Ks. Adam Boniecki laureatem nagrody Grand Press XX-lecia
Redaktor senior "Tygodnika Powszechnego" na gali konkursu organizowanego przez miesięcznik "Press" otrzymał prestiżową nagrodę Grand Press XX-lecia.
- Ks. Boniecki udowodnił, że milczenie jednego dziennikarza może być bardziej wymowne niż wrzawa wielu mediów - powiedziała w laudacji Renata Gluza, redaktorka "Press". - Jest dowodem na to, że prawdziwe autorytety buduje się na wierności swoim zasadom - dodała.
- Nie dajmy się wpuścić w proces odczłowieczania przeciwnika - powiedział Laureat.
Kim jest ks. Adam Boniecki? Przeczytaj fragment książki "Abonent chwilowo nieosiągalny":
Ciekawią go obrzeża. Cierpliwie wysłuchuje historii zwątpień, ucieczek i zmarnowanych szans. Szuka słów, które odbudują, a nie upokorzą tych, którzy z tymi historiami do niego przychodzą.
Jako polemista bywa jednak bezlitosny, zadaje bolesne ciosy ostrzem ironii. Uważa, że pytań stawianych przez nasz czas, na które nie ma jeszcze odpowiedzi, nie można omijać. Na łamach "Tygodnika Powszechnego" ks. Adam Boniecki pyta: "Jakie oblicze Ewangelii ukazujemy światu my, wierzący? Czy niewierzący, patrząc na nas, mogą powiedzieć, jak »poganie« o pierwszych chrześcijanach: »popatrzcie, jak oni się miłują«? Czy jesteśmy świadkami ewangelicznego ubóstwa? Bezinteresowności? Miłości? Troski o najsłabszych? Czy każdy ubogi może z ufnością zapukać do naszych drzwi? A grzesznik, bluźnierca, satanista? Czy bardziej się troszczymy o instytucję, czy o człowieka? Czy niedzielne Msze św. w naszych parafiach są radosnym przeżywaniem wspólnoty? Czy zostawiamy 99 owiec, żeby szukać jednej zagubionej? Czy odnalezioną bierzemy na ramiona, czy raczej zasypujemy wyrzutami (»gdzieś polazła?«) i domagamy się oznak skruchy, aktów zadośćuczynienia?".
Czy jest ojciec dyrektor?
Wiślna 12. Zebranie redakcyjne, w czasie którego zostaną omówione wady i zalety ostatniego numeru, dopiero w południe, ale ks. Adam Boniecki (w tym czasie jeszcze naczelny "Tygodnika") przychodzi dwie godziny wcześniej. Ledwie zdąży wejść do gabinetu, dzwoni dziennikarz z prośbą o opinię na temat nowo zatrudnionego redaktora. "Świetnie wykształcony, chodzi po krawędziach. To wszystko, co lubimy" - odpowiada Boniecki. Po chwili już wita studentkę Harvardu, z którą będzie rozmawiał o roli pisma Jerzego Turowicza w czasach komunizmu. W redakcji robi się straszny harmider, bo niespodziewanie pojawiają się licealiści z Chorzowa. Tłumaczą, że chcą jedynie zrobić sobie zdjęcie z ks. Bonieckim. Jeszcze tylko amerykański konsul zapowie wizytę i można zaczynać zebranie. Dość burzliwe, jak się okazuje. Wiadomo - "Tygodnik" to nie kółko ministrantów.
W międzyczasie do sekretariatu wchodzi szatynka po trzydziestce (będzie prosić o pieniądze na jedzenie dla dzieci) i mocnym głosem pyta: "Czy jest ojciec dyrektor?". Nie ma pojęcia, dlaczego sekretarki wybuchają śmiechem… Wkrótce pojawi się staruszka chcąca sprzedać księdzu bukiet polnych kwiatów.
Po zebraniu Boniecki, oczekując na parę, z którą ma omówić kwestie związane ze ślubem w języku francuskim, odpisuje poloniście-grafomanowi z małego miasteczka, proponującemu "Tygodnikowi" swoje felietony. Trzeba zostawić autografy na książkach oraz… metalowych pudełkach po tytoniu, które zostaną zlicytowane na cele charytatywne, przyjąć panów z kamerą z Tertio Millennio, mających nagrać wspomnienie o Janie Pawle II, i można iść do domu coś napisać. Nie uda się jednak wymknąć po angielsku. Na korytarzu zagaduje Bonieckiego szalony poeta, który co jakiś czas zjawia się na Wiślnej. Podobnie jak niestrudzona wielbicielka, która bezskutecznie stara się o względy kapłana. Tym razem przyniosła miniaturowy sernik. Podobno przez żołądek do serca…
Heretyk?
Myliłby się ten, kto by sądził, że "Tygodnik" to jedynie miejsce na poważne dyskusje intelektualistów w chmurach papierosowego dymu. Od ładnych kilku lat w pomieszczeniach redakcyjnych obowiązuje… zakaz palenia. Tylko księdzu Bonieckiemu nikt nie zwraca uwagi, gdy wyciąga fajkę. Tak na marginesie - w samochodzie nie pali, odkąd mu się "zakopciła tapicerka".
