnie polega nasz kłopot. Ewangelia, życie z Bogiem, wspaniale zaskakujące i przynoszące niezwykłe historie, zwykła, prosta relacja z Nim i zwykłe, proste sprawy, które dają poczucie sensu i szczęścia, są w głównej narracji na kompletnym marginesie.
A przecież to jest prawda o naszym Kościele: jest w nim mnóstwo ludzi i miejsc, w których dzieje się prawdziwe dobro. I tak bardzo ignorowany Kościół młodych to nie jest jego jedyna dynamiczna część. Wystarczy spojrzeć, jaki ruch robi się w ostatnich latach wokół Pisma Świętego, jak kolejne i kolejne małe grupy zaczynają spotykać się, by czytać Biblię i o niej rozmawiać, jak rośnie świadomość, znajomość i po prostu miłość do Słowa Bożego.
Coraz większe i dynamicznie rosnące społeczności wewnątrz Kościoła tworzą małżeństwa lubiące się wzajemnie i rozwijające swoje talenty w tworzeniu treści, miejsc, wydarzeń dla innych małżeństw i rodzin. Powstają wspólnoty dorosłych, którzy wyrośli z formacji młodzieżowej, ale nie założyli jeszcze rodzin: czasem wewnątrz już istniejących wspólnot jak Ruch Światło-Życie, czasem po prostu przy parafii, duszpasterstwie, miejscu działającym charytatywnie. Wystarczy spojrzeć, jak powstaje nowy model działania parafii: zwłaszcza tych małych, w których proboszcz razem z parafianami robią remonty, jeżdżą w góry, organizują adoracje i turnieje gry w planszówki, modlą się razem i lubią razem być. W sieci też można to zobaczyć: że ludzie gromadzą się tam, gdzie treść odpowiada ich duchowości. Na różańcu Teobańkologii, na kanale o. Szustaka, w kobiecych grupach duchowego rozwoju. W katolickich portalach najwyższe zasięgi robią nie skandale, a... modlitwy.
I to jest Kościół drugiej prędkości. To właśnie on prowadzi w wyścigu o serca i wiarę ludzi i to właśnie on kolejne etapy wygrywa, nawet jeśli druga część trzymająca się pierwszej prędkości wlecze się w ogonie albo już całkiem wypadła z trasy. Co więcej, podział na te dwie części wcale nie przebiega wzdłuż osi „znudzony kler” – „zwykli świeccy”, jak się to często przedstawia w głównej medialnej narracji. W tej wygrywającej ekipie są wszyscy: biskupi i świeccy, dorośli i młodzież, siostry zakonne i oazowe animatorki, ojcowie i dziadkowie, matki i babcie, księża i zakonnicy, parafie i wspólnoty. Podobnie jak w przegrywającej…
Tak, narracja o tym, że Kościół zwalnia i zostaje w tyle, jest po części słuszna i prawdziwa. Po części, a w tej części są te wszystkie wybijające się ostatnio mocno przedsoborowe sentymenty i posoborowe resentymenty, jest też mentalna starość, jest brak zrozumienia nowych warunków, w których trzeba zrozumiale głosić niezmienną Ewangelię, jest zesztywnienie i brak elastyczności. Ale to w żadnej mierze nie całość. Bardzo wyraźnie mówi o tym trwający synod i to, co się wokół niego dzieje, z jego pomysłodawcą, zdumiewająco dynamicznym „dziadkiem” z przedwojennego rocznika- papieżem Franciszkiem na czele.
Mówią też o tym dwa drobne w skali Polski wydarzenia z ostatniego tygodnia: forum duszpasterstwa młodzieży w Kaliszu i spotkanie odpowiedzialnych za festiwal w Kokotku i Lednicę. W skali Polski wydaje się, że forum to niszowa impreza dla kilkuset księży i młodych ludzi, a robocze spotkanie kilkunastu duchownych i świeckich w ogóle nie ma znaczenia dla milionów polskich katolików. W praktyce są to jednak bardzo niszowe spotkania dla bardzo decyzyjnych osób, a to naprawdę robi różnicę. Te małe grupy mają przecież wpływ na całą Polskę. I to właśnie młodzi ukształtowani teraz przez te środowiska: duszpasterstwa młodzieży, społeczność zgromadzoną wokół Kokotka i Lednicy za dziesięć-piętnaście lat będą mocnym i wpływowym sercem Kościoła.
Że jest ich mało? Że czasem ta liczba mieści się w granicy błędu statystycznego? Dawid z procą też się mieścił w granicy błędu. A dwunastu apostołów wysłanych do zewangelizowania milionów nawet by się pewnie nie załapało do bycia tym błędem. Jezus cały czas o tym mówi: małe rzeczy. Ziarnko gorczycy. Najmłodszy syn. Łyżka zakwasu. Pięć chlebów, dwie ryby. Mało, mało, mało. Na paliwie łaski to niepozorne „mało” zyskuje drugą prędkość, która jest potrzebna, by wygrać wyścig o serca i wiarę. Ale łatwo to przegapić w natłoku sensacji i biadolenia.
Skomentuj artykuł