Przez lata molestował mnie ksiądz
Wiem, że dostaje erekcji nawet wtedy, gdy dziecko siada mu na kolanach. A na jego kolanach siadają setki tysięcy dzieci. Na lekcje w zerówce chodzi z zapałem. Katecheta wykonujący pracę z zaangażowaniem. Przykładny pedagog.
„To będzie nasza tajemnica” – powtarzał niemal na każdym spotkaniu. „To będzie nasza tajemnica”. Jakbym słyszała te słowa jeszcze wczoraj. Każdy jego ruch, dotyk, każde jego słowo prześladowały mnie jeszcze przez wiele miesięcy.
Dobrze pamiętam dzień, w którym po raz pierwszy pojawił się w moim rodzinnym domu. Potem bywał coraz częściej i częściej. Przeszywający wzrok, ciągłe spojrzenia i uśmieszki, zbierająca się w kącikach ust ślina i drżenie rąk zapowiadały, kogo w sobie skrywał.
Miły, uczynny, otwarty i uczciwy. Przykładny, ważny członek naszej społeczności, którego można by stawiać za wzór. Ja – niecałe czternaście lat, z niewielkim bagażem z przeszłości. On – duży, dojrzały mężczyzna.
Czuję okropny lęk
Ten miesiąc jest znacznie gorszy od poprzedniego. Do spotkań na plebanii i przyjazdów do domu dochodzą jeszcze telefony. Dzwoni niemal codziennie. Rozmowy przybierają różny charakter. Od żartobliwych po piekielnie erotyczne. Z reguły mówi tylko on. Ja słucham. Już wiem, że kiedyś to w końcu nastąpi. Podczas tych rozmów przez telefon „przełamujemy poszczególne bariery”. Tak mówi. Wpaja mi do głowy swoje zasady.
„Celibat”. To słowo padające z moich ust wzbudza u niego zdumienie. Nie spodziewał się. Pytania o celibat nie było w jego planie. Może tylko wykrztusić: „Skąd znasz takie słowo?”. Uświadamia mnie, że celibat nie obowiązuje w relacji, w której my jesteśmy. Zarzeka się, że on mnie nie skrzywdzi. Współżycie jest tylko dla małżonków. Podkreśla, że fakt, iż jest księdzem, nie oznacza, że nie zasługuje na miłość. Mówi, że jemu też należy się to, co wszystkim, i żadne prawo tego nie zabrania.
Zaniedbuję naukę. Bardzo często do niego chodzę. Dotyka mnie coraz śmielej. Bardzo sapie, nawet się trzęsie. Natarczywie błaga, żebym otworzyła usta. Otwieram – jest wniebowzięty. Jęzor od razu zanurza się w moim gardle.
Ssie moje wargi; czasami wręcz je połyka, jeszcze innym razem przejeżdża po nich językiem. Zawsze jestem bardzo obśliniona. Ślina spływa mi od oczu do szyi. Gdy od niego wychodzę, mam ją zaschniętą w postaci białego nalotu. Sine usta.
To, co się dzieje, ma nigdy nie być wyjawione. Bo ja przecież tego chcę; bo to nasza tajemnica. Zarzeka się, że nigdy nikomu o tym nie powie, a gdy znajdę chłopaka i się w nim zakocham, pozwoli mi odejść. Że nie będzie trzymał mnie na smyczy – bo on chce tylko mojego dobra i szczęścia.
Jak mam patrzeć na niego w kościele? Krzyczę, że nie będę w stanie tego znieść, że zrozumiałabym wszystko, gdyby nie pełnił posługi. Odpowiada, pozornie bez związku, że na pewno od Boga nie odejdzie, bo On wyświadcza mu zbyt wiele łask.
Moje plany na przyszłość oddalają się, a w końcu tracę je z oczu. Od zawsze fascynowała mnie praca z ludźmi. I chciałam być dla ludzi. Marzyłam o pisaniu. Zawsze chciałam mieć szczęśliwą rodzinę, męża i gromadkę dzieci. Jemu mój plan się nie podoba.
