Szymon Hołownia: wstydzę się wobec tego chłopca za cywilizację, której jestem częścią
"Nie ma znaczenia, wierzący czy nie. To nie jest kwestia religijnej wiary. Nie w moim imieniu to się dzieje, drogi maluchu, nie w moim imieniu" - pisze publicysta.
Na swoim profilu facebookowym Szymon Hołownia napisał:
Każdego dnia na ten świat przychodzi ponad 300 tysięcy dzieci. Dla setek z nich ów świat okaże się na tyle niegościnny, że nie spędzą na nim nawet doby. O zdecydowanej większości z nich nie słyszymy, nie dowiemy się, ich sprawy nie wypłynęły w mediach, taki los.
O tym akurat chłopcu mówi się od paru dni. Jest mnóstwo emocji, okrzyków, apeli (ale i absurdalnych porównań choćby z Bogu ducha winnym Royal Baby, wzniecania kolejnych wojen wokół aborcyjnych ustaw, analiz czy takie ułożenie rączki jak na zdjęciu jest możliwe przy 70 proc. uszkodzenia mózgu, czy dopiero przy 71.).
Mi jest po prostu koszmarnie, nie do opisania, wstyd. Wstydzę się wobec tego chłopca za cywilizację, której jestem częścią, i która doszła do przekonania, że gdy tylko owinie się to w odpowiednio napompowane słowa, ma się prawo stać się panem czyjejś, nie swojej, śmierci. Subiektywne przekonanie jednostki ma moc zakończyć czyjeś, obiektywne, życie: można wyrzucić kogoś z pociągu nie dlatego, że go boli (bo nic nam o tym nie jest wiadomo), ale dlatego, że mnie boli to, że go może boli.
Co mogę zrobić w tej sprawie? Nic, nie jestem brytyjskim sędzią, nie jestem Brytyjczykiem, który mógłby próbować wpływać na tamtejsze władze, by pozwoliły na rzecz w tej sytuacji oczywistą - możliwość kontynuowania opieki paliatywnej w placówce, która wyraża do tego gotowość. Wrzucam ten post z prośbą, by już nie mnożyć słów, komentarzy. Raczej zrobić to, co wypada zrobić przy idącym granicą życia i śmierci chorym - posiedzieć w milczeniu, jak się nie da fizycznie - duchowo potrzymać za rękę.
Nie ma znaczenia, wierzący czy nie. To nie jest kwestia religijnej wiary. Nie w moim imieniu to się dzieje, drogi maluchu, nie w moim imieniu.
Skomentuj artykuł