Papieże wspólnie obejrzą finał Mundialu?
"Dwaj papieże wspólnie oglądają mecz piłki nożnej" - do marca 2013 roku taka wizja mogła być uważana tylko za abstrakcyjny żart.
Tymczasem jednak wiele z tego, co dotychczas wydawało się niemożliwe właśnie się dokonuje, podkreśla niemiecka agencja katolicka KNA. W nieco żartobliwym komentarzu zwraca uwagę, że po wczorajszym meczu, w którym Niemcy pokonali gospodarza Mundialu - Brazylię, gdyby dziś została wyeliminowana również Holandia, wówczas w Watykanie może dojść do historycznego "pojedynku": niemieckiego "obrońcy" papieża seniora Benedykta XVI z "napastnikiem z Argentyny" - Franciszkiem.
Papież Franciszek już okazywał wielką radość, a jego Gwardia Szwajcarska - wielkie przygnębienie po zwycięstwie reprezentacji Argentyny w meczu ze Szwajcarią, przypomina KNA. Ale gdyby finał Mundialu oglądali wspólnie dwaj papieże w Watykanie - podobna sytuacja już się pewnie nigdy więcej nie wydarzy.
Często mówi się o tym, że - co do treści - między papieżem Franciszkiem a jego poprzednikiem Benedyktem istnieje "pełna zgodność". Nikt przy tym nie przeczy, że ich styl rządzenia i nauczania nieco się różni. Tak też i podejście Josepha Ratzingera oraz Jorge Mario Bergoglio do futbolu okazały się zupełnie różne. U Ratzingera - bardzo intelektualne. W swojej refleksji przed Mundialem 1979, jeszcze jako arcybiskup Monachium, mówił o "działaniu, które jest całkowicie wolne, pozbawione przymusu, a w które przecież ludzie wkładają wszystkie swoje siły".
Futbol, jak mówił papież-senior, zmusza człowieka do tego, żeby przede wszystkim siebie samego dyscyplinował osiągając przez trening możliwość dysponowania sobą, a dzięki temu - osiągnął wolność. To z kolei przekłada się na grę w drużynie piłkarskiej, "na zdyscyplinowane współistnienie jednoczące wspólnym celem". Przywołując słowa legendarnego trenera ekipy niemieckiej Seppa Herbergera podsumował swoje rozważania słowami, że "jedenastka musi być jednością!".
Papież Franciszek podchodzi do tej problematyki zupełnie inaczej, raczej jak selekcjoner, szukający talentów dla swojej podwórkowej drużyny piłkarskiej. Ta fascynacja jest głęboko zakorzeniona w jego biografii. Znacznie wcześniej, niż studiować teologię mały Jorge Bergoglio uczył się kopać piłkę w swoim rodzinnym domu przy ulicy Membrillar 531.
Ten adres w dzielnicy Flores w sercu Buenos Aires jest dzisiaj pierwszym etapem tzw. drogi papieskiej w stolicy Argentyny. "Jorge jako mały chłopak, każdego popołudnia uczył się gry w piłkę tam na prawo za rogiem, gdzie dziś jest niewielkie boisko" - wspominał muzyk Mario Valdez, który w 1948 roku chodził razem z nim do piątej klasy. Dodał, że literatura i futbol - właśnie w tej kolejności - to były dwie jego pasje.
Inny szkolny kolega obecnego papieża, Nestor Carabajo, z którym wspólnie kończyli technikum chemiczne wspomina, że Jorge Bergoglio nigdy nie był dobrym technikiem, ale za to doskonałym taktykiem. Wiele grali razem w piłkę i o niej dyskutowali. Często to właśnie Bergoglio proponował skład drużyny i taktykę: "Jorge był wśród nas szefem, zawsze skromny, a zarazem zdecydowany - taki, jakim zna go dzisiaj świat". I - można powiedzieć - "odwiecznym", a dokładnie od 1946 roku, kiedy lokalny klub San Lorenzo zdobył mistrzostwo Argentyny, kibicem tego klubu, podobnie jak jego ojciec. "Członek klubu z numerem 88.235", który do dziś systematycznie płaci należne składki.
Skomentuj artykuł