Liceum nie takie. Studia nie takie. „Mąż, dwójka dzieci i kariera. Pójdziesz na medycynę. Na starość mnie dochowasz. Twój mąż będzie kimś szczególnym i z nim przeżyjesz swój pierwszy raz. A na razie jesteś moja. Ja się tobą zaopiekuję i nigdy nie pozwolę, żeby ktoś cię skrzywdził. Tym samym ja ci krzywdy nie zrobię”.
Powtarza, że wiek to tylko liczby, kochać należy sercem. Różnica wieku między nami, te trzydzieści sześć lat, to nic, to ledwie zauważalne. Zaczyna mówić o nas „my”. Tłumaczy, że jesteśmy parą, tworzymy związek.
Zaczynają mnie dręczyć koszmary senne. Śnię, że nie mogę mu odmówić, bo inaczej będzie mnie więził w piwnicy razem z innymi dziewczętami. Śnię, że w jego piwnicy są cele – po jednej na każdą dziewczynę. Śnię, że daje im suchy chleb, bije je, poniża i gwałci.
Czuję okropny lęk. Z obawy przed konsekwencjami boję się odmawiać czegokolwiek.
To ten dzień. Idę bardzo wystraszona. To, co ma się za chwilę stać, jest tak obce, tak dla mnie niezrozumiałe. Nikt nie był ze mną tak blisko. A za chwilę on ma mnie obnażyć.
Wiem, że dostaje erekcji nawet wtedy, gdy dziecko siada mu na kolanach. A na jego kolanach siadają setki tysięcy dzieci. Na lekcje w zerówce chodzi z zapałem. Katecheta wykonujący pracę z zaangażowaniem. Przykładny pedagog.
Trochę mnie całuje, trochę dotyka
Zaczynam o nim mówić: „wspaniały”. Jestem przekonana, że taki właśnie jest. Dobry, pokorny i kochany. Z honorem i zasadami. Ułożony, mądry i wierzący kapłan. Bez reszty oddany Bogu. Tak jak mówi podczas wywiadu do gazetki szkolnej, którą redaguję.
„Kto jest księdza autorytetem?” Odpowiada: „Bóg i rodzice”. Kiedy pytam, jaką książkę poleciłby młodzieży, odrzeka, że Biblię, która zawiera w sobie wszystkie inne książki świata. Zadaję mu jeszcze jedno pytanie: „Kiedy ksiądz usłyszał głos powołania?”. Nie kłamie. Odpowiada: „Nigdy”. W gazetce wszyscy przeczytają inną odpowiedź.
Ostatnie spotkanie tylko we dwoje przed Nowym Rokiem. Inne od wcześniejszych. Dostaję od niego książkę Święci na każdy dzień. Rozmawia ze mną… inaczej. Nie rozumiem tego. Wydaje się nieszczęśliwy. Sprawia wrażenie smutnego, zawiedzionego, jakby coś się stało. Nie mam pojęcia, że to gra, że chce wzbudzić we mnie litość. Ja nie wiem nic – on wszystko.
Trochę mnie całuje, trochę dotyka. Robi to bardzo delikatnie, tak żeby mnie nie spłoszyć. Jesteśmy już o krok. O krok od tragedii, która będzie trwała kilkanaście miesięcy.
W końcu pada to pytanie. „Kiedy będę mógł się tobą zająć? Bez ubrań, bez zakazów, bez przeszkód?” Jego głos jest łagodny i ciepły. Potrafię tylko wykrztusić: „Nie wiem”. Wścieka się. Nie takiej odpowiedzi oczekiwał. Zaczyna krzyczeć. „Masz powiedzieć kiedy! Teraz! Natychmiast, wyznacz termin!” I stało się. Mówię, że po świętach. Nie ma już odwrotu.
