Ks. Grzegorz Strzelczyk: W każdym zakonie i diecezji potrzebny jest ktoś, kto odpowiada na bieżąco za stan księży [ROZMOWA]
O tym, jak ma działać "pierwsza pomoc" dla księży, którzy są w kryzysie i potrzebują wsparcia, co powinno się zmienić w polskich diecezjach i zakonach, żeby to pierwsze wsparcie było naprawdę skuteczne i o tym, jakie są pierwsze oznaki kryzysu, których nie można przegapić opowiada Deonowi ks. Grzegorz Strzelczyk, odpowiedzialny za formację stałą księży archidiecezji katowickiej.
Marta Łysek: Napisał Ksiądz na swoim facebookowym profilu: „Kiedy abp Adrian [Galbas – przyp.red.] w dość głośnym słowie na wrześniowej pielgrzymce księży do katowickiej katedry powiedział, że jestem <>, to chodziło o DIECEZJĘ KATOWICKĄ. Nie jestem w stanie ogarniać innych.” Czy takie „112” dla księży w całej Polsce jest w ogóle możliwe?
Ks. Grzegorz Strzelczyk: - To nie jest możliwe i nie powinno być takiego numeru dla całej Polski, bo pomoc powinna być lokalna, udzielana przez ludzi, których się zna i którzy znają kontekst. Poza tym zaraz po kontakcie telefonicznym musi być spotkanie, żeby można było pogadać na spokojnie dłużej, więc konfiguracja pomocy musi iść po linii własnej diecezji albo zakonu. Gdybyśmy mieli w każdej diecezji na miejscu człowieka, który się tym zajmuje, jest sprawdzony i doświadczony, to można by było teoretycznie zrobić taki ogólnopolski numer, który potem odsyła dalej i podpowiada, z kim się skontaktować. Ale taki numer byłby zbędny, gdyby te struktury w diecezjach funkcjonowały.
W takim razie co powinno się poprawić w diecezjach, żeby nie działo się tak, że odbiera Ksiądz telefony od księży potrzebujących pomocy z innych diecezji?
- Myślę, że postęp powoli się dokonuje. W kilku diecezjach już mamy księży powołanych do tego, żeby się zajmować formacją prezbiterów z pewnymi kompetencjami trochę szerszymi; czyli żeby się zajmowali nie tylko formacją intelektualną, ale ogólnie troszczyli o księży. Mam wrażenie, że świadomość takiej potrzeby u przełożonych kościelnych powoli rośnie. Można się spierać, czy nie powinna rosnąć szybciej, ale taki jest nasz punkt wyjścia. Warto też powiedzieć, że na poziomie zespołu przy KEP trwają prace nad opisaniem pewnej koncepcji formacji stałej księży, więc to nie jest też tak, że instytucjonalnie nic się nie dzieje. Odpowiedzialny za tę podkomisję jest bp Damian Bryl i tam się dzieją bardzo fajne rzeczy. Natomiast trzeba włączyć tu mnóstwo wątków: mówimy o formacji intelektualnej, duchowej, o roli ojców duchowych w dekanatach i diecezjach. Jest trochę ludzi, którzy byli mianowani czy wybierani na te funkcje i często kończyło się na samym mianowaniu. A urealniając to, co jest, już poprawilibyśmy sytuację. I to też jest pewne wyzwanie.
Zresztą chodzi tak naprawdę o to, żeby w każdym dużym zakonie i każdej diecezji był ktoś, kto odpowiada na bieżąco za stan księży. To znaczy reaguje na sygnały o kryzysach, reaguje na sygnały o nadwadze czy o konfliktach na probostwach i robi to nie z poziomu kanonicznego, z poziomu wikariusza generalnego, który zaraz „musi” wydać dekret, tylko z poziomu miękkiego autorytetu. Czyli wiadomo, że to jest człowiek wystawiony przez biskupa i silnie umocowany instytucjonalnie, ale niekoniecznie ten, który potem podejmuje decyzje kanoniczne.
Jaki jest pierwszy krok w stronę tego, żeby było więcej takich osób w diecezjach?
