ks. Babiak: mieliśmy świadomość zagrożenia
(fot. PAP/Maciej Kulczyński)
PAP / kn
Mieliśmy świadomość zagrożenia. Pod kontrolą było to co jedliśmy, piliśmy, z kim się kontaktowaliśmy i jak się zachowywaliśmy - powiedział ks. Jerzy Babiak, organizator i uczestnik wyjazdu misyjnego do Liberii, gdzie jest ognisko epidemii Eboli.
Na konferencji prasowej zorganizowanej w czwartek we Wrocławiu wspólnie z rodzicami licealistów, którzy w lipcu przebywali jako wolontariusze na letnim obozie misyjnym w Liberii, duchowny podkreślił, że decyzja o wyjeździe została podjęta wspólnie z rodzicami.
"To nie był wyjazd spontaniczny, czy nieprzygotowany. Przygotowywaliśmy go cały rok i na bieżąco wszyscy śledziliśmy sytuację w Liberii - nie tylko pod kątem Eboli, ale też innych spraw. Gdy okazało się, że Liberia jest w zasięgu Eboli nasze zainteresowanie stało się jeszcze większe. (…) W momencie ostatecznej decyzji spotkaliśmy się i rodzice wraz ze mną podjęli decyzję: jedziemy" - dodał ks. Babiak.
Duchowny podkreślił, że w czerwcu problem zachorowań dotyczył sąsiedniego kraju Gwinei i północy Liberii, a obóz misyjny znajdował się na południu tego kraju. Przypomniał, że konsultowano wyjazd z Głównym Inspektoratem Sanitarnym, który nie zakazywał wyjazdu, ale tylko informował o sytuacji w Liberii.
"Chcę przypomnieć, że do tego momentu WHO też nie wprowadziła całkowitego zakazu wjazdu ludzi ze świata do Liberii. (…) Utrzymywaliśmy też kontakt z ośrodkiem salezjańskim w stolicy Liberii i cały czas otrzymywaliśmy informacje uspokajające" - dodał ks. Babiak.
W jego ocenie przygotowania do wyjazdu były "pełne i wystarczające", ponieważ zgodnie z zaleceniami GIS wszyscy uczestnicy odbyli wspólne i indywidualne szkolenia na temat zagrożeń i przeszli wymagane szczepienia.
Dodał, że podczas pobytu wszyscy uczestnicy spali pod moskitierami i przyjmowali odpowiednie leki, m.in. przeciw zachorowaniu na malarię.
"Podczas naszego pobytu stosowaliśmy się do zasad prewencji. Do zasad, które pozwalały zachować higienę i bezpieczeństwo. Pod kontrolą było to co jedliśmy, piliśmy, z kim się kontaktowaliśmy i jak się zachowywaliśmy. Wszystko było w takim reżimie, który ludzi rozsądnych obowiązuje w krajach afrykańskich, a głównie w tych krajach, które są narażone na rozwój wirusa czy epidemii" - mówił ks. Babiak.
Organizator wyjazdu przyznał, że nie wszyscy uczestnicy po powrocie zgłosili się do lekarza, by sprawdzić swój stan zdrowia.
"Wszyscy czują się dobrze, większość uczestników przebadała się. (…) Bodajże jedna czy dwie osoby z tego nie skorzystały, bo miały do tego prawo. Ale one obserwują się bacznie, bo mam z nimi kontakt. (…) Chcę też podkreślić, że wylecieliśmy z Liberii 28 lipca, zatem mija już 16 dzień od naszego wyjazdu" - powiedział ks. Babiak i przeczytał zaświadczenia lekarskie osób przebadanych, w których nie zalecano ani hospitalizacji ani kwarantanny.
Dodał, że jedna z uczestniczek wyjazdu, która nie jest uczennicą liceum, ale osobą dorosłą, dopiero powraca do kraju. "Jest w stałym kontakcie z wojewódzkim inspektorem sanitarnym i stosuje się do jego zaleceń" - powiedział ks. Babiak.
Matka jednego z licealistów Edyta Papińska oceniła, że sam wyjazd oraz opieka lekarska po powrocie były zorganizowane profesjonalnie. "Wyniki badań były ocenione przez lekarzy, kontaktowaliśmy się też z epidemiologami. Wszyscy wydali opinię, że dzieci są zdrowe, zalecali obserwacje, z lekarzami mamy cały czas kontakt" - dodała.
Podkreśliła, że jej dziecko już po raz drugi wzięło udział "w takim projekcie, który jest bardzo pouczający, i tym razem również powróciło bardzo zadowolone".
"Jedynie cała ta nagonka wokół tej sprawy odbiera radość tym dzieciom, które nie wiedzą, jak się w tym poruszać. Nie ukrywam, że czujemy się źle z takim negatywnym nastawieniem do tego wyjazdu, a on ma wydźwięk w stu procentach pozytywny" - powiedziała matka licealisty.
Salezjański Wolontariat Misyjny "Młodzi Światu" Oddział we Wrocławiu zorganizował dotąd 10 wyjazdów na letnie obozy m.in. na Syberię, do Mongolii, a cztery ostatnie do krajów afrykańskich.
Tym razem siedmiu wolontariuszy, w tym pięciu uczniów salezjańskiego liceum z Wrocławia i jej dyrektor ks. Jerzy Babiak przebywali w lipcu w Liberii.
Obecna epidemia wirusa Eboli rozpoczęła się w marcu w Gwinei i rozprzestrzeniła się do Sierra Leone i Liberii. Przypadki zachorowań odnotowano też w Nigerii.
Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) podała w środę, że liczba ofiar śmiertelnych epidemii Eboli w Afryce Zachodniej wyniosła 1069; 1975 osób jest zarażonych wirusem.
Wrocławska prokuratura zdecydowała w środę, że sprawdzi, czy wyjazd nie naraził licealistów na niebezpieczeństwo zagrażające ich zdrowiu i życiu. Jak powiedziała PAP rzeczniczka prokuratury okręgowej Małgorzata Klaus, postępowanie wyjaśniające w tej sprawie podjęto na podstawie doniesień medialnych.
"To nie jest śledztwo i nie toczy się przeciwko organizatorom wyjazdu. Prokurator sprawdzi, czy nie doszło do zagrożenia zdrowia i życia wielu osób w związku z tym wyjazdem i wówczas podejmie dalsze decyzje" - powiedziała PAP Klaus.
Poinformowała, że spowodowanie zagrożenia epidemiologicznego to przestępstwo z art. 165 kk, które - popełnione nawet nieumyślnie - zagrożone jest karą do 3 lat więzienia.
Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Skomentuj artykuł