Okres przygotowań do świąt przebiega bardzo nerwowo. Wciąż w uszach szumią mi jego słowa i ten gardłowy śmiech na końcu. Z każdym dniem zbliża się termin. Czuję się beznadziejnie, ale kocham go. To mam zapisane w głowie. „Ty go kochasz, tak jak on ciebie”. Przed świętami jeszcze raz do nas przyjeżdża. Czuję jakiś dziwny spokój, a nawet szczęście, że go widzę. Lęk mija. U jego boku jestem bezpieczna.
Dużo piszemy. Czasami też dzwoni. Rozmowy dotyczą głównie barier i tego, czego on żąda. Potem zaczynają się pytania: „Czy go dotkniesz? Czy wiesz, że on jest cały twój?”.
Nie chcę odpowiadać. Wtedy zadaje pytania, które nazywa łatwiejszymi: „Czy mnie kochasz? Czy się dla ciebie liczę?”. O tych wcześniejszych mówi: „te z wyższej półki”.
Koniec grudnia, czas kolędy. U nas tradycyjnie w sylwestra. Jest on, nasz proboszcz. Je z nami obiad. Jak zawsze u szczytu stołu. Grudzień się kończy, a więc zbliża się spotkanie, spełnienie obietnicy.
Czuję się lalką
To ten dzień. Idę bardzo wystraszona. To, co ma się za chwilę stać, jest tak obce, tak dla mnie niezrozumiałe. Nikt nie był ze mną tak blisko. A za chwilę on ma mnie obnażyć.
W końcu naciskam klamkę i staję u wrót jego królestwa. Wita mnie od samych drzwi. Jego oczy krzyczą, jest u granic wytrzymałości, ślini się. Od wejścia mnie obściskuje i całuje. Oswobadzam się i zdejmuję kurtkę. Wchodzimy do pokoju kawowego. On siada na podłodze, a ja na fotelu. Moim fotelu. Bo mam w tym jego pokoju swoje miejsce, on również. I nagle, bez ostrzeżenia, wyciąga rękę, by odpiąć guzik moich spodni. Na zawsze zapamiętam, jak jestem ubrana.
Krzyczę. „Nie!”. Rzuca tylko oschłe: „Obiecałaś, że po świętach. Teraz już jesteś moja”. I śmieje się. Krzywdzi mnie po raz pierwszy. Chcę już wyjść, jak najszybciej wrócić do domu. Czuję się tak dziwnie, tak nieswojo.
Przed feriami idę do niego raz jeszcze. Wchodzę na górę. I też gwałci mnie palcami. Na majtkach widzę krew. Jest brutalny. Nie rozumie, gdy mówię: „Lżej, ostrożniej, nie tak mocno”. Wszystko jest ze zdwojoną siłą. Od tej pory słyszę już tylko komendy: „Połóż się!” Rozbierz się!”. No więc czuję się lalką. Robię to, co chce. Chodzę pod jego dyktando. Jestem na każde zawołanie. On jest moim panem.
Przed feriami jest bal! Pierwszy taniec tańczy ze mną. Chce, bym czuła się doceniona. Chce mi uzmysłowić, jak bardzo jestem dla niego ważna.
Toczę w sobie ciężką walkę. Nie wiem, co zrobić, żeby dalej w to nie brnąć. I ta niewiedza mnie niszczy. Tkwią we mnie ogromne pokłady poczucia winy. Mam obraz kochającego i opiekuńczego księdza. Czy to swoim zachowaniem go sprowokowałam, zachęciłam? A może wystarczyło, że nie odmówiłam?
W końcu pada to pytanie. „Kiedy będę mógł się tobą zająć? Bez ubrań, bez zakazów, bez przeszkód?” Jego głos jest łagodny i ciepły. Potrafię tylko wykrztusić: „Nie wiem”. Wścieka się.
Otarcia naskórka, podrażnienia i bolesność w okolicach pochwy, trudności z oddawaniem moczu, a także zwiększona świadomość seksualna; wrogie zachowanie w stosunku do niektórych dorosłych oraz wycofanie społeczne. Nie wiem jeszcze, że to wszystko objawy wykorzystania seksualnego.
