Marek Lisiński nie jest ofiarą molestowania? Śledztwo dziennikarzy rzuca nowe światło na tę sprawę

(fot. Fakty RMF FM / youtube.com)
KAI / PAP / "Gazeta Wyborcza" / kk

Czy Marek Lisiński, prezes fundacji Nie Lękajcie się, był molestowany? A może chodziło o pieniądze - pisze w poniedziałek "Gazeta Wyborcza" i przedstawia wyniki dziennikarskiego śledztwa, które dziennikarze przeprowadzili w tej sprawie.

"Pisałem ci, że kto mi pomoże, to odwdzięczę się, choć wiem, że nikt mi już nie wierzy, bo tyle nawywijałem w życiu i tylu skrzywdziłem, nawet i rodzina mi nie ufa. Ale teraz obiecuję, że będę słowny. Tego nie możesz mu ani nikomu powiedzieć, bo wtedy jestem załatwiony i mój plan nie powiedzie się. Tobie też wynagrodzę. Wiem, że kuria go wspiera [księdza] i chce pomóc, by dał te 150 000 złotych, których domagam się, a to rozwiąże moją sytuację. Ta kwota nie jest wygórowana tym bardziej dla tak zamożnego Kościoła w Polsce" - ten mail do znajomego napisał Marek Lisiński, do niedawna prezes fundacji Nie Lękajcie Się, pomagającej ofiarom molestowania przez duchownych.

"Gazeta Wyborcza" w poniedziałkowym wydaniu publikuje wyniki swojego śledztwa, z którego wynika, że Marek Lisiński mógł kłamać, aby wyłudzić od Kościoła pieniądze.

Jak pisze dziennik, fundacja "Nie Lękajcie Się" powstała w 2013 roku za namową Ekke Overbeeka, warszawskiego korespondenta holenderskich mediów, który w 2011 roku nakręcił film dokumentalny p.t. "Silence in the Shadow of John Paul II" ("Milczenie w cieniu Jana Pawła II"; później powstała również książka pod tym samym tytułem). To właśnie na planie tego filmu mieli się poznać późniejsi założyciele fundacji Nie Lękajcie się - Wojciech Pietrewicz, Marek Mielwczyk oraz Marek Lisiński. Do celów fundacji należały: dokumentowanie przypadków molestowania dzieci przez księży, pomoc psychologiczna i prawna dla ofiar, wspieranie ich w pozyskiwaniu odszkodowań od Kościoła. Prezesem został Pietrewicz, ale wkrótce dowiedział się, że ma raka. W praktyce fundacji szefował Lisiński.

DEON.PL POLECA

W filmie Overbeeka Lisiński nie pokazał twarzy. Pojawił się w kilku scenach tyłem. "O cokolwiek go wtedy pytałem, uciekał" - powiedział gazecie Wojciech Pietrewicz. "Nie chciał nawet powiedzieć, gdzie był ten jego ksiądz. Albo jak się nazywa. Jedynie: «Oni muszą nam zapłacić»" - dodał.

"Marek w kółko mówił o pieniądzach" - wspomina Pietrewicz. "Ja chciałem najpierw zbudować podwaliny, pozyskać dobrych prawników, a jeśli walczyć o odszkodowania, to z powództw sądowych. Przekonywałem, że każde odszkodowanie, które uda się uzyskać, musi być ogłoszone w mediach, żeby był efekt. A nie tak, że każdy weźmie od kurii pod stołem. A Marek: «Mają nam zapłacić do ręki»" - opowiedział "GW" Pietrewicz, który w wyniku konfliktu wycofał się z fundacji. W 2015 r. prezesem został Marek Lisiński.

W sierpniu 2013 r. "GW" pisała o powstaniu fundacji. W tekście wypowiadał się także Lisiński, zarzucając przy okazji kurii opieszałość w prowadzeniu jego procesu. Dwa miesiące później proces się kończy, a w styczniu 2014 r. biskup Piotr Libera uznaje księdza Witkowskiego za winnego molestowania Lisińskiego i zawiesza w posłudze duszpasterskiej na trzy lata. Dożywotnio zakazuje mu też pracy z dziećmi. Wyrok zapada, mimo iż nie został przesłuchany ani jeden świadek z ośmiu zgłoszonych przez księdza. Libera napisze w uzasadnieniu wyroku, że to dlatego, że się nie stawili. "Gazeta" dotarła do informacji, że nie stawili się, bo nikt ich nie wezwał. Libera nie przeprowadza też konfrontacji powoda z pozwanym. Wyrok zatwierdza watykańska Kongregacja Nauki Wiary. Tydzień po jego wydaniu ks. Zdzisław Witkowski pozywa Marka Lisińskiego do sądu o ochronę dóbr osobistych. Chce wycofania oskarżeń i przeprosin.

W wywiadzie opublikowanym na początku maja na łamach Wirtualnej Polski, biskupi płoccy Piotr Libera i Mirosław Milewski tak wspominają tę sytuację.

