W Ojczyźnie papieża Franciszka - abp. Budzik
Duży brak kapłanów sprawia, że Argentyna pozostaje wciąż krajem misyjnym. Cennym charyzmatem tego Kościoła jest jednak wielka rola świeckich i ich odpowiedzialność za w życie tamtejszych wspólnot - mówi w wywiadzie dla KAI abp Stanisław Budzik. Metropolita lubelski w dniach 5-10 kwietnia odbył wizytę duszpasterską w Argentynie.
Publikujemy treść rozmowy z abp. Stanisławem Budzikiem:
KAI: Jaki był cel wizyty Księdza Arcybiskupa w Argentynie?
- Odwiedziłem dwóch kapłanów archidiecezji lubelskiej pracujących w diecezji Nueve de Julio. Nazwa ta oznacza "9 lipca." To ważny dzień w historii Argentyny, rocznica uzyskania niepodległości od Hiszpanów w roku 1816. Podobnie się również nazywa główna arteria w Buenos Aires: Avenida 9 de Julio, o której się mówi, że to najszersza ulica na świecie - prawie po dziesięć pasów ruchu z jednej i z drugiej strony.
Jeden z kapłanów lubelskich, ks. Jan Kukiełka, pracuje w Argentynie już od 25 lat i zaprosił mnie do wspólnego świętowania srebrnego jubileuszu. Zaproszenie skierował także tamtejszy biskup Martín de Elizalde, który już wcześniej prosił mnie o dalszą pomoc personalną dla swojej diecezji. Kolejny kapłan z archidiecezji lubelskiej, ks. Tomasz Surma, przygotowuje się w Centrum Formacji Misyjnej do wyjazdu do tej diecezji i pojedzie tam na początku czerwca.
Oprócz ks. Jana Kukiełki duszpasterzem w tej diecezji jest także ks. Tomasz Wargocki z archidiecezji lubelskiej. Przepracował on w Argentynie pięć lat, potem wrócił na pięć lat do Lublina, gdzie był proboszczem, ale zatęsknił za słoneczną Argentyną i ponownie wyjechał. Pracują w tej samej diecezji, co jest korzystne, bo mogą się ze sobą kontaktować i nawzajem wspierać. Miałem okazję się przekonać, jak gorliwie obaj pracują, jak bardzo wrośli w tamtejszą kulturę - i doświadczyć wielu wyrazów wdzięczności ze strony ich parafian. Cieszą się też wielkim uznaniem miejscowego biskupa i życzliwością miejscowego duchowieństwa. Biskup Martín Elizalde towarzyszył nam osobiście podczas celebr i spotkań przez kilka dni.
KAI: Nie odmówił sobie chyba Ksiądz Arcybiskup odwiedzenia niedawnej katedry obecnego Papieża?
- Z ks. Janem i z ks. Tomaszem pierwsze kroki z lotniska skierowaliśmy do katedry kardynała Bergoglio. To nazwisko w Argentynie wymawia się po hiszpańsku, czyli tak jak się pisze, czyli " Bergog-lio". My natomiast używamy formy włoskiej "Bergolio".
Byliśmy w katedrze akurat niedługo po katastrofalnej powodzi, która nawiedziła sąsiednie miasto La Plata, ale poczyniła także szkody w niektórych rejonach Buenos Aires. Akurat trwała akcja pomocy - na schodach katedry znajdował się punkt zbierania darów dla powodzian. Było to symboliczne: niedawna katedra obecnego papieża, tak wrażliwego na ludzką biedę, jest miejscem, gdzie koncentruje się pomoc dla ludzi ciężko doświadczonych przez los.
Argentyńczycy są ogromnie wyczuleni na nieszczęście i kiedy kogoś doświadczy los, w duchu wspólnoty i solidarności ofiarnie pomagają. Trudno było się przecisnąć do świątyni względu na licznych darczyńców. Widzieliśmy ogromne stosy darów na rozległych schodach świątyni.
Katedra położona jest przy głównym placu metropolii, gdzie znajduje się Casa Rosada, rezydencja prezydenta Argentyny. Na placu odbywają się różne manifestacje, poustawiano szereg transparentów z różnymi hasłami i postulatami, których nikt nie usuwa.
KAI: Czy w Buenos Aires są jeszcze ślady euforii Argentyńczyków po wyborze rodaka na papieża?
