Kościół pokorny ciągle głosi miłość
Niektórzy kaznodzieje ciągle uważają, że nie należy zbytnio mówić o bezinteresownej miłości Boga, bo to ludzi... nie zmienia, lecz rozzuchwala i utwierdza w pysze. To prawda, miłość w pewnym sensie ustawia siebie na spalonej pozycji.
"W imię Chrystusa prosimy: pojednajcie się z Bogiem! ( 2 Kor 5, 20b).
Co jest celem Wielkiego Postu? Do czego wzywa nas Chrystus Zmartwychwstały i Kościół w tych dniach? Co mamy zrobić jako chrześcijanie?
Spróbuję odpowiedzieć na te pytania, odwołując się do dzisiejszego drugiego czytania. Właściwie wszystko zawiera się w słowach: "Pojednajcie się z Bogiem", czyli z Ojcem.
Czy "pojednanie" oznacza pójście do spowiedzi przedświątecznej? Czy mamy przebłagać Boga za swoje grzechy, złożyć jakieś ofiary, posty, wyrzeczenia, aby Go ułaskawić, spełnić trochę uczynków pokutnych, aby odwrócić Jego gniew od nas? To ciągle byłaby naturalna religijność.
Paweł pisze te słowa do Koryntian, którzy przecież byli już ochrzczeni. W czasach apostolskich nie było też spowiedzi w takiej postaci jak dzisiaj. Do czego więc wzywa ich apostoł?
Skupmy się na słowie "pojednanie" i "pojednać". Greckie słowo "katallage", którego używa tutaj św. Paweł, pojawia się tylko w jego listach. W świeckim użytku oznacza po prostu "wymianę", np. jednej monety na inną, a w przenośni zamianę np. gniewu na miłość, przyjaźni na wrogość.
Pojednanie dla Pawła oznacza przywrócenie przyjaznych relacji po okresie wrogości, oddalenia, braku życiodajnego kontaktu. Między kim? Między człowiekiem a Bogiem, a także między człowiekiem i innymi ludźmi. Kto jedna się z Bogiem, równocześnie jedna się z braćmi i siostrami. Nie istnieje w Nowym Testamencie tylko pojednanie z samym Bogiem.
No i tutaj pojawia się prawdziwa bomba teologiczna, niespotykana w żadnej religii, ponieważ apostoł wcześniej ogłasza, że to Bóg (Ojciec) przez śmierć Chrystusa pojednał świat ( i nas) ze sobą. To człowiek był w stanie wrogości wobec Boga, nie Bóg. Grzech człowieka wywoływał gniew Boga. A co zrobił Bóg? Wziął ten grzech na siebie, jak złą monetę, i wymienił na dobrą monetę: zapłacił za nas cenę tej wymiany. On zainicjował pojednanie nas ze sobą, sprawił, że my możemy w sobie przekroczyć wrogość, nieprzyjaźń, lęk przed Nim, że możemy być inni wobec ludzi.
Czy to nie dziwne? Gniew Boga zostaje uśmierzony nie przez jakieś ofiary ludzi, przez ich modlitwy i zabiegi. Tak myślał cały starożytny świat, włącznie z judaizmem. Boga lub bogów należało przebłagać, wpłynąć na nich, aby zmienili zdanie względem nas. A Paweł ogłasza, że to Bóg niejako sam w sobie przezwyciężył gniew (bo grzech jest niesprawiedliwością i złem) siłą miłości - przez śmierć Jezusa na krzyżu. Pojednanie człowieka z Bogiem jest faktem, jest dane wszystkim ludziom. Bóg sam podjął się tego dzieła bez naszego udziału i pytania się, czy chcemy usunięcia przeszkody w przyjaźni. Nie po Jego stronie leżała ta przeszkoda, lecz po naszej. Odtąd człowiek nie musi zabiegać o złagodzenie gniewu Boga. Zresztą nigdy nic by to nie dało.
To właśnie wydarzyło się w Wielki Czwartek, Piątek i poranek wielkanocny. I trwa w Kościele.
Skoro jednak Bóg pojednał nas ze sobą, to dlaczego nagle Paweł mówi, abyśmy pojednali się z Bogiem? Pojednanie nie jest pełne, jeśli człowiek nie udzieli odpowiedzi. Lekarstwo jest dane, ale trzeba je przyjąć. Konieczna jest współpraca, właściwa odpowiedź dana temu, kto tak dalece jest naszym przyjacielem, że chociaż odrzucony, niepokochany, pierwszy wychodzi naprzeciw, dając nam szansę dobrej odpowiedzi. Pojednanie to wejście w przyjazną relację z Bogiem i ludźmi i pielęgnowanie jej.