"Jesienią 2010 r. Marek Lisiński przysłał list do biskupa, w którym napisał, że jest ofiarą księdza. Wskazał go z nazwiska. Z punktu widzenia prawa karnego państwowego sprawa była już przedawniona, ale zaprosiłem go do Płocka na rozmowę. Chciałem zbadać, jak to wygląda na gruncie kościelnym, pomimo że - również zgodnie z prawem kościelnym - doszło do przedawnienia. Zwłaszcza, że ksiądz, którego wskazał jako sprawcę, nadal pełnił posługę w parafii" - mówi biskup Milewski. Zgłoszenie zostało zweryfikowane podczas osobistego spotkania biskupa Milewskiego i Marka Lisińskiego w Płocku.
"Po półtoragodzinnej rozmowie nie miałem wątpliwości, że to człowiek skrzywdzony, ofiara. Od razu poinformowałem biskupa Liberę" - wspomina biskup pomocniczny. Jego przełożony, biskup Libera, gdy usłyszał o sprawie niezwłocznie zawiesił księdza w obowiązkach. Oskarżony ksiądz "musiał opuścić parafię i otrzymał zakaz kontaktów z dziećmi. Następnie powiadomiłem Kongregację Nauki Wiary, która nakazała przeprowadzenie procesu karno-administracyjnego. W jego wyniku ksiądz W. został uznany winnym i skazany" - dodaje ordynariusz.
"Pan Lisiński w wielu wypowiedziach publicznych opowiada o swoim cierpieniu, które go dotknęło, także z tego powodu, że gdy opowiedział o tym swoim najbliższym po raz pierwszy, nikt nie chciał mu uwierzyć. Tymczasem okazuje się, że tym, który przy pierwszym spotkaniu mu uwierzył, był bp Milewski" - kontynuuje bp Piotr Libera. "Potem zostało to potwierdzone przez wyrok Trybunału kościelnego, uznającego winę jego krzywdziciela".

Marek Lisiński napisał wtedy do kurii. "Chciałbym z tego miejsca podziękować za działania, jakie podjął biskup Płocki Piotr Libera w stosunku do sprawcy, który zabrał mi nie tylko dzieciństwo, ale i czas teraźniejszy. Pomimo wyroku, jaki sprawca otrzymał, nadal niszczy mój spokój psychiczny, nie pozwala zapomnieć o tym, co było, oskarżając mnie w procesie cywilnym o naruszenie dóbr osobistych. Zwracam się, o ile to możliwe, o nieudostępnianie sądom cywilnym dokumentacji z mojego procesu, jaki miał miejsce w Sądzie Biskupim. Ta sprawa dotyczyła mnie i sprawcy, a prawo kanoniczne mówi jednoznacznie o ochronie i tajemnicy" - napisał. W kolejnym liście Lisiński poprosił kurię o wsparcie w wysokości 150 tysięcy złotych. Na tyle wylicza koszty terapii, którym musiał się poddać, żeby podnieść się po traumatycznych doświadczeniach z dzieciństwa. Libera nakazuje Witkowskiemu wycofać pozew, a sprawa zostaje umorzona.

20 października 2014 roku Lisiński wysyła do biskupa list z podziękowaniem. "Jeżeli Biskup byłby gotowy wypłacić mi rekompensatę w wysokości 200 tysięcy złotych na terapię, za straty moralne i psychiczne, gotów jestem zrzec się przyszłych roszczeń, a nawet wycofać z działalności publicznej w fundacji. Chciałbym już definitywnie zamknąć ten rozdział własnego życia". Kuria płacić nie chce, więc teraz to Lisiński składa pozew cywilny. Żąda przeprosin i 10 tysięcy złotych od Witkowskiego oraz od parafii, gdzie miało dojść do molestowania.

"GW" rozmawiała również z księdzem Zdzisławem, który miał molestować Lisińskiego. Ten twierdzi, że opowieść o molestowaniu to kłamstwo wymyślone przez Marka. "Marka znałem słabo, bo do kościoła chodził rzadko. Ale uczyłem go religii. W 1986 odszedłem na probostwo do pobliskiego Chamska, na początku lat 90. zacząłem uczyć tam religii. Wtedy zakolegowałem się z Darkiem, naszym szkolnym wuefistą. Okazało się, że jego siostra wyszła za mąż za Marka Lisińskiego. Któregoś dnia przyjechali do mnie we dwóch «maluchem». Marek chciał, żebym mu pożyczył pieniądze na wykupienie prawa jazdy. Stracił je za jazdę po pijanemu. Prosił tylko, żebym nic nie mówił jego żonie. To ukrywanie mi się nie spodobało, powiedziałem: «O nie!»" - opowiedział Witkowski gazecie.

Kilkanaście lat później Lisiński pożyczył od księdza ponad 20 tys. zł - rzekomo na leczenie chorej na raka żony. Zapewnił, że będzie miał z czego oddać, bo wybiera się do pracy do Niemiec.