- Dla Argentyńczyków było to radosne zaskoczenie, bo także oni nie spodziewali się wyboru swego rodaka. Po rezygnacji Benedykta było powszechne przekonanie, że papieżem zostanie wybrany ktoś młodszy. Widziałem ich radość na wielu miejscach i wyrażano ją przy wielu spotkaniach. Jakkolwiek pani prezydent jest zdystansowana do Ojca Świętego, to jednak miastem, jak mi mówiono, rządzi człowiek z innej opcji politycznej i dlatego na wspomnianej Avenida 9 de Julio można zobaczyć gigantyczny transparent ze zdjęciem Ojca Świętego na tle argentyńskiej flagi i z napisem: "La Ciudad celebra con orgullo y allegría al Papa Francisco - miasto świętuje z dumą i radością papieża Franciszka!"
KAI: A jak na prowincji odbierano fakt wyboru Argentyńczyka na papieża?
- Głosząc homilie czy przemawiając, dzieliłem się wrażeniami z inauguracji pontyfikatu papieża Franciszka, w której uczestniczyłem w Rzymie. Słuchacze przyjmowali to z wielką uwagą i widoczną radością. Życzyłem im, żeby pontyfikat ich rodaka przyniósł takie owoce ożywienia wiary, jakie my przeżyliśmy w ojczyźnie w związku z pontyfikatem Jana Pawła II.
Nasuwa mi się pewna paralela między obu papieżami. Jeden powiedział po wyborze, że przybywa "z dalekiego kraju", drugi przedstawił się wiernym jako papież "z końca świata". Że jest tak dosłownie, zrozumiałem dopiero w Argentynie. Kraj rozciąga się na przestrzeni 5 tysięcy km, a jego południowe krańce to najbardziej wysunięte na południe zamieszkałe tereny kuli ziemskiej. Wybór papieża z Nowego Świata i z Południowej Ameryki to otwarcie się Kościoła na nowy wymiar, manifestacja jego uniwersalizmu. Bardzo na to czekaliśmy. Przecież językiem hiszpańskim posługuje się pół miliarda katolików.
Po każdym nabożeństwie spotykaliśmy się z ludźmi. Wiele osób dziękowało za Jana Pawła II. Widać, że zachowali go we wdzięcznej pamięci, że pamiętają jego podwójne odwiedziny w Argentynie.
KAI: Jaki Kościół zastał Ksiądz Arcybiskup w Argentynie?
- Poznałem tylko jedną diecezję: Nueve de Julio, w prowincji Buenos Aires, która obejmuje teren mniej więcej wielkości Polski. Geograficznie jest to obszar pampy, bezkresnej równiny, niezwykle żyznej, skąpanej w słońcu i użyźnianej deszczem. Byłem tam, kiedy jesień zaczynała już roztaczać swe uroki. W odróżnieniu od Europy południowej, spalonej o tej porze roku, ten region jest także o tej porze pełen świeżości i zieleni.
Odwiedziłem wszystkie wspólnoty w parafiach, w których posługują księża z Lublina. Ks. Jan Kukiełka oprócz kościoła parafialnego w dojeżdża do sześciu miejscowości (pueblos). Ks. Tomasz Wargocki ma pod swoją pieczą cztery kościoły. Celebrowałem Msze święte także w katedrze i w klasztorze sióstr karmelitanek w stolicy diecezji. Zauważyłem, że tamtejszy kościół jest niezwykle dynamiczny, żywy. Frekwencja jest mniejsza niż u nas, ale tam, gdzie księża dojeżdżają z regularną posługą, tam wierni chętnie zapełniają kościoły, modlą się żarliwie, gorliwie śpiewają, z radością i życzliwością otwierają się na innych. Wielkim kultem cieszy się obecna niemal w każdej świątyni figura Matki Bożej z Lujan. Miałem okazję odwiedzić to najważniejsze sanktuarium w kraju, położone niedaleko Buenos Aires.
Uderzyła mnie wielka odpowiedzialność za wspólnotę i budynki kościelne, troska o liturgię i aktywne uczestnictwo w niej. Jeżeli ksiądz nie może dotrzeć w każdą niedzielę do wspólnoty - czasami ze względów atmosferycznych - wówczas wierni gromadzą się sami i sprawują liturgię słowa z udzielaniem Komunii św. Prowadzą katechezy, przygotowują dzieci i młodzież do Pierwszej Komunii Świętej i do bierzmowania.
W kraju, który jest siedem razy większy od Polski, a ma niewiele więcej mieszkańców niż u nas, problemem są ogromne odległości. Jest to trudne dla gospodarki kraju, ze względu na koszty transportu, ale także stanowi problem duszpasterski, przy małej ilości kapłanów, którzy potrzebują wiele czasu i trudu, aby dotrzeć do wszystkich.
KAI: Czy coś Księdza Arcybiskupa szczególnie zaskoczyło?
