Ku jednej Cerkwi Ukrainy? Nie tak szybko!
Zmiana, która dokonała się w statusie Ukraińskiej Cerkwi Prawosławnej patriarchatu moskiewskiego, jest faktem. Jednak odpowiedź na pytanie, co tak naprawdę ona oznacza i jakie będą jej dalekosiężne skutki, jest wciąż otwarte. Można w tej kwestii jedynie spekulować, a i to bardzo ostrożnie.
Zacznijmy od tego, co wiadomo na pewno. Od momentu rozpoczęcia inwazji Rosji na Ukrainę wśród znaczącej części wiernych i szeregowych duchownych Ukraińskiej Cerkwi Prawosławnej patriarchatu moskiewskiego wrzało. Już w pierwszych dniach wojny metropolita Onufry (zwierzchnik UCP, a jednocześnie członek Świętego Synodu Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej, i w precedencji cerkiewnej formalnie druga osoba w patriarchacie moskiewskim) odcinał się od stanowiska Cyryla. Krótko potem kolejne rady kapłańskie diecezji należących do tej wspólnoty zaczęły prosić swoich biskupów o zgodę na zaprzestanie wymieniania patriarchy Cyryla w Boskiej Liturgii (i zazwyczaj je otrzymywali). Część biskupów zresztą zdecydowała się na podobny krok i także przestała odwoływać się w modlitwach do patriarchy Moskwy. Każdy kolejny dzień wojny wzmacniał to antymoskiewskie i antycyrylowe nastawienie, o którym coraz otwarciej mówiono. Wiadomo było, z przecieków i nieoficjalnych informacji, że sytuacja dojrzewa do jakichś bardziej zdecydowanych rozstrzygnięć, ale równocześnie - także w przeciekach podkreślano - że nie można o tym mówić otwarcie, bo Moskwa i patriarchat moskiewski będą próbować storpedować jakiekolwiek próby zmian.
To właśnie dlatego zamiast zwołać Sobór Lokalny (najwyższą władzę w Cerkwi), co zaalarmowałoby bez wątpienia patriarchę Cyryla, zwołano na piątek 27 maja jedynie spotkanie biskupów, mnichów, kapłanów i świeckich. Nie podano nawet jaki ma być cel tego spotkania, choć - uczciwie trzeba przyznać - że już kilka dni wcześniej w ukraińskiej prasie pojawiły się przecieki, w których informowano, że w trakcie tego spotkania ma zostać postawiona kwestia całkowitej niezależności Ukraińskiej Cerkwi Prawosławnej. I tak się dokładnie stało. W piątek 27 maja rozpoczęło się planowane spotkanie biskupów, mnichów duchownych i świeckich Ukraińskiej Cerkwi Prawosławnej Patriarchatu Moskiewskiego. Nie było to jednak, zgodnie z zapowiedziami Sobór Lokalny, a jedynie zwykłe spotkanie. Kilkanaście minut później sytuacja się jednak zmieniła, bowiem - po odebraniu uczestnikom telefonów komórkowych, tak by nie dopuścić do przecieków - podjęto decyzję o zwołaniu Synodu, który - natychmiast po rozpoczęciu obrad - zdecydował o zwołaniu Soboru Biskupów. Gdy on się zebrał (a wszystko działo się błyskawicznie) to zgromadzeni na nim biskupi podjęli decyzję o zwołaniu Soboru Lokalnego UCP, co stało się tego samego dnia wieczorem. I to właśnie ten najwyższy organ życia cerkiewnego podjął decyzję o tym, że ze statutów Ukraińskiej Cerkwi Prawosławnej wykreślone zostały wszystkie wzmianki o jedności z Moskwą, co oznacza uznanie się za całkowicie niezależną Cerkiew. To jednak nie wszystko, bowiem uczestnicy Soboru ogłosili także, że od tego momentu „miro” (oleje święte) będą święcone w Kijowie, a nie w Moskwie (co w języku symbolicznym jest jednym z najistotniejszych kroków ku ogłoszeniu autokefalii). Wszystkie te decyzje oznaczają de facto ogłoszenie autokefalii, ale ten termin nie padł. Ogłoszono jedynie niezależność.