- Mnie by się marzyło przeszkolenie KEP w zakresie tego, jak można wykorzystywać różne narzędzia do zadbania o stan księży w różnych wymiarach. I to jest takie pierwsze marzenie, bo mam wrażenie, że nie wszyscy biskupi mają równą świadomość tego, co można by było zrobić w stosunku do tego, co się robi. Natomiast to, co można robić od dołu - i to mogą robić księża i świeccy także - to uświadamianie swojemu biskupowi takiej potrzeby, jeżeli ona nie jest w diecezji zaspokojona. To znaczy, że trzeba mówić, że przydałby nam się taki człowiek i że warto go znaleźć, wyformować, wesprzeć, dać mu narzędzia, ścieżki komunikacji z przełożonymi, szybką ścieżkę do biskupa – ale też możliwość zbudowania zespołu związanego z osobami, które mogą potem wsparcia udzielać: psychologów, psychiatrów, dietetyków i tak dalej. Część z takich działań można też podejmować oddolnie, ale nie wszystkie.
Więc szukamy kogoś, kto mógłby taką rolę pełnić. Jakie kluczowe cechy powinien mieć?
- Powinien mieć naturalny autorytet wśród księży.
To wystarczy?
- To jest punkt wyjścia. Bez tego nawet kompetencje mogą być trudne do wykorzystania. Potem chodzi o to, żeby miał pewną dozę odwagi, bo będzie się musiał czasami mierzyć z konfliktami między księżmi i to są rzeczy, w które po prostu trzeba wejść z pewną dozą odwagi. Albo czasem trzeba będzie biskupowi powiedzieć, że trzeba wykonać taki a taki ruch, który jest niestandardowy, żeby się zatroszczyć o jakiegoś księdza. Albo trzeba będzie jechać na konfrontację w jakiejś sytuacji, która jest nieprawidłowa z punktu widzenia moralnego, stanąć z człowiekiem i go napomnieć – to też jest ta robota. Więc odwaga jest tutaj wskazana.
Dalej – umiejętność słuchania, empatia i tym podobne cechy osobowościowe, a potem kompetencje w umiejętności przynajmniej wstępnego rozpoznawania, w czym jest problem, z czy mamy do czynienia, jak dalej pomagać. Czy pchnąć w stronę kontaktu z terapeutą świeckim albo księdzem? W którą stronę to ma iść? Czy podstawowym problemem jest uzależnienie, czy co innego? To trzeba umieć w miarę szybko rozpoznać. Niekoniecznie trzeba być kompetentnym do robienia czegoś dalej, bo dalej są inni ludzie, którzy się tym zajmą.
I to wszystko?
- Nie, trzeba mieć jeszcze na to czas. I to zależy od biskupa, bo musi tym czasem takiego człowieka „obdarzyć”. Bo jeżeli chce się to robić nie na zasadzie, że ksiądz musi przyjechać do kurii i opowiedzieć o swoim problemie, tylko że się jeździ na miejsce, "w teren”, to zwyczajnie wymaga czasu. W praktyce potem bywa tak, że rozmowa, która trwa pół godziny, wymaga dwóch godzin dojazdu.
A jakie są sygnały alarmowe, które powinny zasugerować księdzu, że już nie powinien przegapiać więcej rzeczy w swoim życiu, tylko się do kogoś udać i pogadać, bo nadciągają kłopoty?
- Jest ich kilka. Po pierwsze poczucie, że jest nieszczęśliwy w tym, co robi, rzutujące też na relację z Bogiem, jakość modlitwy itd. Po drugie: poczucie ciągłego przemęczenia. Po trzecie - niechęć do podejmowania normalnych obowiązków. Po czwarte: kłopoty ze snem. Po piąte - niechęć do kontaktowania się z ludźmi. Do tego nieumiejętność dogadywania się w relacjach z proboszczem, księżmi, innymi ludźmi. Waga znacząco przekraczająca standardy, jeśli chodzi o dany wzrost, czy w ogóle kłopoty ze zdrowiem. To zresztą takie same objawy jak u świeckich. Nie są jakoś szczególnie inne, bo jesteśmy tak samo ludźmi i święcenia niewiele tu zmieniają.
Skomentuj artykuł