- Zaskakującym był dla mnie fakt, że teren pampy, wspomnianej bezkresnej równiny, został zasiedlony i zagospodarowany dopiero około sto lat temu. Po wyparciu nielicznych tu Indian, napłynęły na żyzne ziemie pampy miliony emigrantów. Wtedy Argentyna była w pierwszej dziesiątce najbardziej rozwiniętych krajów świata.
Wszystkie miasta i puebla w prowincji mają podobny układ - zadbany, rozległy plac centralny i szerokie drogi, które się krzyżują co sto metrów. Przy ulicach schludne, niskie domki, wszędzie widać samochód. I w każdej osadzie jest kościół, o co zadbali emigranci, przede wszystkim z Włoch i z Hiszpanii, a także założyciele poszczególnych osad, które często noszą ich imiona. Miasteczka, osady i parafie w tym regionie liczą około stu lat. Są to więc wspólnoty stosunkowo młode.
KAI: Co, oprócz dużych odległości, utrudnia pracę Kościoła?
- Przede wszystkim brak dostatecznej liczby kapłanów, a więc Kościół jest tu ciągle misyjny. Po drugie brak pogłębionej i konsekwentnej wiary u znacznej części katolików. Ich więź z Kościołem bywa luźna i okazjonalna. Pobożność ludowa przejawia się za to w dynamicznym kulcie popularnych bohaterów, "świętych" nieuznawanych oficjalnie przez Kościół.
Lata rządów populistycznych i dyktatorskich nie tylko odbiły się na ekonomii, ale ich walka z Kościołem przyniosła laicyzację elit. Warto wspomnieć, że w Argentynie zalegalizowano niedawno - co jest wyjątkiem w krajach Ameryki Łacińskiej - małżeństwa homoseksualne z możliwością adopcji dzieci, przeciw czemu protestował tak dramatycznie kardynał Jorge Mario Bergoglio.
KAI: Czy Argentyńczycy są bardzo przywiązani do Kościoła?
- Ci, którzy chodzą regularnie do kościoła, są bardzo przywiązani i zaangażowani. Dbają o swoje świątynie, wszędzie widziałem je w dobrym stanie. Biorą żywy udział w liturgii, tworzą wspólnotę, lubią się spotykać ze sobą, umieją świętować. Ponieważ odległości są duże, państwo dba, aby w każdym pueblo, nawet liczącym kilkaset osób, była szkoła podstawowa i średnia, ośrodek zdrowia czy apteka, policja. Ogólnie sytuacja ekonomiczna w tym regionie jest dosyć dobra, a i cała Argentyna kryzys ma już chyba poza sobą, jakkolwiek gospodarkę trapi wysoka inflacja.
Argentyna to jest spichlerz w wymiarze światowym. W ostatnich latach Chińczycy importują stąd masowo soję. Przemierzając setki kilometrów, nie widzi się nieużytków. Jak okiem sięgnąć ciągną się pola uprawne, świetnie prosperujące i dobrze zmechanizowane gospodarstwa rolne, posiadające średnio od kilkuset do kilku tysięcy hektarów. Wielką rolę odgrywa hodowla bydła, a steki argentyńskie znane są na całym świecie.
KAI: Czy Kościół ma też tam swoje zaplecze ekonomiczne?
- Raczej nie. Chociaż jedna z parafii odziedziczyła w spadku niewielkie, jak na warunki argentyńskie, gospodarstwo, które zostało wydzierżawione. Dochody z niego wspierają utrzymanie świątyń i budynków należących do poszczególnych wspólnot. Ludzie też poczuwają się do odpowiedzi materialnej za parafię. Mieszkańcom nieźle się powodzi, choć są też dzielnice biedniejsze, "za torami", bo dawniej do każdego z tych osiedli dojeżdżał pociąg. Prezydent Peron jednak kolej upaństwowił, co przyczyniło się do jej upadku. Zostały tylko budynki dworców, tory lub miejsca po nich.
KAI: I pusty peron po Peronie.
- Likwidacja kolei sprawiła, że liczy się tylko komunikacja drogowa. Drogi główne są dobre, proste i zawsze omijają tereny zamieszkałe. Do trzech z kościołów ks. Jana prowadzi droga wyasfaltowana, o dobrej nawierzchni. Do najdalszego z osiedli jest prawie sto kilometrów. Pozostałe to drogi ziemne, niezbyt utwardzone. Zdarza się, że po obfitym deszczu do jakiegoś miejsca nie można dojechać przez miesiąc, a nawet dwa. Dlatego taka miejscowość musi być samowystarczalna: ekonomicznie, edukacyjnie i duchowo.