Dlaczego? To pierwsze pytanie, na które odpowiedzi wciąż nie znamy. Może chodzić zarówno o kwestie kanoniczno-prawne, jak i o to, by nie drażnić tych z hierarchów (a ich nadal nie brakuje w Ukraińskiej Cerkwi Prawosławnej, choć obecnie są już oni w mniejszości), którzy przywiązani są do jedności z patriarchatem albo nie chcą potężnego zwarcia z nim. Ostrożność ta była o tyle wskazana, że nawet to ostrożne stanowisko UCP nie zostało zaakceptowane przez diecezję symferopolską i krymską, a także doniecką, których biskupi zadeklarowali pozostanie pod jurysdykcją Moskwy. Ostrzejsze sformułowanie niezależności mogłoby sprawić, że na taki krok zdecydowaliby się także inni biskupi, a to - bez wątpienia - zostałoby wykorzystane przez patriarchat moskiewski. Miękki ton oświadczenia także jednak może być wykorzystany przez Moskwę, bo już widać, że na obecnym etapie metropolita Hilarion (czyli druga, co do znaczenia osoba w Rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej) przekonuje w kolejnych wywiadach i oświadczeniach, że decyzja UCP nic w istocie nie zmienia. - Ukraińska Cerkiew Prawosławna po raz kolejny pokazała, że jest całkowicie samorządna, że jej centrum kościelne znajduje się nie w Moskwie, ale w Kijowie. Nie jest od Moskwy zależna ani administracyjnie, ani finansowo, ani w żadnym innym wymiarze. Zachowana została jedność między Rosyjską Cerkwią Prawosławną a Cerkwią Ukraińską i będziemy nadal tę jedność umacniać – powiedział w telewizji Rossija-24 metropolita Hilarion, szef synodalnego departamentu ds. stosunków zewnętrznych z innymi Kościołami. Nieco ostrzej wypowiada się Święty Synod, który ostrzegał ukraińskich prawosławnych, że ich działania są sprzeczne z ustawami patriarchatu moskiewskiego, bowiem zgodnie z nimi zatwierdzić taką decyzję powinien patriarcha, a oni o takie zatwierdzenie się nie zwrócili. Oświadczenie, które zawiera te słowa jest sformułowane dość ostrożnie, ale już widać, że patriarchat moskiewski łatwo nie odpuści i zrobi wszystko, by podzielić usamodzielniającą się Ukraińską Cerkiew Prawosławną.
Tyle, jeśli chodzi o Moskwę. Trudno jednak nie zadać pytanie, co decyzja ta oznacza dla prawosławnych w Ukrainie. Odpowiedź - jak na poprzednie pytanie - wcale nie jest oczywista. Nadal bowiem w kraju tym istnieć będą dwie, niechętnie do siebie nastawione - Cerkwie prawosławne. Jedna z nich Ukraińska Cerkiew Prawosławna, nie będzie już podlegać (cokolwiek to będzie w rzeczywistości oznaczać) Moskwie, a druga Prawosławna Cerkiew Ukrainy będzie egzarchatem Patriarchatu Konstantynopola. Zaszłości między nimi są ogromne, bowiem przez wiele lat metropolita Onufry i wielu z jego biskupów głosiło, że biskupi i duchowni Ukraińskiej Cerkwi Prawosławnej patriarchatu kijowskiego (czyli wspólnoty, z której wyłoniła się - po uznaniu jej przez Konstantynopol - Prawosławna Cerkiew Ukrainy) są przebierańcami, a sprawowane przez nich sakramenty nie są ważne. Prawosławna Cerkiew Ukrainy także nie szczędziła ostrych słów UCP uznając ją za „moskiewską agenturę” czy kwestionując ukraińskość jej władz.
