Franciszek: Maryja matką nadziei
O Maryi, jako Matce nadziei mówił Ojciec Święty podczas dzisiejszej audiencji ogólnej. Papież wskazał, że uczy nas Ona cnoty oczekiwania, także wówczas, gdy wszystko zdaje się bezsensowne.
"W chwilach trudnych oby Maryja, Matka którą Jezus podarował nam wszystkim zawsze wspierała nasze kroki!" - powiedział Franciszek. Jego słów na placu św. Piotra wysłuchało dziś około 15 tys. wiernych.
Oto tekst papieskiej katechezy w tłumaczeniu na język polski:
Drodzy bracia i siostry, dzień dobry!
W naszym cyklu katechez o nadziei chrześcijańskiej spoglądamy dzisiaj na Maryję, Matkę nadziei. Maryja przeżyła nie jedną noc na swej macierzyńskiej drodze. Jej postać od pierwszych chwil pojawienia się w ewangelicznych dziejach wyróżnia się tak, jakby była postacią jakiegoś dramatu. Nie było łatwo odpowiedzieć pozytywnie na propozycję anioła: a jednak będąc kobietą nadal w kwiecie młodości, odpowiada odważnie, choć nic nie wiedziała o tym, co ją czeka. Maryja jawi się nam w tej chwili jako jedna z wielu matek naszego świata, odważnych aż do ostateczności, gdy chodzi o przyjęcie w swoim łonie historii nowego rodzącego się człowieka.
Owo "tak", to pierwszy krok na długiej liście posłuszeństw, które będą towarzyszyły jej na drodze macierzyństwa. Tak więc Maryja pojawia się w Ewangeliach jako kobieta milcząca, która często nie rozumie tego wszystkiego, co dzieje się wokół niej, ale która rozważa każde słowo i każde wydarzenie w swym sercu.
W tej dyspozycji znajduje się piękny szczegół psychologii Maryi: nie jest kobietą, która ulega przygnębieniu w obliczu niepewności życia, zwłaszcza gdy nic nie zdaje układać się właściwie. Tym bardziej nie jest kobietą, która gwałtownie protestuje, która pomstuje na losy życia, często objawiające wrogie oblicze.
Jest natomiast kobietą, która słucha. Nie zapominajcie, że zawsze istnieje wielkie powiązanie między nadzieją, a wysłuchaniem. A Maryja jest kobietą, która słucha, która akceptuje życie takim, jakim się nam daje, z jego dniami szczęśliwymi, ale także z jego tragediami, których nigdy nie chcielibyśmy napotkać. Aż po ostateczną noc Maryi, kiedy Jej Syn został przybity do drzewa krzyża.
Do tamtego dnia, Maryja niemal zniknęła z tekstu Ewangelii: święci autorzy sugerują ten powolny zanik Jej obecności, Jej trwanie w milczeniu w obliczu tajemnicy Syna, który dochowuje posłuszeństwa Ojcu.
Lecz Maryja pojawia się właśnie w kluczowym momencie: gdy znaczna część przyjaciół zniknęła z powodu strachu. Matki nie zdradzają, a w tej chwili, u stóp krzyża, nikt z nas nie może powiedzieć, co było bardziej okrutną męką: czy cierpienie niewinnego człowieka, który umiera na krzyżu czy też cierpienie matki towarzyszącej ostatnim chwilom życia swego Syna. Ewangelie są lakoniczne i bardzo dyskretne. Zapisują tylko za pomocą prostego czasownika obecność Matki: "stała" (J 19, 25).
Nic nie mówią o Jej reakcji - czy płakała, czy też nie, ani jednej kreski, by opisać Jej cierpienie: na tematy tych szczegółów rozszaleje się później wyobraźnia poetów i malarzy, obdarzając nas obrazami, które weszły do historii sztuki i literatury. Ewangelie mówią jedynie, że "stała". Stała tam w najstraszliwszej, najbardziej okrutnej chwili i cierpiała wraz z Synem. "Stała".
Maryja "stała", po prostu tam była. A oto znowu tutaj młoda kobieta z Nazaretu, już posiwiała z powodu upływu lat, nadal zmaga się z Bogiem, który musi być tylko wzięty w ramiona i z takim życiem, które dotarło do progu najgęstszego mroku. Ale stała, nie odeszła spod krzyża.
Maryja jest tam, wiernie obecna, za każdym razem kiedy trzeba trzymać zapaloną świecę w miejscu mgły i chmur. Nawet Ona nie wiedziała o przyszłości zmartwychwstania, którą Jej Syn w tej chwili otwierał dla nas wszystkich ludzi: jest tam ze względu na wierność wobec planu Boga, którego służebnicą obwołała siebie w pierwszym dniu swego powołania, ale również ze względu ma jej instynkt matki, która zwyczajnie cierpi, za każdym razem, kiedy jakieś dziecko przechodzi przez mękę. Cierpienia matek. Wszyscy znamy wiele kobiet mężnych, które znosiły wiele cierpień swoich dzieci...
Odnajdziemy Ją w pierwszym dniu Kościoła, matkę nadziei pośród tej wspólnoty uczniów tak bardzo kruchych: jeden się zaparł, wielu uciekło, każdy się bał (Dz 1,14). Maryja była tam po prostu, w najzwyklejszy sposób, jakby to było coś zupełnie naturalnego: w pierwszym Kościele ogarniętym światłem Zmartwychwstania, ale również wstrząsami pierwszych kroków, jakie musiał podejmować w świecie.
Dlatego wszyscy ją kochamy jako Matkę. Nie jesteśmy sierotami, mamy w niebie Matkę, to Święta Matka Boża. Uczy nas bowiem cnoty oczekiwania, także wówczas, gdy wszystko zdaje się bezsensowne, Ona zawsze ufająca w tajemnicę Boga, nawet wówczas gdy zdaje się być On przysłonięty z powodu zła świata. W chwilach trudnych oby Maryja, Matka którą Jezus podarował nam wszystkim zawsze wspierała nasze kroki!
Oby zawsze mówiła nam do serca: wstań, spójrz naprzód, spójrz na perspektywę, bo jest Ona Matką nadziei. Dziękuję.
Skomentuj artykuł