Boniecki funkcję redaktora naczelnego "Tygodnika Powszechnego" pełni od śmierci Jerzego Turowicza w 1999 r. do 2011 r. Kilka miesięcy po ustąpieniu z niej otrzymuje od prowincjała Zgromadzenia Księży Marianów, do którego należy, zakaz wypowiadania się w mediach (z wyłączeniem "Tygodnika"). Decyzja zapada po kilku wywiadach, w których mówił na temat obecności krzyża w Sejmie. Na pytanie, czy powinien tam wisieć, czy nie, ksiądz odparł: "obie odpowiedzi są poprawne". Potem tłumaczył: "Nie mogłem powiedzieć, że krzyż musi wisieć w Sejmie, bo nie mógłbym spojrzeć w lustro. Tak jak nie mógłbym powiedzieć, że krzyż trzeba z Sejmu usunąć".
Wcześniej komentował także udział Nergala, czyli Adama Darskiego, jako jurora w show muzycznym w telewizji publicznej. Przyznał, że jego zatrudnienie było błędem, ale zaprotestował przeciwko nazywaniu Nergala satanistą. "Szatan to poważna sprawa. Działalność artystyczna Nergala to nic w porównaniu z niektórymi zespołami hiphopowymi czy tym, co się dzieje na stadionach: tam są działania okropnej nienawiści. Przy tym Nergal jest przedszkolaczkiem". Według niego histeria wokół tej postaci jest nieuzasadniona: "Nergal nie jest satanistą, to taki szatan jasełkowy". Innego zdania jest chociażby włocławski biskup Wiesław Mering, który wystosował list otwarty do ks. Bonieckiego. Zarzucił mu w nim relatywizację przesłania Ewangelii oraz współpracę z ateistami i przeciwnikami Kościoła. "Nie widzi Ksiądz związku między Nergalem jako satanistą i jako jurorem? Proszę zatem zafundować sobie badania okulistyczne i nie szerzyć zamętu w umysłach wiernych, opowiadając schizofreniczne tezy". Biskup nie omieszkał też dodać, że "Tygodnik" jest dziś pismem "przeznaczonym dla dobrze o sobie myślących elit".
Odpowiadając na zarzuty, Boniecki zwrócił uwagę, że czasem krytycy Kościoła celnie wskazują jego błędy: "Jeśli uczymy o miłości nieprzyjaciół, to chyba w konsekwencji musimy z szacunkiem traktować prawdziwych niewierzących i prawdziwych nieprzyjaciół - dopuszczając ich do głosu. Po pierwsze dlatego, że - jak mi się wydaje - tego uczy Ewangelia. Po drugie, bo być może czasem mają rację".
Część publicystów była zaskoczona, że kapłan tak pokornie podporządkował się woli prowincjała. W tekście "Nie poprzestać na tym, co zwykle" marianin zacytował list Thomasa Mertona, na którego władze duchowne też nałożyły zakaz wypowiadania się. Sprawa miała miejsce w latach 60. XX wieku, a zakaz dotyczył wypowiadania się na temat wojny jądrowej: "Poinformowano mnie, że mam zamknąć jadaczkę (…), co też robię, ponieważ są to rozkazy, którym muszę być posłuszny". Boniecki podkreślił, że cokolwiek robił od 1953 r., czyli od wstąpienia do zakonu, zawsze robił na polecenie zakonnych przełożonych. Zauważył też: "Od mojej osoby znacznie ważniejsze i ciekawsze jest to, co w wyniku tej sprawy się ujawniło. W listach dostarczanych przez zwykłą pocztę i w e-mailach (jest ich tak wiele, że nie jestem w stanie każdemu odpowiedzieć, nad czym boleję i za co przepraszam) w centrum uwagi znajduje się nie ks. Adam Boniecki, ale własna wiara piszących oraz pełne niepokoju pytania o nią i o Kościół: jaki jest i za jakim tęsknię".
Choć od pewnego czasu nie widać go w telewizji, uczestniczy w licznych spotkaniach, na które zaproszenia spływają z całej Polski. Jako "niedorżnięta ofiara inkwizycji" gromadzi tłumy. Zakaz wypowiadania się w mediach spowodował wzrost jego popularności wśród tych, którzy kneblowanie uważają za niedopuszczalną praktykę. Naklejki z hasłem "Ksiądz Boniecki ma głos w moim domu" stały się symbolem niezgody na zamykanie ust tym, którzy chcą pozostać w Kościele, ale nie rezygnować z prawa do dyskusji o jego kształcie.
Mówi się o nim, że "ma serce dla błądzących". Wyznaje: "Zasady, czasem twarde, głoszę z ambony, ale kiedy przychodzi konkretny człowiek, który je naruszył i znalazł się w sytuacji bez wyjścia, wtedy rozmawiam z nim inaczej. Nie żeby zawieszać zasady, ale żeby je odczytać w duchu Pana Jezusa Miłosiernego. U Boga nie ma sytuacji bez wyjścia".
***
W 2004 r., po wyborze abpa Józefa Michalika na przewodniczącego Konferencji Episkopatu, Boniecki zauważył: "Czy miłość do Kościoła sprowadza się do poprawnej układności i zachowania dyscypliny? W polskim Kościele mnóstwo katolickich mediów uspokaja, krzepi i buduje, ja zawsze sądziłem, że jest w nim także trochę miejsca dla tych, którzy ośmielają się niepokoić".
Boniecki, choć zdaje sobie sprawę, że droga tych, którzy ośmielają się niepokoić, bywa wyboista, zachęca, by odpowiedzi na trudne pytania szukać w Kościele, a nie poza nim. W swoim "Notesie" zapisuje: "Naprawdę z przekonaniem mogę powiedzieć jedno: nie odchodźcie łatwo".
Ks. Adam Boniecki, Abonent chwilowo nieosiągalny, Wydawnictwo WAM, Kraków 2015
Skomentuj artykuł