To wszystko, choć obecnie obie strony deklarują wolę dialogu nie skłania do tezy, że w krótkim czasie dojdzie do „zjednoczenia”. Władze Ukrainy bardzo by tego chciały, ale historyczne problemy i jurysdykcyjne spory są zbyt duże, by liczyć na błyskawiczne ich rozwiązanie. Otwarcie i uczciwie przyznaje to biskup Sylwester, jeden z hierarchów Ukraińskiej Cerkwi Prawosławnej. „Trzeba otwarcie przyznać, że jeszcze przez długi czas będziemy istnieć jako dwie odrębne struktury kościelne na jednym terytorium. Jednak to, jak będzie wyglądało to współistnienie, zależy od nas samych, od naszych decyzji, od naszej dobrej woli” - napisał w ciekawym tekście na stronach UCP hierarcha. Jakie są powody? Odpowiedź jest prosta. W łonie prawosławia (także ukraińskiego) toczy się spór kanoniczny o rolę patriarchatu Konstantynopola, o kanoniczność jego decyzji dotyczących Ukrainy, a także - o czym była już mowa - o tym, czy Prawosławna Cerkiew Ukrainy posiada sukcesję apostolską. Ważność święceń biskupów i kapłańskich dokonywanych przez patriarchę Filareta (który był twórcą i pierwszym zwierzchnikiem Ukraińskiej Cerkwi Prawosławnej patriarchatu kijowskiego), a co za tym idzie także przez metropolitę Epifaniusza jest kwestionowana nie tylko przez Ukraińską Cerkiew Prawosławną, ale także przez inne wspólnoty prawosławne (w tym przez Polską Autokefaliczną Cerkiew Prawosławną czy Albańską Cerkiew Prawosławną). To, niezależnie od tego, na ile ten spór jest zrozumiały przez innych, pozostaje istotnym problemem w dialogu i przyszłym pojednaniu.
I już tylko te kwestie pozwalają stwierdzić, że droga do jedności ukraińskiego prawosławia nie będzie prosta. Czy niemożliwa? Tak daleko bym nie poszedł. Dynamika patriotyczna wywołana wojną i atakiem rosyjskim, naciski polityczne, a także brak zrozumienia dla tych sporów wśród zwyczajnych wiernych, będą istotnymi czynnikami przezwyciężającymi owe problemy. Tyle, że to będzie wymagać czasu i wzajemnego szacunku, którego - co widać po wymianie pism i oświadczeń - na razie między oboma wspólnotami nie ma.
Jeszcze dalej jest ku - choć o tym także mówi się od dawna - zjednoczeniu obu prawosławnych Cerkwi z Ukraińską Cerkwią Greckokatolicką. Z perspektywy politycznej świeckich władz byłby to oczywiście cel wymarzony, bowiem powstałaby jedna, silnie ukraińska Cerkiew. Tyle, że zaszłości historyczne między grekokatolikami a prawosławnymi (szczególnie z Ukraińskiej Cerkwi Prawosławnej) są jeszcze większe, a za pragnienie jedności z biskupem Rzymu ukraińscy grekokatolicy oddawali życie. Oczywiście wyraźnie widać obecnie gorycz i niechęć do polityki Watykanu, ale to nie jest jeszcze wystarczający powód by łączyć się z większymi wspólnotami prawosławnymi. Z perspektywy prawosławnej taki kierunek też wcale nie jest oczywisty, bowiem - co wynika ze specyfiki wyznaniowej - poziom wykształcenia, zaangażowania i duchowości - grekokatolickich duchownych jest wyższy, niż ten duchownych prawosławnych. To zaś mogłoby oznaczać, że mniejszy partner, często oskarżany o łacińskość, wziąłby o wiele więcej wpływów i władzy, niż wynikałoby to z jego wielkości.
Wszystkie te czynniki razem sprawiają, że choć należy traktować decyzję Soboru Ukraińskiej Cerkwi Prawosławnej niezwykle poważnie, i choć niewątpliwie istotnie zmienia ona sytuację, to do jedności ukraińskiego prawosławie daleka jeszcze od niej droga. I wiele może się na niej wydarzyć.
Skomentuj artykuł