I dopiero teraz, na tym szerszym tle widać, czym ma być pojednanie z Bogiem w naszym życiu, a zwłaszcza teraz w Wielkim Poście. Wysiłkiem z naszej strony, abyśmy potrafili udzielić właściwej odpowiedzi na pełną miłości inicjatywę Boga, abyśmy się do Niego przybliżyli. Przyjaźń nie może polegać tylko na słowach albo przekonaniu, że ktoś jest naszym przyjacielem. Przyjaźń oznacza aktywną pamięć i zażyłość, wymianę miłości, czyny, pragnienie dobra drugiego. Przyjaźń okazywana Bogu jest czymś podobnym.
Niestety, faktem jest, że chociaż jesteśmy ochrzczeni nasze więzi z Bogiem i ludźmi oziębiają się, stają się często formalne. Być może dla jednych z nas pojednanie będzie najpierw dobrą spowiedzią. Ale to za mało. Spowiedź to ponowne przyjęcie pojednania z naszej strony. Chodzi o coś więcej, abyśmy jako chrześcijanie byli światłem i solą dla świata, abyśmy najpierw przez modlitwę, Słowo, sakramenty zbliżali się do Pana, i kochali Go w bliźnich, w naszym zaangażowaniu, w życiu według Ewangelii.
Kościół daje nam wiele środków do tego. Słuchanie słowa Bożego na pierwszym miejscu. Słuchane słowo odnawia, budzi, czasem denerwuje, gdy za daleko odeszliśmy. Eucharystia - pokarm dla słabych. W końcu modlitwa (także post jako modlitwa ciała i ducha), zauważanie drugich w potrzebie, czy nasze Gorzkie Żale i Droga Krzyżowa.
Myślę, że należy uważać, aby nie sprowadzać Wielkiego Postu do pobożnego rozważania Męki Pańskiej. Ona ma swoje miejsce, ale pod koniec tego okresu. Najpierw mam się zachwycić czynem Boga, takim, którego żaden człowiek przed Chrystusem nie mógł sobie wyobrazić, bo wszyscy sądzili, że to człowiek musi naprawić sam to, co popsuł.
Wielki Post w tym sensie jest czasem odnowy, powrotu, oczyszczenia, aby kolejny raz świadomie i z zaangażowaniem dać Bogu odpowiedź najpierw w Wigilię Paschalną, ze światłem w ręku,a potem wychodząc z kościoła w codziennym życiu. Jest to odpowiedź, w której chcę być prawdziwym przyjacielem Boga i ludzi, chcę iść drogą Chrystusa, nie chcę być formalnym chrześcijaninem, ale świadkiem, próbującym dzięki mocy Ducha kochać Boga i poprzez Niego ludzi.
Kościół pokorny ciągle głosi miłość
No i jeszcze jedna pocieszająca myśl z dzisiejszego drugiego czytania na rozpoczętą drogę Wielkiego Postu. Przyszła na liturgii.
Paweł napomina nas, abyśmy pojednali się z Bogiem. Ale nie wzywa do nawrócenia strasząc piekłem i potępieniem. A przecież mógłby... Pewnie byłoby to znacznie skuteczniejsze. Co wybiera? Próbuje nas powalić na ziemię obrazem, który wyraża bezkres miłości Boga. To Syn wszedł w doświadczenie piekła za nas. Za życia i po śmierci. Ojciec uczynił Go grzechem, to znaczy, obarczył całym złem świata, a ten ciężar przecież należał do nas. Nie mógł wziąć na siebie tego ciężaru jako Bóg, ale mógł to zrobić jako Bóg i człowiek.
W tym też tkwi pokora i bezsilność miłości, że nie chce mieć posłusznych i kochających ludzi na siłę, takich, którzy będą się jednać ze strachu. Niektórzy kaznodzieje ciągle uważają, że nie należy zbytnio mówić o bezinteresownej miłości Boga, bo to ludzi... nie zmienia, lecz rozzuchwala i utwierdza w pysze. Hmm. To prawda, miłość w pewnym sensie ustawia siebie na spalonej pozycji. Niewiele zyskuje odsłaniając swoją słabość, brak siły przekonywania, rezygnując z użycia siły i strachu. Z początku nieliczni w nią uwierzą, nieliczni się przejmą tym, co zrobił Jezus. Inni wzruszą ramionami, albo uznają to za jakiś absurd. Takie głoszenie nie sprawi, że sukces będzie gwarantowany. Ale nawrócenie pod wpływem strachu jest zawsze połowiczne, jest odruchem, ale nie wypływa z serca.
Kościół sukcesu nie stroni od straszenia. Kościół pokorny ciągle głosi miłość, nawet jeśli odzew wydaje się mizerny.
Skomentuj artykuł