Jeśli ksiądz nie dojedzie, świeccy odprawiają liturgię słowa, rozdają Komunię Świętą. Byłem pod wrażeniem, z jaką radością tamtejsza ludność przyjmują naszych księży. Oni się tam dobrze czują, są uważani za swoich, bo są bardzo blisko wiernych.
KAI: Czy rzeczywiście dystans między świeckimi a duchownymi jest w Argentynie mniejszy niż u nas?
- Mam wrażenie, że wszyscy są bardziej bliscy siebie niż u nas, bardziej serdeczni, wylewni, po prostu ludzie południa. Po każdej Mszy świętej ksiądz staje w drzwiach świątyni i z każdym z wiernych po kolei się wita. Powszechnie stosowaną formą powitania jest w Argentynie pocałunek, i to bez względu na stopień znajomości. Widząc to, nie dziwiłem się, że papież Franciszek po Mszy świętej sprawowanej w kościele św. Anny w Watykanie, wyszedł do drzwi i witał się z poszczególnymi wiernymi.
Miłym doświadczeniem było spotkanie z okazji jubileuszu ks. Jana. Przyjechali przedstawiciele wszystkich siedmiu wspólnot, nawet tych najbardziej oddalonych. Spotkanie odbyło się w siedzibie parafii, w Emilio Bunge, nazwanej tak od założyciela, wielkiego właściciela żydowskiego pochodzenia, który ufundował kościół pw. św. Jana Nepomucena, jedyny pod takim patronatem w Ameryce Południowej. Przywiózł nawet z Europy figurę świętego. W parafii ks. Tomasza w Henderson - w miasteczku liczącym ok. 9 tys. mieszkańców - spotkaliśmy się na wieczornym przyjęciu z przedstawicielami różnych grup duszpasterskich działających w parafii, którzy opowiadali o swoim zaangażowaniu w życie wspólnoty.
KAI: Jakie problemy mają jeszcze tamtejsi duszpasterze?
- Problemem jest życie sakramentalne wiernych. Wszystkie dzieci przyjmują chrzest. Licznie przystępują do pierwszej komunii, ale już gorzej jest z bierzmowaniem i regularnym uczestnictwem w Eucharystii. Coraz rzadziej sprawuje się sakrament małżeństwa. Byłem jednak świadkiem ślubu, który obywał się późnym wieczorem, prawie w nocy, co jest normą. Przyjęcie weselne trwa potem całą noc.
Gdy posługa duszpasterska jest regularna, widać gołym okiem, że życie religijne zyskuje na intensywności.
KAI: Jaki ślad na Kościele w Argentynie pozostawił kard. Bergoglio?
- To był człowiek bardzo ważny dla tamtejszego Kościoła. Pełnił funkcję przewodniczącego Episkopatu, wpłynął w istotny sposób na kształt dokumentu o ewangelizacji z Aparecida. Jego proste słowa i proste gesty bardzo przemawiały do ludzi. Dzięki niemu Kościół argentyński uświadomił sobie, że musi szukać ludzi, musi iść tam, gdzie oni są, zwłaszcza do dzielnic nędzy. W 14-milionowej metropolii, jaką jest Buenos Aires, żyje ok. 200 tys. w slumsach, są to tzw. villeros. Oprócz tego widać wielkie zróżnicowanie społeczne i ekonomiczne. W krajach Ameryki Łacińskiej bieda bardziej razi niż np. w Afryce, bo kontrastuje z wielkim bogactwem. Do Argentyny przybywa wielu ludzi z sąsiednich krajów, licząc na poprawę swojego losu. Nie wszystkim się jednak to udaje i zasilają oni dzielnice nędzy, które nie są jednak dominującym elementem miast argentyńskich.
KAI: Czy po wizycie w Argentynie, idąc za przykładem Papieża, nauczył się pić Ksiądz Arcybiskup yerba mate?
- Od biskupa Martina dostałem w prezencie specjalny przyrząd do picia tego narodowego napoju. Popijał go chętnie także kardynał Bergoglio, co widać na zdjęciach w licznych już polskich publikacjach o papieżu Franciszku. Na jednym ze spotkań nauczono mnie, jak się yerba mate (rodzaj mocnej herbaty) przyrządza i pije. Ten "obrzęd" ma charakter wspólnotowy: wszyscy pociągają po kolei łyk naparu ze wspólnego kubka za pomocą tej samej rurki-łyżeczki.
Już po powrocie do Polski dowiedziałem się, że napój ten staje się coraz popularniejszy także w naszym kraju. Myślę, że po wyborze papieża Franciszka spożycie yerba mate jeszcze bardziej wzrośnie.
Skomentuj artykuł