Cały czas staram się być miłą, grzeczną i dobrą dziewczynką.
Już luty. Widzimy się systematyczne. Wiem, że „to” jest obowiązkiem każdego spotkania, nawet nie próbuję się przeciwstawiać. Teraz czuję się i bezsilna, i bezbronna. Jest mi wszystko obojętne. Przestaję już walczyć.
"Byłaś molestowana"
Z dnia na dzień coraz bardziej czuję, że jak najszybciej powinnam powiedzieć: „Zostałam skrzywdzona”. Muszę to zrobić, żeby nie zadusić się pod ciężarem jego grzechu. Przecież już zaczęłam odsuwać się od Boga; mówić, że gdyby istniał, nie pozwoliłby na tak wielką krzywdę. Przepełnia mnie straszny żal i smutek.
Aż wreszcie nadchodzi jeden z czerwcowych piątków. Postanawiam, że dziś zdradzę moją tajemnicę. Decyduję, że pierwszą osobą, która się o tym dowie, będzie mój wujek. Wcześniej długo się zastanawiam, kogo wybrać. Chcę, żeby był to ktoś, kto mnie zrozumie i będzie w stanie mi pomóc. Chcę, żeby była to osoba zaufana. Mam nadzieję, że wujek spojrzy na to z właściwej perspektywy. Kiedy już jestem o krok od wyznania, nie wiem, od czego zacząć. Najpierw pokazuję SMS-y, które zachowałam. I nagle nie muszę już nic mówić, wszystko staje się jasne. Po policzkach spływają mi łzy. Mój wujek mówi: „Byłaś molestowana”. Kręcę głową. Chyba nie wiem do końca, co znaczą te słowa. Po chwili wujek dodaje, że trzeba porozmawiać o tym z rodzicami. Jestem roztrzęsiona. Klamka zapadła. Nie ma już odwrotu. Bardzo płaczę, nie mogę się uspokoić. Słyszę jeszcze, że już nikt mnie nie skrzywdzi.
Jedziemy razem do domu. Teraz pokazuję wiadomości rodzicom. Ich reakcja na początku jest… nijaka. Jak po obejrzeniu niezrozumiałego filmu. Chyba ich to przerasta. Po chwili wujek im wyjaśnia, co zaszło. Potem padają bolesne słowa. Wierzą, ale to ponad ich wyobrażenia. Dlaczego ja? Dlaczego mówię dopiero teraz? Jak to było możliwe?
Następnego ranka tata jedzie na plebanię, każe mu się wynosić. On obiecuje pojechać do biskupa i przyznać się. I to jest jedyna łaska, jaka na nas teraz spływa.
Nad naszym domem gromadzą się czarne chmury. Każdego dnia jest gorzej. Plotki. Brak zrozumienia. Moja nienawiść do wszystkich wokół. Szepty za moimi plecami. Pytania wymierzane jak ciosy. Że moja wina, że może jestem w ciąży. Coś o pieniądzach, coś o wspólnocie, do której należy moja rodzina. Czuję się w tym wszystkim samotna, zostawiona sama sobie. Dobieram maski. Nie chcę się odsłonić, zdradzić ani miną, ani gestem, ani słowem.
Nic nie boli bardziej niż równanie złożone z wykorzystywania seksualnego, które dokonało się na twoim ciele, oraz z ludzkiej podłości i ciekawości. Jestem bezsilna w obronie samej siebie. Z nikim nie mogę się dogadać, niemal przed wszystkimi muszę się ukrywać. A sądziłam, że wraz z moją decyzją wszystko się zakończy. Zakończył się jeden dramat – a zaczęły kolejne.
Tkwią we mnie ogromne pokłady poczucia winy. Mam obraz kochającego i opiekuńczego księdza. Czy to swoim zachowaniem go sprowokowałam, zachęciłam? A może wystarczyło, że nie odmówiłam?
