Ojciec księdza Kaczkowskiego o jego ostatnich chwilach
Wiedział doskonale, co go czeka, i że koniec jest nieuchronny. W chwili śmierci trzymaliśmy go za ręce. Jasiu nie cierpiał - zapewnia Józef Kaczkowski, ojciec księdza Jana. Dodaje, że zanim zupełnie zamilkł, klika razy powtórzył słowo "Miłosierdzie".
- Jego stan zdrowia pogorszył się zdecydowanie na początku roku - opowiada pan Józef w wywiadzie dla "Gościa Gdańskiego". Dodaje, że "szwajcarscy specjaliści, u których się leczył, nie spodziewali się, że choroba znowu tak silnie zaatakuje". Ostanie dni życia księdza Jana upływały w stanie skrajnego osłabienia.
- Jaś był przygotowany na śmierć. My także. Oswajał nas, jak i całą Polskę z tematem nieuleczalnej choroby, cierpienia, godnego odchodzenia - dodaje pan Józef w relacji dla "Gościa". Przyznaje, że syn w ostatnich dniach życia miał spore trudności z mówieniem. Zanim jednak zamilkł zupełnie, "kilka razy powtórzył słowo «Miłosierdzie»".
W chwili śmierci z księdzem Janem była jego najbliższa rodzina. - Mówiliśmy do niego, trzymając go za dłonie, ale nie wiem, czy nas słyszał. Śmierć nadeszła w drugi dzień świąt Wielkiej Nocy. Jasiu nie cierpiał - zapewnia pan Józef w wywiadzie dla "Gościa". Jak dodaje, syn "cieszyłby się, gdyby jego dzieło trwało i się rozwijało".
***
Ksiądz Jan Kaczkowski od 2012 roku zmagał się z glejakiem mózgu. Mimo choroby cały czas starał się - jak sam mówił - żyć na pełnej petardzie. Kierował puckim hospicjum. Do samego końca był blisko tych, którzy cierpią. Zmarł 28 marca, w Poniedziałek Wielkanocny.
Skomentuj artykuł