"No i po kilku tygodniach doszła mnie wieść, że Marek wcale nie wyjechał do Niemiec. Pojechałem do jego żony. Okazało się, że wcale na raka nie chorowała. Zadzwoniłem do niego, żądając zwrotu pieniędzy" - opowiedział ksiądz, który usłyszał wtedy "niech ksiądz nie podskakuje, bo są na was haki i mogę księdza załatwić. A wtedy nie tyle ksiądz straci" - opowiedział "GW" ks. Witkowski.

Wspomniane "haki" dotyczą innych oskarżeń, które skierowano w stronę księdza Witkowskiego. Autorki tekstu z "Gazety Wyborczej" piszą, że w Poniatowie poznały 40-letniego Stanisława. Jego rodzice zaprzyjaźnili się z księdzem pod koniec lat 80. W relacji pana Stanisława, ksiądz Witkowski "miał zwyczaj wchodzić jeszcze do pokoju dziecięcego, żeby się pożegnać z moją siostrą i ze mną. Był obleśny, całując na pożegnanie, wkładał mi język do buzi". Innym razem ksiądz miał zabrać go na wyjazd, upoić go alkoholem i dobierać się w nocy. "Chciał uprawiać seks. Dostał w japę. Uciekłem do pokoju jego siostry, a ten za mną. Ta siostra musiała go odganiać" - wspomina rozmówca.

Drugi przypadek dotyczy Artura. "Miałem 16 lat. Zakumplowaliśmy się. Zdzisiek lubił wypić. Kiedyś, gdy nocowałem u niego po imprezie, przyszedł do mnie do łóżka. Odgoniłem go. Wrócił, myśląc, że już śpię, ukląkł przy łóżku i się zmasturbował. Potem nieraz zabierał mnie do Płocka do pewexu na zakupy. No a później zaczął mnie nachodzić, że ukradłem mu pieniądze. Rzeczywiście, raz zwinąłem mu kasę ze stołu, oddałem. Ale on posądził mnie o kolejną kradzież. Wtedy opowiedziałem o wszystkim ojcu, a on zgłosił sprawę na milicję. Zdzichu został wezwany na komisariat. To był 1987 rok. Ja też złożyłem zeznanie. Na tym się skończyło" - relacjonuje ofiara.
Ostatni przypadek dotyczy parafii z Korzenia i jednego z lektorów. Ksiądz Zdzisław "miał otworzyć mu drzwi nago i nękać sprośnymi SMS-ami". Lektor złożył w kurii skargę na księdza. "Akurat władzę objął tam biskup Piotr Libera. Wezwał Zdzisława na ostrzegawczą rozmowę, ale ten się wszystkiego wyparł. To było właśnie wiosną 2008 roku, kiedy Marek Lisiński powiedział mu: «Niech ksiądz nie podskakuje, bo są na was haki»" - piszą Katarzyna Włodkowska i Katarzyna Surmiak-Domańska.

Ksiądz Witkowski zagroził Lisińskiemu sądem, ale w czerwcu 2008 r. Lisiński przyjechał do niego po raz kolejny. Przeprosił za wszystko i obiecał, że wkrótce pieniądze zwróci. "Wrócił w sierpniu, ale zamiast gotówki chciał mi wcisnąć odkurzacz oraz jakąś myjkę do mycia okien w kościele, wartą podobno kilka tysięcy" - opowiedział "GW" ks. Witkowski.

Mimo kolejnych ponagleń, Lisiński pieniędzy Witkowskiemu nie oddał - pisze "Gazeta Wyborcza". Dwa lata później, we wrześniu 2010 roku, oskarżył Witkowskiego o molestowanie.

"Dostałem wezwanie do kurii. Biskup Libera powiedział mi, że ma wytyczne, by w takich wypadkach od razu zwalniać" - powiedział dziennikarkom ks. Witkowski.

W sobotę 1 czerwca 2019 r. diecezja płocka opublikowała specjalne oświadczenie. Jest ono reakcją na materiał Wirtualnej Polski "Ujawniamy tajemnice Marka Lisińskiego", w którym pojawiły się podobne doniesienia jak w tekście z "Wyborczej". W komunikacie czytamy, że "wina duchownego oskarżonego o molestowanie Pana Marka Lisińskiego została potwierdzona podczas prowadzonego przed Sądem Biskupim w Płocku postępowania. Poczynione ustalenia zostały zatwierdzone przez watykańską Kongregację Nauki Wiary", jak również, że "w opisanej sprawie zarówno zebrane materiały, jak i postawa oskarżonego duchownego w toku postępowania kanonicznego, dały podstawy do uznania Pana Marka Lisińskiego za ofiarę molestowania seksualnego".

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Marek Lisiński nie jest ofiarą molestowania? Śledztwo dziennikarzy rzuca nowe światło na tę sprawę
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.