Widzę go jeszcze dwukrotnie.
Pierwsze spotkanie. Chcę sama tam pojechać i wykrzyczeć mu to, co o nim myślę. Ale idziemy razem: tata i ja.
Gdy go widzimy, słyszy, że jest pedofilem. Mówię, że nie może być księdzem, że jeżeli nie porzuci kapłaństwa, sprawa trafi do prokuratury. Odpowiada, że nie odejdzie, i ponownie obiecuje jechać do kurii.
Drugie spotkanie. Jedyne moje słowa, jakie zapamiętam, brzmią: „Od prawdy nie uciekniesz. Niezależnie jak daleko będziesz biegł”. A on prosi mnie o okazanie łaski miłosierdzia. Jednak najpierw sprawiedliwość, później miłosierdzie – to słowa papieża Benedykta XVI. Chcę się nimi kierować.
Chcę się zabić
„Boga nie ma” – te trzy słowa wypełniają moje ciało i moją duszę… Do wszystkiego odczuwam niechęć, nawet do samej siebie. Nie dostrzegam w życiu żadnego sensu, wszystko jest puste i jałowe. Jak mówi św. Franciszek: „Nic nie jest tak podobne do pychy jak zniechęcenie”.
Rozpoczynam psychoterapię. Przede mną długie miesiące intensywnej pracy. Źle ze mną. Jestem nie tylko bohaterką swojego życia, ale także jego widzem. Muszę nauczyć się siebie na nowo. Dużo czasu poświęcam temu, aby odkryć swoje uczucia i emocje. Czuję się okrutnie skrzywdzona, poraniona na duszy i sercu. Nienawidzę go. Coraz częściej zalewają mnie fale obrzydzenia. Przekreślam cały świat, nazywam go okrutnym i fałszywym. Wierzę, że jestem przeklęta. Nie chodzę do kościoła, nie modlę się.
Po niespełna dwóch miesiącach od wpłynięcia sprawy do prokuratury idę na przesłuchanie w sądzie. Pierwsze i ostatnie. Bardzo się denerwuję. Wcześniej trochę się przygotowuję z psycholog. Łykam tabletki uspokajające i z prawnikiem udajemy się do pokoju przesłuchań. Wchodzę spięta, ale poza tym nic nie czuję. W połowie przesłuchania orientuję się, że dotąd przez cały czas siedziałam w bezruchu, zupełnie usztywniona. Pytania nie są nieprzyjemne, bezlitosne. Jedyne, co mnie boli, to niezrozumiałe podteksty ze strony mojego pełnomocnika, który przecież powinien być dla mnie wsparciem… Mówię dość dużo, jakbym chciała wszystko z siebie wyrzucić.
Cały pobyt w sądzie trwa półtorej godziny. Półtorej godziny zeznawania przeciwko złu, aby mogła objawić się prawda. Po wyjściu odczuwam ogromną ulgę. A tam czeka na mnie mama, razem idziemy na obiad, pyszne babcine pierogi. Po powrocie do domu odsypiam.
Ale jest coraz gorzej. Umieram.
Aż pewnego sierpniowego dnia naprawdę chcę się zabić. Gwałtownie kłócę się z mamą i podejmuję decyzję – koniec ze mną. Wyskoczę przez okno. Wydaje mi się, że nie mam dla kogo żyć. Nikt nie rozumie, co czuję. Panika, wszyscy w domu wstrząśnięci tym, co się dzieje. Wykrzywia mi się twarz, wymachuję rękami, kopię nogami. Mama z bratem ledwo mogą mnie utrzymać. Wyrywam się, chcę otworzyć okno. Jeden krok dzieli mnie od samobójstwa.
Mam dość cierpienia. Tak będzie lepiej. Ale Bóg mi na to nie pozwala.
* * *
Fragmenty książki "Nigdy więcej" Anny Zamojskiej (wyd. Insignis)
Skomentuj artykuł